Ten moment, kiedy pomysł na super tytuł przeleciał koło nosa (aka wykorzystałaś już go w poprzednim poście)! Ale nic, kto powiedział, że tytułu nie można powtarzać. Voila:
 |
co kraj, to obyczaj sieciówka |
Ale, że tam nie zajrzeliśmy, to będzie o innych kulinarnych doznaniach w Maladze i okolicach. A trochę się działo! Pierwszego dnia wybraliśmy się do hali targowej, przekąsić różnych hiszpańskich specjalności - były i tortille...
 |
ziemniaki + cebula + jajko + oliwa + przyprawy = ... |
... i empanadas. Różne, z mięsem, ze szpinakiem, z serem. Z zewnątrz identyczne, dlatego dla rozróżnienia farszu, pierogi są podpisane:
 |
CArne & ESpinaca |
Kolejny przystanek to czipseria. Pełna tutka świeżych i chrupiących za jednego euraska
 |
czipseria |
Kolejny poważny przystanek - tapaseria czy pintxoreria. Na wejściu dostaje się talerz i miejsce przy stoliku. Na ten talerz nakłada się według uznania przekąsek z baru (wersja nierekomendowana) lub czeka się (wersja rekomendowana). Co kilka minut, otwierają się drzwi na zaplecze i wychodzi kelner z dwiema tacami świeżych tapasów. W każdy wbita jest szpadka; pod koniec kelner liczy szpadki i wystawia rachunek. Jest ich pięć rodzajów i każda kosztuje inaczej. Najdroższe te z mieczykiem (i zgadnijcie, których było najwięcej), potem długie wykałaczki, serduszka, okrągłe wykałaczki i zwykłe krótkie. A one wbite w rozmaitości - kromki bagietki z grillowaną ośmiornicą, krokietami, tortillą z tuńczykiem, a na deser z serkim philadelphia i pistacjami.
 |
mieczyki, serduszka, wykałaczki |
Tu wszystko było proste i nawet mój znakomity hiszpański pozwalał czasem zrozumieć, co jest w środku. Gorzej poszło mi w innym miejscu, gdzie menu stanowiła długa, ponumerowana lista kanapeczek (montaditos). Podchodziło się do baru i wymieniało szczęśliwe numerki. Z 83, 35, 45, 89, 42 i 77 poszło łatwo. Niestety, chciałam jeszcze 15, a nigdy nie byłam dobra w hiszpańkich numerach z zakresu 10-20. Na rachunku pojawiło się montadito 55. No cóż, nie było złe.
 |
montadito z ciastkiem?! ale że to nie sen? #tak #wygląda #raj |
Jeśli chodzi o tapasy, kulturę wpadania na krótki, niewielki posiłek do knajpy - ich jest pełno, w centrum bar zahacza o bar, wszędzie stoliki, ludzie, jedzenie. W większości nie są to knajpy z kelnerem w liberii, muzyką na żywo graną na pianinie, białym obrusem i srebrnymi sztućcami. Raczej wyobraźcie sobie metalowy długi blat, tłum ludzi. Piwo stawiane z rozmachem, rozlewającą się pianę. Proste, ale smaczne jedzenie na kilka gryzów, napój na kilka łyków. I - adios, hasta manana.
 |
metal jest łatwy w utrzymaniu czystości |
Jak nie na tapas, przerwę można zrobić na przykład na kawę. Tę Hiszpanie uwielbiają (no kto nie uwielbia oprócz mnie, come on?!) - z mlekiem lub bez. Lub z odrobiną mleka, trochę większą odrobiną mleka, jeszcze większą odrobiną mleka. Podglądowe menu ułatwia wybór
 |
ile mleka w kawie |
Na koniec najlepsze - Mąż zabrał mnie na kolację do Marmity - restauracji #1 na tripadvisorze we Fuengiroli (miasteczko 27 km od Malagi). To znaczy on twierdzi, że #1, jak ja teraz patrzę, to widzę #11, ale ponoć dwa tygodnie temu był #1. No niech będzie, już się nie kłócimy. Tym bardziej, że zasługiwała na numero uno, o tak
 |
Marmita:
1. tapas twist 2. risotto ze szparagami i krewetkami 3. tapas deserowy aka dlaczego takie małe porcje?! |
Dziwicie się, jak oni dali radę tyle tego w marne cztery dni? No cóż, ten post miał tytuł alternatywny: "waga - od tego się płacze".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz