piątek, 10 stycznia 2020

[Apulia] unisono

Grudniowy wieczór. Desperacko szukamy sposobów, by nie zmarnować wolnego 6 stycznia. Najchętniej na narty, ale ceny biletów są absurdalne. 1500 złotych do Monachium?!?! 1000 złotych do Zurychu?!?! No way! Pada pomysł nart na Słowacji, w Polsce lub Czechach, ale internet jest jednoznaczny - nie warto (drogo, mało tras, a do tego one krótkie i stoki łagodne, słabo naśnieżone, wyciągi zamknięte nawet w pełnym sezonie). To dokąd? Podnoszę głowę znad komputera. Mam pomysł, mówię. Ja też, słyszę, to na trzy cztery. Trzyyyy czteeee ryyyy; - Bari!
oczekiwania a rzeczywistość...
Loty są idealne, tam w sobotę o 6 rano, z powrotem we wtorek przed 21, co
daje nam cztery pełne dni na objazd Apulii, czyli włoskiego obcasa. Jak widać
plan zrealizowany nie został - chcieliśmy przejechać przez cypel półwyspu, ale
spotkaliśmy największy wiatr w naszym rowerowym życiu (do tego dodaliśmy
sobie wczesny zachód słońca i zwyciężył rozsądek, wow, sama w to nie wierzę)...
Do statystyk - 496 km, całkiem niezłe otwarcie roku i konta głupich pomysłów.
dlaczego głupich? Bo to trochę nie ta pora roku na objazdówki, a więc przelot
z samym podręcznym bagażem. Trzeba wziąć i cywilne buty
(w sandałkach nie dość, że jest mi zimno, to wyglądam jak największy głąb),
i kilka warstw ubrań kolarskich, i coś ciepłego na zmianę. W cenie wszelkie
ciuszki lekkie i wielofunkcyjne.
ponieważ czas nie sprzyja jakoś wybitnie temperaturom tropikalnym, będziemy
trzymać się wybrzeża zamiast wjeżdżać w tereny bardziej pagórkowate,
zgodnie z zasadą "niżej = cieplej". Trochę pagórków będzie, a i wiatr nie
z tych najsłabszych (oj, nie), a bliziutko morza nie ma się gdzie przed nim
schronić, więc może nie była to najlepsza decyzja...
Widokowo jednak - owszem. Jest pusto, nie ma turystów, jedziemy wzdłuż
plaży, na której nie ma nikogo, zupełnie opustoszałymi miasteczkami,
jak z dobrego horroru, w których wręcz kot nie przebiegnie ulicą, ani listek
nie spadnie z drzewa. Klimatycznie.
jedno z ładniejszych miejsc na wybrzeżu
inny kawałek wybrzeża, właśnie zaczynamy najtrudniejszy dzień rowerowy,
powalczymy z okrutnym wiatrem (50-60kph, w porywach do 80-90kph).
Momentami utrzymanie 12-14 kph po płaskim będzie wyzwaniem (średnia
z pierwszych dwóch godzin jazdy wyszła nam 17 kph). Odhaczę też nowe
osiągnięcie - wjechanie na mini górkę (uliczkę o nachyleniu rzędu dwóch
procent) ze startu zatrzymanego bez zakręcenia pedałami, z prędkością
17 kilometrów na godzinę. Jest wiatr, jest zabawa.
morze, Apulia kolejny raz przypomina mi Maltę
morze inaczej
nie cała trasa przebiega wzdłuż morza, na mapie widać około stu kilometrów
przebijania się przez ląd. To też podjazdy i trochę inny krajobraz,
również urokliwy.
właściwie przez cztery dni co i raz mijamy urokliwe miasteczka, przez które
nie sposób ot tak przejechać, są na to za ładne
dużo czasu spędzamy szwendając się...
...zatrzymując w lokalnych cukierniach...
...pozując do zdjęć...
i to wszystko zajmuje nam tyle czasu, że zazwyczaj nie dojeżdżamy do celu
przed wczesnym (16:30) zachodem słońca
ale jak tu zdążyć, kiedy chciałoby się sfotografować każde jedno trullo!
Trulli to charakterystyczne domki apulijskie, zbudowane na planie koła, białe,
z kamienia wapiennego. Jak powstały? Popularne wytłumaczenie mówi, że
zaczęto je stawiać w XIV wieku, kiedy od każdego murowanego domu należało
odprowadzić wysoki podatek. Od tych tymczasowych, bez zaprawy cementowej
opłata nie była potrzebna. A że jak to w życiu bywa, prowizorka jest najbardziej
trwała...
trulli, trulli, jeszcze więcej trulli
nawet kościół w stylu trulli
wprawne oko dostrzeże dużo trulli na panoramie okolicy
skoro w jednym z powyższych opisów zostały wywołane lokalne cukiernie,
trzeba wspomnieć o pasticciotto. Włosi lubią słodycze, to nic nowego, pasticeria
stoi dosłownie na każdym rogu, w tych apulijskich jada się łódeczki
z ciasta półkruchego nadziewane kremem budyniowym - śmietankowym,
pistacjowym, cytrynowym, czekoladowym... Kontynuować?
słodkie (wł. dolce) odgrywa tu dużą rolę. Klasyczne śniadanie to kawa i coś
słodkiego - pasticciotto, rogalik, drożdżówka, pączek, często serwowany na
kontuarze, zjedzony w biegu (znaczy na stojąco).
nie samym słodkim kolarz żyje (nie?!) - taralli, słona przekąska (do piwa?).
Uwaga: wciąga. Jeszcze tylko jeden, ostatni. Naprawdę ostatni. Teraz. Schowaj. 
No jeszcze gryz. O, skończyło się. Dziwne, taka duża paczka...
panzerotto, odmiana calzone, smażony w głębokim tłuszczu, ale wcale nim
niesmakujący pieróg z mozzarellą i pomidorami
orecchiette con le cime di rapa, apulijski makaron w kształcie uszu, tradycyjnie
z (gorzką, okropną, wstrętną) rzepą brokułową
tiedda barese, klasyczna potrawa z Bari - ryż, ziemniaki i małże
no fajna ta deska przystawek, fajna, ale naprawdę zamówiliśmy jeszcze pizzę?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz