czwartek, 30 stycznia 2020

[Watopia] musi boleć

Latem kolarzowi żyje się łatwo. Wciągam koszulkę, spodenki, skarpetki, zapinam rzepy, szast, prast i jestem gotowa na podbój świata. Zimą... Zimą boli samo myślenie o wyjściu na rower. Nie dość, że trzeba założyć kilka warstw ubrań, że zamarzną mi dłonie i stopy, że ciężko wyjąć telefon w czasie jazdy i zrobić pamiątkowe fotki, że szaro i brudno, że oddycha się trudniej przez zapchany nos, że mało słońca, to jeszcze po powrocie najprawdopodobniej jedyne do czego nadaje się rower, to gruntowne mycie. Szuka się alternatyw. Można jeździć do lasu, można wyjeżdżać w ciepłe cieplejsze kraje, można chodzić na tor, a można przekonać się do trenażera i na nim katować się do nieprzytomności, grając ze znajomymi w grę. Tadadadam, przed Państwem Zwift.
początek treningu - wytrzymać w koszulce bez wiatraka, nawet z wyłączonym
ogrzewaniem, porządnie przewietrzonym pokojem i uchylonym oknem, jest
ciężko
dlatego to zdjęcie jest już z perspektywy kierownicy
Trenażer to taki wyposażony w miernik mocy trzymak na rower, często (a przynajmniej w lepszych/droższych modelach) zastępujący tylne koło. Im mocniej kręcisz, tym wyższa moc, easy peasy. Jedziesz po wirtualnym świecie - tych jest ich kilka. Tytułowa Watopia, futurystyczny nowojorski Central Park, Londyn i miejscówki dwóch ostatnich mistrzostw świata: Innsbruck i Yorkshire.
London Bridge is falling down, falling down, falling down...
tu jeszcze Central Park nawet jakoś przypomina park
ale tu jest zbyt futurystycznie (a i tak na screenie nie widać latających aut),
nie tak go zapamiętałam.
Z ciekawostek - po prawej ścieżka biegowa, bo tak, tak, w Zwifcie się również
biega...
Yorkshire, moja ulubiona miejscówka, jak na Anglię przystało trzymamy się
lewej krawędzi drogi
Na Zwifcie robi się treningi, jeździ ustawki, a także wyścigi. Zacznijmy od tych pierwszych, bo to prawdziwa praca, a tylko mozolna i mądra pozwala zbudować optymalną formę na lato. Oczywiście dobrze nosić pasek tętna, a także znać swoje HRMax, czyli tętno maksymalne (u mnie 191). Tej liczby nigdy się nie zobaczy, bo organizm w razie czego odetnie prąd i mu się omdleje, ale wartość ta pozwala wyznaczać zakresy pracy i mówimy tu o wszystkich sportach wydolnościowych. Nie jest bowiem tak, że należy za każdym razem jechać / biec na maksa - trening powinien być zróżnicowany. Raz krótko, a treściwie (np X minut w strefie 75-80 % HRMax), raz dłużej, a spokojniej, raz interwałowo, a raz jeszcze inaczej. W ustaleniu stref pomaga puls, a kolarze dodatkowo mogą opierać się na jeszcze innych cyferkach - watach. Tu zaczyna się od wyznaczenia FTP (Functional Threshold Power), czyli takiego poziomu wysiłku, który da się utrzymać przez godzinę. Test trwa na szczęście krócej - przez dwadzieścia minut jedzie się "w trupa", a potem bierze dziewięćdziesiąt pięć procent wyniku. I można jeździć mądrze - np trening znany jako sweet spot, czyli dwa razy trzydzieści minut na 88-93% FTP albo wyjścia po dziesięć minut do 100-105% FTP albo na cztery minuty do 120%. To boli, owszem, ale bez bólu nie ma efektów.
