wtorek, 17 września 2019

[Żywiecczyzna] boli? Bo będzie.

Weekend bez przygód to weekend stracony, wiadomo. Około środy najwyższa pora się zastanowić, gdzie tych przygód szukać. Przegląd lotów na Wizzairze frustruje - Hiszpania, Portugalia, Włochy to tysiak od osoby w jedną stronę (że co?!?! przecież wakacje już się skończyły), znajduję tanio Bazyleę. Wygląda idealnie - pogoda przepiękna, mieszkać można w rozsądnej cenie we Francji, rowery dobre do wypożyczenia są (to znaczy tak mi się wydaje, bo początkowo nie doczytuję tekstu małą czcionką - potem jednak wchodzę do zakładki "kontakt" i wiem już, że w poniedziałek sklep jest nieczynny, jak znakomita większość rowerowych w Szwajcarii, a we wtorek dopiero od 9 - czyli wychodzi, że samolot do domu odlatuje o godzinę za wcześnie, bo o 9:25; no albo sklep otwiera się godzinę za późno, zależy z której strony patrzeć). Szukamy alternatyw i... jedziemy do Brzeszcz - naszej bazy wypadowej w polskie góry. Połączenie jest niezłe - z Warszawy o 16 w piątek, więc od 19 z Czechowic da się jeszcze dojechać przed zmrokiem, a powrót w poniedziałek o 8 - i można się w miarę wyspać, i przed południem pojawić w pracy. Na miejscu mamy czas na dwie pętle. Sobotnia prowadzi przez górę Żar i Magurkę, w niedzielę podjeżdżamy Kocierz, a Piotrek wjeżdża do rzeźni.
Jezioro Żywieckie - zbiornik retencyjny na Sole.
Chwila wytchnienia i kolejne zdjęcie do kolekcji.
zanim jednak pod Żywcem, to wyjazd z Brzeszcz wygląda idyllicznie
niebieskie niebo, zielone łąki, fotogeniczne chmury
co i raz pagórek na horyzoncie albo góra
Góra Żar. To tędy wjechałam?
dalej Góra Żar - lokalne centrum sportu - spotykają się tu paralotniarze,
po drugiej stronie stoku można pozjeżdżać na rowerze MTB, a zimą
również na nartach i snowboardzie
po Żarze, a przed Magurką - Magurka to, och, samo zło, 3.4 km sztywnego
podjazdu (średnio 11.5% nachylenia) aż prosi, żeby na zakończenie
weekendu zacytować mojego ulubione blogera (hopcycling.pl):
AAAA. kolana kupię. tanio.
aha, o przygodach miałam pisać. Sobota była dniem przebitych dętek.
Gdy poszła pierwsza, było nam jeszcze do śmiechu. Przy drugiej - trochę
mniej. Przy trzeciej (i ostatniej zapasowej) - tak fajnie już nie było. Dzień
się powoli kończył, robiło chłodno, a my daleko od domu próbujemy
bezskutecznie załatać dętkę... Na szczęście jesteśmy półtora kilometra od
stacji kolejowej w Wilkowicach - udaje się do niej dotrzeć (cudem, bo
cudem - trochę podjeżdżając na obręczy, trochę rower prowadząc, trochę
z nim podbiegając, na dwie minuty przed odjazdem pociągu, jesteśmy
na stacji!), potem tylko przesiadka w Czechowicach i na 20 jesteśmy w domu.
pytanie, co dalej - co z niedzielą. Dętki spróbujemy załatać, ale warto byłoby
mieć nowe... Niedziela niehandlowa i to w dodatku nie w jakimś
zagłębiu rowerowym (w Warszawie czynny serwis znajdzie się zawsze),
w sobotę też już jest za późno... Piszę do znajomego z Oświęcimia, o którym
wiem, że na szosie jeździł - jak się okazuje, pożyczonej. Próbuję więc
Stravy - wyszukuję ludzi z okolic Brzeszcz, sprawdzam ich średnie i ile
jeżdżą (jak powyżej 30kph, to pewnie kolarka) i komentuję z głupia frant
ich ostatni workout, że koleżanka ze wspólną pasją, że czy by nie mieli
do odsprzedania dętki. Piotrek odpisuje, że pewnie, ale ma tylko 29 cali
do mtb. Mateusz, że ma, szosową. Umawiamy się na 9 rano w niedzielę
na rondzie w Kółku. Jestem za dwie, Mateusz przyjeżdża o czasie, daje mi
upragnioną dętkę, nie chce w zamian ani złotówki i odjeżdża na trening.
Dziękuję! Karma wraca!
dzięki Mateuszowi, jeździmy sobie dalej w niedzielę. Z większych podjazdów
robimy Kocierz - który pojawił się w tym roku na Tour de Pologne, dzień,
po feralnym etapie :( Na drodze dużo serduszek, inicjałów Bjorga, napisów
"R.I.P".
etap, o którym piszę, został zneutralizowany, co oznacza,
że wycięto z niego najlepszy kawałek - ściankę przez
lokalsów żartobliwie (ale jak w punkt!) nazwaną
rzeźnią
600 metrów, średnia trochę powyżej 18%, Piotrek
cierpi do dzisiaj, ja - odpuściłam, zostawiam sobie coś
na następny raz ;-)
boli? bo będzie
"ładna kolarka", zawołał za mną (dwunastoletni) chłopak. Pewnie chodziło
mu o rower, ale może jednak o dziewczynę?
z ciekawostek średni czas oczekiwania w Żywcu na obiad to 50 minut,
sprawdziliśmy chyba wszystkie knajpy w tym mieście. Może to nawet
jeszcze ma sens w dobrej restauracji na rynku, ale w byle pizzerii też?
Poddaliśmy się. Na obiad wciągnęliśmy szarlotkę na gorąco z lodami.
Cóż było zrobić, nie mieliśmy wyjścia ;-)
buszująca w kukurydzy
cztery różne weekendy+ na jednym obrazku
mapa powoli się zagęszcza, ale widać jeszcze nieprzejechane drogi na południu

niedziela, 8 września 2019

[Podkarpacie] kakory, knysze, lasowiaki, kacapoły, proziaki

Zwlekałam z postem o Nisku, bo była wielka szansa na dwa weekendy z rzędu w Podkarpackim. Szyki pokrzyżował deszcz. Tym razem chcieliśmy przesunąć się trochę na południe i poeksplorować okolice Rzeszowa. Co się jednak odwlecze, to (oby) nie uciecze.
weekend zaczynamy na szczęście już w czwartek, od zapoznawania się, co
w języku PKP oznacza "ograniczony przewóz rowerów w wagonie
nieprzyst.". Ponieważ w czwartkowy wieczór w pociągu tłumów nie ma,
możemy rowery spokojnie ustawić na korytarzu, bo próby włożenia
naszych wyścigówek na półkę bagażową sukcesem się nie zakończyły...
okolice Niska, a szczególnie Biłgoraja to las.
las, las i las
i las
czasem mignie jakiś kolarz w tym lesie
o, patrzcie, znów ten sam
ta pani też już była
ale poza takimi pojedynczymi urozmaiceniami, las, las, las
albo takie półlesie jak tutaj
las mokry
niestety - piątkowy deszcz złapał nas 20 kilometrów od domu;
szczęśliwie - napatoczył się duży budynek z jeszcze większym zadaszonym
tarasem. Tutaj spędzamy godzinę (!), patrząc na zacinającą ulewę,
słuchając grzmotów piorunów i ciesząc się, że nie musimy być tam, tylko tu
w niedzielę wieczorem z Niska łatwo wrócić się nie da, kupujemy więc
bilety z Kielc. Świętokrzyskie to wprawdzie mniej lasów, ale więcej
hopek i górek - tu wreszcie można potrenować. A że jedziemy
z podsiodłówkami (niespecjalnie wypchanymi, ale zawsze! co z tego, że
bez suwenirów, które ciocie chciały nam wepchnąć na drogę - pozdrowienia
dla cioci! - słoika malin i kilograma pomidorów), każdą taką hopkę
czujemy bardziej - cóż, będzie lepszy trening...
mniej lasów, więcej pól
więcej pól, mniej lasów
190 kilometrów dalej, 1100 metrów wyżej - cel osiągnięty
żadna fajna wycieczka nie może się obyć bez niespodzianki - tutaj
mój nadworny planer tras wkomponował w podróż zwiedzanie ruin zamku
w Ujazdowie. Krzyżtopór.
jezioro Chańcza, prawie najgłębsze jezioro w Polsce
(skromny) kącik kulinarny czas start. Kakory.
Regionalne pierożki z ciasta ziemniaczanego faszerowane marchewką
duszoną na maśle. O.
pierogi lasowiackie - czyli z farszem ziemniaczanym.
Na więcej atrakcji Podkarpacia, czyli knysze, kacapoły, proziaki czasu nie
starczyło (to znaczy czas i może był, ale wcale nie jest tak łatwo
znaleźć lokal degustacyjny. Następnym razem!).