środa, 22 lutego 2017

[Sella Ronda] statystyki

Wyjazd w liczbach:

  • 341 km wyjeżdżonych w ciągu sześciu dni; średnio 56.83 km dziennie

  • 21.3581 km/h średnio (uwzględniając postoje na widoczki, oglądanie drogowskazów i map, wywrotki, czekanie na siebie, zakładanie rękawiczek, dojazdy po płaskim do wyciągów etc.)
  • 5/6 dni słonecznych; niebieskie niebo, idealne tło do zdjęć
  • 8.25 - standardowa godzina w ogonku pod wyciągiem (startują 8.30), 16.48 - standardowa godzina wsiadania na wyciąg po raz ostatni (najpóźniejszy wyciąg, z którego można było zjechać do naszej Corvary kursował do 16.50). To zakończenie dnia było swoją drogą ekscytujące - jeżeli już zdecydowaliśmy się zjeżdżać jeszcze raz do wyciągu "do 16.50", to musieliśmy zdążyć, bo z jego dołu nie mieliśmy powrotu do naszego miasteczka. Zatem na górze musieliśmy być około 16.45, żeby mieć tę minutę - dwie zapasu. Raz było granicznie. Zjechałam, odbiłam skipass na bramce, podjeżdżam do wyciągu. W międzyczasie mój najsprytniejszy z mężów zauważył, że pracownicy wyciągu zwinęli siatkę ogradzającą wyciąg i wcale nie trzeba przejeżdżać przez bramkę, można na skróty. I zarobiłby tym manewrem z pięć sekund, jak nic, może nawet z sześć, gdyby nie to, że panowie z obsługi są czujni. Widzą wszystko, a i też o 16.48 nie mają tak dużo do roboty, mogą obserwować wszystkich swoich ostatnich dwóch klientów i każdego z osobna. Każą Piotrkowi zawrócić i łaskawie przyłożyć skipass do bramki. Uff, 16:48:45, siedemdziesiąt pięć sekund zapasu. O zgrozo, jakbyśmy na takiej sztuczce nie zdążyli... :) (to oczywiście nie jest tak, że 16.50 i system się magicznie wyłącza; to jest sterowane przez ludzi, więc zależy od ich dobrej woli - w Austrii widzieliśmy wyciąg, który notorycznie kursował 15-20 minut po czasie, bo był wyciągiem kluczowym dla takich ostatnich "jeszcze jeden najostatniejszy zjazd" narciarzy jak my wracających do miasteczka). W każdym bądź razie definitywnie byliśmy ostatnimi klientami tego dnia. Zdążyliśmy tylko na górze zejść i wyciąg się zatrzymał. Żółwik! Karnet zmaksowany do ostatniej kropelki!
  • 1:1 w pojedynkach czasowych
slalom dla P.: 27.73 vs 27.96
pomiar czasu z górki na pazurki dla N.: 51km/h vs 48 km/h (i niech nie
zmyli Was marna prędkość - trasa biegła wzdłuż niespecjalnie stromej
niebieskiej, rozpędzić się nie było tak łatwo...)
  • 11 w skali od 1 do 10 za przygotowanie tras; śnieg nie pada, temperatura wysoka, ale mimo to trasy nie są zamknięte!
offroady to nie tutaj, vol. 1
offroady to nie tutaj, vol. 2
sztruksik poranny

[Marmolada] potem stoczył go za ladę...

Druga wycieczka narciarska, jaką zrobiliśmy to na lodowiec o wdzięcznej nazwie Marmolada. Z wynikiem 3343 m n.p.m. jest najwyższym szczytem Dolomitów. Jak głosi legenda (taka ona mądra teraz, otworzyła wikipedię i tryska wiedzą na lewo i prawo), kiedyś rozpościerały się na nim żyzne łąki i pastwiska, aż do pewnego roku, w którym rolnicy nie uczcili dwóch wolnych dni na Wniębowzięcie Najświętszej Maryi Panny - jeden cały przepracowali, żeby zebrać suche ziarno. Wieczorem zaczął padać śnieg i padał tak długo, aż cała góra pokryła się lodowcem. No. I jeszcze z ciekawostek - marmoleda z ladyńskiego znaczy błyszcząca.

