wtorek, 27 lutego 2024

[Górka Szczęśliwicka] w poszukiwaniu piękna

Patrzę w dół i widzę plastikowe skorupy butów i narty. Jadę, niby wszystko się zgadza, ale patrzę trochę wyżej i nie widzę wcale ani zimowej kurtki ani dwupalczastych rękawic z pięcioma ocieplającymi warstwami. W zasadzie nie mam żadnych rękawiczek. Nie mam też kijków, a w koszulce z krótkim rękawem jest mi aż za ciepło. Patrzę jeszcze wyżej i widzę dach. To może coś tłumaczyć. Eksperymentujemy i za namową Świętego Mikołaja bierzemy lekcję jazdy na nartach na dywanowym trenażerze. Niby dni na stoku mamy już w pamiętniku bardzo wiele, ale tylko przez pierwsze sześć z nich towarzyszył nam instruktor, potem nasze samoukowe zapędy zbudowały pewność siebie na śniegu, siłę mięśni i poczucie bezpieczeństwa przy wysokich prędkościach, ale samoistnie nie udało się wyczarować techniki. Innymi słowy - naszą jazdę można opisać wieloma słowami, ale żadne z nich nie jest synonimem słowa piękna. Za każdym razem obiecuję sobie, że następnym razem wykupimy lekcje i będziemy ćwiczyć zakręty, a potem za każdym razem jest mi żal czasu - wolę po prostu szusować w dół po białych nartostradach.

Czy pod dachem da się nauczyć pięknej techniki? To zdecydowanie niezły wycisk, można się zmęczyć dużo bardziej niż na świeżym powietrzu. Na dywanie nie ma przerw, jest za to ciągły ruch - skręt, skręt, skręt, uda pieką uda, ale mimo to kolejny skręt, pyk, pyk i tak w kółko. Jednak samego nieprzewracania się (a potem poruszania) na trenażerze trzeba się uczyć od początku. To nie to samo. Ruch jest inny, okoliczności inne, chociaż może pracują te same mięśnie. Na pewno można uznać, że to ciekawostka, nowe doświadczenie i dobre przygotowanie brzuszka pod porcję serniczka.

Dopiero po treningu dociera do mnie, że akurat tego dnia (15. stycznia) mogliśmy wziąć lekcję na zewnątrz. Nawet nie że prószył śnieżek, ów poniedziałek to jedna wielka śnieżyca i przy okazji porządny paraliż miasta. Ja cieszę się, że udaje mi się wreszcie w tym roku przydybać śnieg w stolicy.

A narty pod dachem? Fajna ciekawostka, ale jednak wolę je w takim wydaniu:

Bormio, myślałam, że jak już tu dotrę to będę jeździć na dwóch kołach,
a nie dwóch deskach