podczas dwudziestu minut trenażerowego piekła utrzymałam średnio 205 watów,
czyli moje FTP to 195.
W naszej gierce dostępne są tego typu treningi, a nawet całe plany treningowe. Gdy komuś się znudzi solo, można próbować jazd grupowych, a także wyścigów. Wydarzeń do wyboru do koloru, a zbiera je w jednym miejscu strona https://zwift.com/events/. W wyścigach zasady są proste - gwizdek, trasa i kto pierwszy na kresce, ten lepszy. Ustawki rządzą się swoimi prawami, a każda jest skrupulatnie opisana przed - które kawałki jedzie się w grupie, gdzie można rozwinąć skrzydła i pościgać, gdzie czeka się na maruderów.
cztery wydarzenia w niecałe pół godziny. Uczestnicy dzielą się na grupy
(A, B, C, czasem D), w zależności od wykręcanych watów.
w bloki trenażery startowe i do jechania, gotowi, start!
Twórcy Zwifta zatroszczyli się o dużo szczegółów, żeby gra była jak najbardziej realistyczna. Nie wypada wspominać o oczywistym ruchu lewostronnym w Londynie i Yorkshire, ale na wszelki wypadek... Ponadto - pod górę jedzie się dużo wolniej przy tych samych watach (w kolarstwie lepszą jednostką do porównywania się nie są waty i FTP, a FTP podzielone przez wagę, czyli waty na kilogram), trenażer stawia większy opór. Za kimś odczuwa się cień aerodynamiczny, jak w prawdziwym peletonie. Szkoda tylko, że prędkości przy zjazdach są aż tak wysokie - bo jak rozumiem, że zawodowcy osiągają 100 kph, to jednak nie na zakrętach agrafkach...
kiedy odpuszczam koło kolarza z przodu, gra zachęca mnie do chwilowego
wyższego wysiłku i zniwelowania przerwy. Wtedy pojedzie mi się łatwiej.
Oczywiście gra nie byłaby grą, gdyby nie próbowała przywiązać gracza i motywować go na wiele sposobów. Można dawać innym kudosy za dobrze (albo źle, kto sprawdzi ;P) wykonany wysiłek. Dostępny jest czat grupowy - tu dodam innym otuchy. Przede wszystkim zaś za wyrobienie kilometrów zbiera się punkty, te przekładają się na poziomy i dostępność różnych artykuł - im wyższy level, tym więcej koszulek do wyboru, różnych rowerów, kasków, fryzur... Przykładowo rękawiczki dostępne są dopiero po doczłapaniu się do szóstego poziomu. A co ciekawe, regulować można nawet wysokość skarpetek - jak stylówa, to stylówa!
po dwóch dniach mam już całkiem niezłą kolekcję koszulek, a to dopiero
początek
niskie, średnie czy wysokie?
W ciągu ostatnich dwóch lat Zwift powiększył się o trasy Mistrzostw Świata. Chociaż tylko wirtualnie, fajnie móc pościgać się z prosami. Czy od 2020 będzie można jeździć po Szwajcarii?
zobaczyć na mecie treningu metę Mistrzostw Świata to miłe uczcucie

piątek, 10 stycznia 2020

[Apulia] unisono

Grudniowy wieczór. Desperacko szukamy sposobów, by nie zmarnować wolnego 6 stycznia. Najchętniej na narty, ale ceny biletów są absurdalne. 1500 złotych do Monachium?!?! 1000 złotych do Zurychu?!?! No way! Pada pomysł nart na Słowacji, w Polsce lub Czechach, ale internet jest jednoznaczny - nie warto (drogo, mało tras, a do tego one krótkie i stoki łagodne, słabo naśnieżone, wyciągi zamknięte nawet w pełnym sezonie). To dokąd? Podnoszę głowę znad komputera. Mam pomysł, mówię. Ja też, słyszę, to na trzy cztery. Trzyyyy czteeee ryyyy; - Bari!
oczekiwania a rzeczywistość...
Loty są idealne, tam w sobotę o 6 rano, z powrotem we wtorek przed 21, co
daje nam cztery pełne dni na objazd Apulii, czyli włoskiego obcasa. Jak widać
plan zrealizowany nie został - chcieliśmy przejechać przez cypel półwyspu, ale
spotkaliśmy największy wiatr w naszym rowerowym życiu (do tego dodaliśmy
sobie wczesny zachód słońca i zwyciężył rozsądek, wow, sama w to nie wierzę)...
Do statystyk - 496 km, całkiem niezłe otwarcie roku i konta głupich pomysłów.
dlaczego głupich? Bo to trochę nie ta pora roku na objazdówki, a więc przelot
z samym podręcznym bagażem. Trzeba wziąć i cywilne buty
(w sandałkach nie dość, że jest mi zimno, to wyglądam jak największy głąb),
i kilka warstw ubrań kolarskich, i coś ciepłego na zmianę. W cenie wszelkie
ciuszki lekkie i wielofunkcyjne.
ponieważ czas nie sprzyja jakoś wybitnie temperaturom tropikalnym, będziemy
trzymać się wybrzeża zamiast wjeżdżać w tereny bardziej pagórkowate,
zgodnie z zasadą "niżej = cieplej". Trochę pagórków będzie, a i wiatr nie
z tych najsłabszych (oj, nie), a bliziutko morza nie ma się gdzie przed nim
schronić, więc może nie była to najlepsza decyzja...
Widokowo jednak - owszem. Jest pusto, nie ma turystów, jedziemy wzdłuż
plaży, na której nie ma nikogo, zupełnie opustoszałymi miasteczkami,
jak z dobrego horroru, w których wręcz kot nie przebiegnie ulicą, ani listek
nie spadnie z drzewa. Klimatycznie.
jedno z ładniejszych miejsc na wybrzeżu
inny kawałek wybrzeża, właśnie zaczynamy najtrudniejszy dzień rowerowy,
powalczymy z okrutnym wiatrem (50-60kph, w porywach do 80-90kph).
Momentami utrzymanie 12-14 kph po płaskim będzie wyzwaniem (średnia
z pierwszych dwóch godzin jazdy wyszła nam 17 kph). Odhaczę też nowe
osiągnięcie - wjechanie na mini górkę (uliczkę o nachyleniu rzędu dwóch
procent) ze startu zatrzymanego bez zakręcenia pedałami, z prędkością
17 kilometrów na godzinę. Jest wiatr, jest zabawa.
morze, Apulia kolejny raz przypomina mi Maltę
morze inaczej
nie cała trasa przebiega wzdłuż morza, na mapie widać około stu kilometrów
przebijania się przez ląd. To też podjazdy i trochę inny krajobraz,
również urokliwy.
właściwie przez cztery dni co i raz mijamy urokliwe miasteczka, przez które
nie sposób ot tak przejechać, są na to za ładne
dużo czasu spędzamy szwendając się...
...zatrzymując w lokalnych cukierniach...
...pozując do zdjęć...
i to wszystko zajmuje nam tyle czasu, że zazwyczaj nie dojeżdżamy do celu
przed wczesnym (16:30) zachodem słońca
ale jak tu zdążyć, kiedy chciałoby się sfotografować każde jedno trullo!
Trulli to charakterystyczne domki apulijskie, zbudowane na planie koła, białe,
z kamienia wapiennego. Jak powstały? Popularne wytłumaczenie mówi, że
zaczęto je stawiać w XIV wieku, kiedy od każdego murowanego domu należało
odprowadzić wysoki podatek. Od tych tymczasowych, bez zaprawy cementowej
opłata nie była potrzebna. A że jak to w życiu bywa, prowizorka jest najbardziej
trwała...
trulli, trulli, jeszcze więcej trulli
nawet kościół w stylu trulli
wprawne oko dostrzeże dużo trulli na panoramie okolicy
skoro w jednym z powyższych opisów zostały wywołane lokalne cukiernie,
trzeba wspomnieć o pasticciotto. Włosi lubią słodycze, to nic nowego, pasticeria
stoi dosłownie na każdym rogu, w tych apulijskich jada się łódeczki
z ciasta półkruchego nadziewane kremem budyniowym - śmietankowym,
pistacjowym, cytrynowym, czekoladowym... Kontynuować?
słodkie (wł. dolce) odgrywa tu dużą rolę. Klasyczne śniadanie to kawa i coś
słodkiego - pasticciotto, rogalik, drożdżówka, pączek, często serwowany na
kontuarze, zjedzony w biegu (znaczy na stojąco).
nie samym słodkim kolarz żyje (nie?!) - taralli, słona przekąska (do piwa?).
Uwaga: wciąga. Jeszcze tylko jeden, ostatni. Naprawdę ostatni. Teraz. Schowaj. 
No jeszcze gryz. O, skończyło się. Dziwne, taka duża paczka...
panzerotto, odmiana calzone, smażony w głębokim tłuszczu, ale wcale nim
niesmakujący pieróg z mozzarellą i pomidorami
orecchiette con le cime di rapa, apulijski makaron w kształcie uszu, tradycyjnie
z (gorzką, okropną, wstrętną) rzepą brokułową
tiedda barese, klasyczna potrawa z Bari - ryż, ziemniaki i małże
no fajna ta deska przystawek, fajna, ale naprawdę zamówiliśmy jeszcze pizzę?