Dobrze, dobrze, koniec przepisywania wikipedii, o wyciecze miało być. Znajomi odradzali i straszyli długaśnymi kolejkami, ale nas nie tak łatwo przestraszyć :-) Dojazd faktycznie zajął chwilę, a wąskim gardłem na wyjeździe z Sella Rondy było głównie dwuosobowe krzesełko.
w prawo
i znów w prawo
wyciąg archaiczny; mega niewygodne krzesełka
Drugi raz czekaliśmy już na ostatniej prostej - na dole Marmolady, skąd kursuje duża kolejka linowa, do której naraz mieści się sześćdziesiąt osób. Jest ich dwie i kiedy jedna zjeżdża z góry na dół, druga wjeżdża z dołu na górę, ot co. Załapaliśmy się chyba dopiero do piątej, ale że jeżdżą co 2-3 minuty, to nie trwało tak długo, a sam proces wsiadania i ogarniania tłumu jest opanowany do perfekcji: ogonek zawijający się wzdłuż płotu, bramki odliczające pasażerów i wpuszczające ich partiami; jak tylko kolejka odjedzie, to kolejnych sześćdziesięciu narciarzy i snowboardzistów wpuszcza się za kolejne bramki - na platformę, z której wsiada się do kolejki. I można już odmierzać kolejnych sześćdziesięciu. Porządek jest! Jak we włoskim zegarku! Na sam szczyt wjeżdża się w trzech ratach, ciągle dużymi kolejkami linowymi. W końcu to daleka wyprawa (1815 metrów przewyższenia), na szczęście dzięki podzieleniu jej na trzy etapy, kolejka na dole nie jest tak długa jak mogłaby być :)
move to the top
Na górze trochę czasu spędzaliśmy rozglądając się dokoła - bo i jest na co patrzeć! Całe Dolomity u naszych stóp!
Chwila dla fotoreportera i komu w drogę, temu narty na nogi i w dół - około 10 kilometrów i z powrotem na Sella Rondę, do domu. Było pięknie, zjazd pyszny, ale w tej kolejce to jednak nie będziemy znowu stali!

środa, 15 lutego 2017

[Sella Ronda] karuzela, karuzela

Sella Ronda, czyli karuzela narciarska dokoła szczytu Selli - Biz Boe (3151 m npm), przejeżdżająca przez cztery resorty: Val di Fassa, Val Gardena, Alta Badia, Arabba. Kilkanaście wyciągów, kilkadziesiąt kilometrów, które można pokonywać zgodnie z ruchem wskazówek zegarek (trasa pomarańczowa) albo przeciwnie (zielona). My zrobiliśmy je właśnie w tej kolejności.
Najpierw pomarańczowa, potem zielona. Niektóre wyciągi wspólne.
Pomarańczowa trasa wyszła nam niecałe 26 km (aczkolwiek niecałkowicie była to trasa firmowa - jeden z wyciągów zamknięty, musieliśmy objechać, w innym miejscu podjechaliśmy zobaczyć - nomen omen nieistniejący - punkt widokowy). Brutto wyszły 3 godziny 20 minut, netto 1 godzina i 6 minut. Zielona w statystykach to trochę ponad 31 km (jedzenie, a chodź zjedziemy jeszcze tą fajną trasą x n), brutto 4 godziny 10 minut, netto 1 godzina 38 minut.
wyżej pomarańczowa, niżej zielona, żadna niezamknięta - brakujące
kawałki to kursy wyciągiem: z Corvary na szczyt i z Corvary do
Colfosco, dwukierunkową gondolką. Generalnie dwukierunkowa gondolka
nie brzmi jak ciekawy sposób spędzania czasu :) dlatego zrobiliśmy
najpierw pomarańczową, potem zieloną i uniknęliśmy gondolki w ogóle 
(czyli de facto nie zamknęliśmy kółek)
Zaczęliśmy z samego rana - 8.25 w ogonku pod gondolkami (ładnie? a mogłam napisać w kolejce pod kolejką!). Niebieskie niebo, rześkie powietrze, biały śnieg, przepiękne widoki - wszystkie zmysły krzyczały: jechać, dalej, więcej, teraz. Z drugiej strony taki dzień to miła odmiana - bardziej chodź podjedziemy zrobić zdjęcie i zjeżdżanie turystyczno-komunikacyjne niż ciągłe kto tym razem będzie szybciej na dole, kto wygra na speedchecku czy kto wybierze trudniejszą trasę.

Do końca pierwszej części dojechaliśmy na 12 - w tył zwrot i trzeba przestawić się na wypatrywanie zielonych znaków, nie pomarańczowych. Cała trasa jest ładnie oznaczona (no może z kilkoma wyjątkami ;)) - na większości rozstajów wyraźnie zaznaczono, w którą stronę trzeba jechać.
połowa!
oznaczenia - nie zawsze było tak wszystko jedno, jak po lewej albo
tak prosto, jak po prawej
Z atrakcji widzieliśmy wyciąg dwustronny - głównie pomagający przekroczyć drogę i dostać się z jednego resortu do drugiego.
Widzieliśmy też dwa wyciągi obok siebie. I jak to bywa, trawa zawsze jest bardziej zielona po drugiej stronie płotu - jadąc dwójką wydawało się, że czwórka jedzie szybciej i vice versa.
zweryfikowane! czwórka szybsza
Widzieliśmy również trasę przecinającą ulicę - nie tunelem, nie wiaduktem, nie wyciągiem. Po prostu - kilka znaków ostrzegawczych, mała uliczka raczej niż ulica, trochę śniegu rozsypanego na jezdni - i jazda!

No, i perełka, geniusz architekta: toalety w schronisku. Oczywiście w piwnicy, schodzi się po schodach. Dwa pomieszczenia najpierw męskie, potem damskie. Nie do końca zamykane - drzwi jak w salonach na Dzikim Zachodzie, widać ponad i poniżej. W męskiej na ścianie duże lustro, w nim odbijają się wszystkie pisuary. Na szczęście, akurat było pusto...

I jeszcze - kolekcja widoczków z Sella Rondy: