Grudniowy wieczór. Desperacko szukamy sposobów, by nie zmarnować wolnego 6 stycznia. Najchętniej na narty, ale ceny biletów są absurdalne. 1500 złotych do Monachium?!?! 1000 złotych do Zurychu?!?! No way! Pada pomysł nart na Słowacji, w Polsce lub Czechach, ale internet jest jednoznaczny - nie warto (drogo, mało tras, a do tego one krótkie i stoki łagodne, słabo naśnieżone, wyciągi zamknięte nawet w pełnym sezonie). To dokąd? Podnoszę głowę znad komputera.
Mam pomysł, mówię.
Ja też, słyszę,
to na trzy cztery.
Trzyyyy czteeee ryyyy; - Bari!
 |
oczekiwania a rzeczywistość...
Loty są idealne, tam w sobotę o 6 rano, z powrotem we wtorek przed 21, co
daje nam cztery pełne dni na objazd Apulii, czyli włoskiego obcasa. Jak widać
plan zrealizowany nie został - chcieliśmy przejechać przez cypel półwyspu, ale
spotkaliśmy największy wiatr w naszym rowerowym życiu (do tego dodaliśmy
sobie wczesny zachód słońca i zwyciężył rozsądek, wow, sama w to nie wierzę)...
Do statystyk - 496 km, całkiem niezłe otwarcie roku i konta głupich pomysłów. |
 |
dlaczego głupich? Bo to trochę nie ta pora roku na objazdówki, a więc przelot
z samym podręcznym bagażem. Trzeba wziąć i cywilne buty
(w sandałkach nie dość, że jest mi zimno, to wyglądam jak największy głąb),
i kilka warstw ubrań kolarskich, i coś ciepłego na zmianę. W cenie wszelkie
ciuszki lekkie i wielofunkcyjne. |
 |
ponieważ czas nie sprzyja jakoś wybitnie temperaturom tropikalnym, będziemy
trzymać się wybrzeża zamiast wjeżdżać w tereny bardziej pagórkowate,
zgodnie z zasadą "niżej = cieplej". Trochę pagórków będzie, a i wiatr nie
z tych najsłabszych (oj, nie), a bliziutko morza nie ma się gdzie przed nim
schronić, więc może nie była to najlepsza decyzja...
Widokowo jednak - owszem. Jest pusto, nie ma turystów, jedziemy wzdłuż
plaży, na której nie ma nikogo, zupełnie opustoszałymi miasteczkami,
jak z dobrego horroru, w których wręcz kot nie przebiegnie ulicą, ani listek
nie spadnie z drzewa. Klimatycznie. |
 |
jedno z ładniejszych miejsc na wybrzeżu |
 |
inny kawałek wybrzeża, właśnie zaczynamy najtrudniejszy dzień rowerowy,
powalczymy z okrutnym wiatrem (50-60kph, w porywach do 80-90kph).
Momentami utrzymanie 12-14 kph po płaskim będzie wyzwaniem (średnia
z pierwszych dwóch godzin jazdy wyszła nam 17 kph). Odhaczę też nowe
osiągnięcie - wjechanie na mini górkę (uliczkę o nachyleniu rzędu dwóch
procent) ze startu zatrzymanego bez zakręcenia pedałami, z prędkością
17 kilometrów na godzinę. Jest wiatr, jest zabawa. |
 |
morze, Apulia kolejny raz przypomina mi Maltę |
 |
morze inaczej |
 |
nie cała trasa przebiega wzdłuż morza, na mapie widać około stu kilometrów
przebijania się przez ląd. To też podjazdy i trochę inny krajobraz,
również urokliwy. |
 |
właściwie przez cztery dni co i raz mijamy urokliwe miasteczka, przez które
nie sposób ot tak przejechać, są na to za ładne |
 |
dużo czasu spędzamy szwendając się... |
 |
...zatrzymując w lokalnych cukierniach... |
 |
...pozując do zdjęć... |
 |
i to wszystko zajmuje nam tyle czasu, że zazwyczaj nie dojeżdżamy do celu
przed wczesnym (16:30) zachodem słońca |
 |
ale jak tu zdążyć, kiedy chciałoby się sfotografować każde jedno trullo!
Trulli to charakterystyczne domki apulijskie, zbudowane na planie koła, białe,
z kamienia wapiennego. Jak powstały? Popularne wytłumaczenie mówi, że
zaczęto je stawiać w XIV wieku, kiedy od każdego murowanego domu należało
odprowadzić wysoki podatek. Od tych tymczasowych, bez zaprawy cementowej
opłata nie była potrzebna. A że jak to w życiu bywa, prowizorka jest najbardziej
trwała... |
 |
trulli, trulli, jeszcze więcej trulli |
 |
nawet kościół w stylu trulli |
 |
wprawne oko dostrzeże dużo trulli na panoramie okolicy |
 |
skoro w jednym z powyższych opisów zostały wywołane lokalne cukiernie,
trzeba wspomnieć o pasticciotto. Włosi lubią słodycze, to nic nowego, pasticeria
stoi dosłownie na każdym rogu, w tych apulijskich jada się łódeczki
z ciasta półkruchego nadziewane kremem budyniowym - śmietankowym,
pistacjowym, cytrynowym, czekoladowym... Kontynuować? |
 |
słodkie (wł. dolce) odgrywa tu dużą rolę. Klasyczne śniadanie to kawa i coś
słodkiego - pasticciotto, rogalik, drożdżówka, pączek, często serwowany na
kontuarze, zjedzony w biegu (znaczy na stojąco). |
 |
nie samym słodkim kolarz żyje (nie?!) - taralli, słona przekąska (do piwa?).
Uwaga: wciąga. Jeszcze tylko jeden, ostatni. Naprawdę ostatni. Teraz. Schowaj.
No jeszcze gryz. O, skończyło się. Dziwne, taka duża paczka... |
 |
panzerotto, odmiana calzone, smażony w głębokim tłuszczu, ale wcale nim
niesmakujący pieróg z mozzarellą i pomidorami |
 |
orecchiette con le cime di rapa, apulijski makaron w kształcie uszu, tradycyjnie
z (gorzką, okropną, wstrętną) rzepą brokułową |
 |
tiedda barese, klasyczna potrawa z Bari - ryż, ziemniaki i małże |
 |
no fajna ta deska przystawek, fajna, ale naprawdę zamówiliśmy jeszcze pizzę? |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz