piątek, 30 grudnia 2016

[Warszawa] cudze chwalicie

Jak mówią, cudze chwalicie, a swego nie znacie. Faktycznie, w Warszawie jest, gdzie spędzić wieczór. Osobiście polecam Pałac Kultury i muzeum domów dla lalek, a tam kilka perełek:
domek
inny domek
fryzjer
#wolne #pokoje
lekcja
znów lekcja
tym razem w szczurzej klasie
przepraszam, gdzie kupię misia?
sklep z łakociami
Mendelssohn
poczta, z bliska widać szczegóły i ogrom pracy włożony w detale
domek dla lalek do zabawy z zakonnicami?
czy ja śnię?
#niech#mnie#ktoś#uszczypnie
II miejsce w konkursie na szopki bożonarodzeniowe
ode mnie: chapeau bas za kreatywność
czy to brydż?
przywiozę ci z plaży trochę piasku w butelecze
ulubiony
Z ciekawostek z buddyjskiej Tajlandii, gdzie istnieje tradycja budowania domów dla duchów: gdy stawia się nowy dom lub inny budynek naruszający przestrzeń, zaraz obok umieszcza się bogato wyposażony, miniaturowy dom (w kształcie domu, gospodarstwa lub świątyni), który może zostać w razie potrzeby schronieniem dla duchów, których spokój został zakłócony w trakcie budowy. O.

[Malaga] el pueblo blanco

No dobra, ile można gadać o jedzeniu, prawda? Ja rozumiem, o ciasteczkach / pierniczkach / serniczkach / babeczkach / czekoladkach / pralinkach / muffinkach / tartach / biszkoptach można cały czas. Ale o przekąskach wytrawnych? No właśnie. Dłuższy weekend w Maladze to oprócz jedzenia było też zwiedzanie. Pojechaliśmy do Frigiliany, białej wioski, ponoć jednej z najładniejszych w Andaluzji. Nie ma co dużo gadać, zdjęcia bronią się same, a do gadania dużo nie ma.
Fri: pierwsze wrażenia, pełne słońce, biały tynk, pięknie
widok podczas wspinaczki, żeby podziwiać
w pełnej okazałości panoramę białego miasta
na górze zrobiliśmy w tył zwrot: drogę zagrodziły nam dwa osiołki.
Luzem.
we Frigilianie dużo ulicznych teatrzyków. Drzwi w domku, wrzucasz 50c,
zaglądasz przez dziurkę do klucza i oglądasz, a tam czasami - z konewki
ponad Twoją głową leje się woda, ech
#for millionaire: 1 euro
biało-niebiesko
biało-niebiesko-żółto-zielono-czerwono
czyli google'owo
my
miasteczko, widok na stronę z czasów arabskich
dość krokietów i tortilli?
to może pierogi, kiełbaska i barszczyk?

[Malaga] miscellāneus aka myśli nieuczesane


  1. numer jeden nadawałby się do mojego albumu "wtf, świecie". <uwaga kryptoreklama> tak, albumie pod tym adresem </koniec kryptoreklamy>. Twoje oficjalne łóżko FC Malagi. Tylko 75 sztuk. Siedemdziesiąt pięć sztuk. Tylko. Kupować. Szybko. Już.
    kupować!!!
  2. egzotyczne wycieczki, sprzedaję, egzotyczne. Komu w daleką, zimną Polskę? Do Krakowa miasta smoka?
    z wizytą u Smoka
  3. selfie w hotelowej toalecie. Niestety aparat nie oddał całego uroku tego pomieszczenia, ale to było coś - trójkątna podłoga i lustra na obu ścianach.
    każde miejsce jest dobre na selfie
  4. nic nie cieszy tak, jak kawałek ojczyny na obczyźnie
    czeko czeko czekolada
  5. i jeszcze Malaga z lotu ptaka

[Malaga] e jak empanadas, m jak marmita

Ten moment, kiedy pomysł na super tytuł przeleciał koło nosa (aka wykorzystałaś już go w poprzednim poście)! Ale nic, kto powiedział, że tytułu nie można powtarzać. Voila:
co kraj, to obyczaj sieciówka
Ale, że tam nie zajrzeliśmy, to będzie o innych kulinarnych doznaniach w Maladze i okolicach. A trochę się działo! Pierwszego dnia wybraliśmy się do hali targowej, przekąsić różnych hiszpańskich specjalności - były i tortille...

ziemniaki + cebula + jajko + oliwa + przyprawy = ...
... i empanadas. Różne, z mięsem, ze szpinakiem, z serem. Z zewnątrz identyczne, dlatego dla rozróżnienia farszu, pierogi są podpisane:
CArne & ESpinaca
Kolejny przystanek to czipseria. Pełna tutka świeżych i chrupiących za jednego euraska

czipseria
Kolejny poważny przystanek - tapaseria czy pintxoreria. Na wejściu dostaje się talerz i miejsce przy stoliku. Na ten talerz nakłada się według uznania przekąsek z baru (wersja nierekomendowana) lub czeka się (wersja rekomendowana). Co kilka minut, otwierają się drzwi na zaplecze i wychodzi kelner z dwiema tacami świeżych tapasów. W każdy wbita jest szpadka; pod koniec kelner liczy szpadki i wystawia rachunek. Jest ich pięć rodzajów i każda kosztuje inaczej. Najdroższe te z mieczykiem (i zgadnijcie, których było najwięcej), potem długie wykałaczki, serduszka, okrągłe wykałaczki i zwykłe krótkie. A one wbite w rozmaitości - kromki bagietki z grillowaną ośmiornicą, krokietami, tortillą z tuńczykiem, a na deser z serkim philadelphia i pistacjami.

mieczyki, serduszka, wykałaczki
Tu wszystko było proste i nawet mój znakomity hiszpański pozwalał czasem zrozumieć, co jest w środku. Gorzej poszło mi w innym miejscu, gdzie menu stanowiła długa, ponumerowana lista kanapeczek (montaditos). Podchodziło się do baru i wymieniało szczęśliwe numerki. Z 83, 35, 45, 89, 42 i 77 poszło łatwo. Niestety, chciałam jeszcze 15, a nigdy nie byłam dobra w hiszpańkich numerach z zakresu 10-20. Na rachunku pojawiło się montadito 55. No cóż, nie było złe.

montadito z ciastkiem?! ale że to nie sen? #tak #wygląda #raj
Jeśli chodzi o tapasy, kulturę wpadania na krótki, niewielki posiłek do knajpy - ich jest pełno, w centrum bar zahacza o bar, wszędzie stoliki, ludzie, jedzenie. W większości nie są to knajpy z kelnerem w liberii, muzyką na żywo graną na pianinie, białym obrusem i srebrnymi sztućcami. Raczej wyobraźcie sobie metalowy długi blat, tłum ludzi. Piwo stawiane z rozmachem, rozlewającą się pianę. Proste, ale smaczne jedzenie na kilka gryzów, napój na kilka łyków. I - adios, hasta manana.
metal jest łatwy w utrzymaniu czystości
Jak nie na tapas, przerwę można zrobić na przykład na kawę. Tę Hiszpanie uwielbiają (no kto nie uwielbia oprócz mnie, come on?!) - z mlekiem lub bez. Lub z odrobiną mleka, trochę większą odrobiną mleka, jeszcze większą odrobiną mleka. Podglądowe menu ułatwia wybór
ile mleka w kawie
Na koniec najlepsze - Mąż zabrał mnie na kolację do Marmity - restauracji #1 na tripadvisorze we Fuengiroli (miasteczko 27 km od Malagi). To znaczy on twierdzi, że #1, jak ja teraz patrzę, to widzę #11, ale ponoć dwa tygodnie temu był #1. No niech będzie, już się nie kłócimy. Tym bardziej, że zasługiwała na numero uno, o tak
Marmita:
1. tapas twist
2. risotto ze szparagami i krewetkami
3. tapas deserowy aka dlaczego takie
małe porcje?!
Dziwicie się, jak oni dali radę tyle tego w marne cztery dni? No cóż, ten post miał tytuł alternatywny: "waga - od tego się płacze".

środa, 28 grudnia 2016

[Malaga] churros moja miłość

Najlepsze narodowe danie Hiszpanów?
Nie, nie paella. Ani tortilla. Ani tapasy. Gazpacho? Też nie! Jakieś jeszcze pomysły? Czy słyszę "krokiety"? Nie, to nie to! Coś słodszego, por favor. Krem kataloński, flan, leche frita? Nie, nie, nie! One mają zdecydowanie za mało kalorii, o jakiś milion za mało. A najlepsze danie kuchni hiszpańskiej to danie niesamowicie kaloryczne, ale tak nie-sa-mo-wi-cie i bez specjalnych wartości odżywczych, przygotowywane z ciasta parzonego w formie paluszków o przekroju gwiazdy. Już wiecie? Tak, to churrosy! Po raz pierwszy spróbowane w Madrycie, osładzają i otłuszczają nam każdy kolejny wyjazd do Hiszpanii.

Te pierwsze, najpierwsze były jednymi z lepszych. Lokalna knajpka w Madrycie, nie pod turystów, ale dla miejscowych. Pora śniadania. Przy prawie każdym stoliku talerz ze znajomymi kształtami i obowiązkową filiżanką gorącej czekolady.
Madryckie - miłość od pierwszego wejrzenia
W Madrycie byliśmy też w churrosowej sieciówce. Wrażenia jak z Maca. Plastikowa tacka, wyłożona papierem, co by za bardzo się wszystko nie wytłuściło. Filiżanki plastikowe, już nawet nie pamiętam, z czego talerz, ale pewnie z tego samego szlachetnego kruszcu. Co ciekawe, można było sobie zamówić też kanapki-churrosy z Brie, krewetkami czy chorizo.
co kraj, to obyczaj sieciówka
Bez wątpienia najlepsze churrosy jedliśmy w Barcelonie w lokalu, który serwował *wyłącznie* churrosy. Churrería Layetana. Brzmi jak raj na ziemi, nie? Świeżutkie, pyszniutkie, chrupiące, robione na moich oczach w specjalnej maszynie - takim dużym wiadrze wypełnionym gotującym się tłuszczem. Pan churrer wlewa tam ciasto, które momentalnie formuje się w postaci spirali. Potem ciach, ciach, ciach i możemy się delektować.
najlepszy adres w mieście: Barcelona, via Laietana 46
czynne pon-sb 7-13.30, 16.30-20.30, nd 7-13.30
Czy wobec powyższego dziwi kogoś, że kiedy mieliśmy dwie godziny przelotem w Barcelonie (powrót z nart z Andory), od razu popędziliśmy do Layetana? Niestety, traf chciał, że był to dzień świąteczny, a w Layetanie w dzień świąteczny nikt nie pracuje. Musieliśmy się zadowolić innymi.
churrosy zastępcze
Ale my tu właściwie o Maladze mieliśmy, chociaż Malaga w temacie churrosów ani nie brylowała (żadnej churrerii nie odwiedziliśmy), ani nie załamywała (do sieciówek już nie chodzimy). Widzieliśmy lokale popularne (kolejka jak do Macy's w czarny piątek), ale okrętowaliśmy się w dwóch z listy u Google'a "top 5 churros in Malaga". I o ile, za pierwszym razem w knajpie było luźno, to w drugiej było znacznie ludniej. Mała knajpa na parterze budynku, ogródek przed, wnętrze po drugiej stronie ciasnej uliczki, ogródek przed. Wszystko zajęte i stoją ludzie w ogonku. Pan kelner pyta, czy koniecznie chcemy na dworzu / parterze, bo mają jeszcze piętro. Niski sufit, dość duszno, ale przynajmniej czekać nie trzeba. I niby warto czekać, ale po co? :-)
zbieżność obecności Ciasteczkowego z churrosami przypadkowa
Na koniec quiz. O której godzinie w Madrycie sprzedaje się najwięcej churrosów? Nie, nie w porze śniadaniowej ani kolacyjnej ani deserowej poobiedniej. O czwartej nad ranem, kiedy głodni Hiszpanie wracają z imprezy. Nie jest to jeszcze pora na pełne śniadanie, ale coś zjeść trzeba!

[Malaga] święta bez śniegu

Łaj em si ej. Łaaaaaj em si eeeej - wygrywa znaną melodię orkiestra dęta. Puzony, klarnety i werble skutecznie zagłuszają szczebioczących Hiszpanów i dzieciaki wołające o solone prażone migdały albo kamyki, które rzucane o kamienne chodniki wydają charakterystyczne psssss. Nieopodal zastygły w bezruchu, trochę pochylony pod ciężarem krzyża stoi Jezus, a przed nim - kapelusz na eurówki. Przy innym kapeluszu pomalowany na złoto Hemingway stoi z wyciągniętą ręką, a w ręce - ryba. Ludzie podchodzą, jedno selfie, drugie selfie, wrzucają miedziaki i dalej. A tam kolejne atrakcje. Rzeźba psa z piasku na kocyku, Myszka Miki i Kaczor Donald z dmuchańcami, a zaraz obok budka z choco-kebabem i pan przy maszynie do szycia, wyszywający imiona, inicjały i dedykacje. Wszystko wśród tłumu ludzi, mieszance głosów, pod feerią barw i kolorów. Nad nami złote, srebrne ozdoby świąteczne. Jeszcze chwila, i zacznie się iluminacja światełek. Na łaaaaj zapalą się zółto-czerwone gwiazdki, na em księżyce, potem na si zgasną, a zapłoną białe łańcuchy, a dalej to już wszystko miga, pulsuje, muzyka gra, jest dobrze.
W grudniowej Hiszpanii nie widzieliśmy żadnych tradycyjnych choinek. Praktycznie wszystkie to choinki światełkowe, jak te z obrazka powyżej. Nieliczne to sztuczne drzewka z chińskich sklepów "todo a dos euros". Jeżeli już na drzewkach wiszą ozdoby, to są to drzewka pomarańczowe, a nie jodła kaukaska.
drzewko pomarańczowe zamiast jodły kaukaskiej
światełka, światełka everywhere
Za to światełka są na każdym słupie i każdej latarni.
Światełka to nie jedyne zimowe akcenty. Wprawdzie śniegu nie ma i temperatura nie tak znowu bliska temperaturze zamarzania wody (raptem 18 stopni), ale czy to przeszkadza w zrobieniu lodowiska? Niestety, nie było czasu na krótką rundkę, a szkoda - bo w tak wybitnie nie-zimowym kraju mało kto umie jeździć, więc jak raz nie byłabym najgorsza na tafli. Czasu nie było też na inne zimowe atrakcje: zjazd po "śniegu" na oponach, park linowy wśród świątecznych lizaków i rózg albo "zrób sobie zdjęcie w kuli śnieżnej".
lodowisko, rampa do zjazdów, park linowy, kula śnieżna do zdjęć


I mój ulubiony akcent, z jednej ze sklepowych wystaw:
perfekcyjna suknia ślubna

niedziela, 25 grudnia 2016

[Wrocław] Inwigiluś

Wrocław. Miasto krasnoludków - czających się na rogach ulic, parapetach cukierni, wspinających się po latarniach, szukających ochłody pod hydrantami, przy fontannach, także tych w galeriach handlowych. Przedwcześnie zakończony mikstowy turniej drużynowy na Olimpiadzie dał nam niestety w oczekiwaniu na pary dwa pełne wrześniowe dni na poszukiwania metalowych krasnali. I tak kierując się internetowymi mapkami (podziękowania dla krasnale.pl), chcieliśmy ich złapać (sfotografować) jak najwięcej! Udało się dorwać sto osiemdziesiąt osiem!
od góry, od lewej: Bąbelek Chlapuś, bezimienny zraszający, Hohelka, 
Turysta, Amorinek, Bartonik, Szomol, Wodziarz,  Gazuś, Ciastuś,
Trąbibrzuch, Rogalik, Śpioch, Patrolek, Jędruś, Długi, 
Obżartuch z KFC, Janinek, Włoski, Giermek Grun-Waldek, Chrapek,
Esencjusz,Inspektor Pracy IPek, Julian Okulista i Chemik
Tytułowy Obieżysmak leży od dobrych kilku lat na Rynku, blisko restauracji Pizza Hut i odpoczywa po dużej Supreme z serowym brzegiem:
Obieżysmak
Krasnali jest dużo i ciągle przybywa (w tej chwili jest ich ponad 400), bo stają się znakiem rozpoznawczym Wrocławia, a nie trzeba żadnych formalności, żeby dodać kolejnego. Pieniędzy owszem; wykonanie jednego waha się od 500 zł do 4 tysięcy. Może go jednak zrobić sobie każdy. Niektóre stoją przed budynkiem, niejako jako reklama sklepu, hotelu, restauracji, baru; inne są schowane za murami, pewnie dlatego, że czasami bywają kradzione. Swoje krasnale mają niektóre szkoły (ja odwiedziłam dwie, a w przerwie pomiędzy lekcjami musiałam nieźle się rozpychać, żeby sfotografować Dąbrka Pierwszego przy pokoju nauczycielskim), optycy ("dzień dobry, ja nie na wizytę, ale gdzie stoi państwa krasnal i czy mogę zrobić mu zdjęcie?"), baseny (na szczęście nie w strefie "klapki basenowe only"), firmy - na przykład Google:
Wroogler siedzący na placu przed biurem
Dżaruś gra na gitarze pod sceną w Whiskey in the Jar na samym Rynku. Murarz siedzi na szyldzie Cechu Rzemiosł Budowlanych i najlepiej ogląda się go z pierwszego piętra z okna tego cechu właśnie. Wprawdzie siedziba czynna jest codziennie do 17, a ja byłam dwie po, ale wybierająca się już do domu urzędniczka jeszcze mnie wpuściła. Podobnie z Listonoszem rezydującym w Muzeum Poczty. Zawsze jest ono zamknięte w poniedziałki, ale mimo to obsługa otworzyła dla mnie zakratowane drzwi i pozwoliła zrobić kolejny portret. Kolekcjonera widać po otwarciu okna na czwartym piętrze Domu Handlowego Feliks, tuż przy stoisku z monetami, banknotami, znaczkami:
od lewej: Dżaruś, Murarz, Listonosz, Kolekcjoner
Na koniec najciekawszy krasnal. Mapka prowadzi do kilkupiętrowego budynku, oblepionego tabliczkami użyteczności publicznej: Izba Lekarska, klub SLD… - to chyba tu! Wchodzę. Na parterze kantyna i tam pytam o drogę. Pani za barem krzyczy na salę, czy ktoś wie gdzie ukrywa się krasnoludek. Ktoś znad miski pierogów odkrzykuje, że kiedyś to był na drugim piętrze, ale teraz to nie wie. Dziękuję i żegnam się. Po schodach na górę - do masywnych drzwi z logo SLD. Pukam, ale że drzwi obite grubym materiałem, to mojego pukania nie słychać. Naciskam klamkę i nieśmiało zaglądam. Podchodzi jakiś pan, a ja cierpliwie tłumaczę, że taka mało poważna sprawa, że mapka, że krasnoludek, że zdjęcie. Pan wskazuje pokój na końcu korytarza - a tam, w fotelu siedzi upragniony Inwigiluś. Fota i zapamiętuję w głowie, że to mój siedemdziesiąty trzeci. Jeszcze trzysta dwadzieścia trzy.
Inwigiluś ma dla siebie cały fotel