poniedziałek, 17 lutego 2020

[Tyrol] darowanemu bałwanowi nie zagląda się w marchewkę

Pogodowo ten rok jest bardzo dziwny. Pierwszy śnieg w Warszawie spadł pod koniec stycznia, mniej więcej wtedy, kiedy pojawił się również w Maladze (tak, tej Maladze, w której w grudniu było dwadzieścia stopni), kiedy w Australii szalały pożary, w Nowej Zelandii powodzie, a na Kubie temperatura wzrosła do zawrotnej ósmej kreski nad zerem. W takich okolicznościach jakikolwiek śnieg to skarb, na który się nie wybrzydza. Nasz znajdujemy we Włoszech, w okolicach miasteczka Ortisei i szlaku Sella Ronda - wprawdzie już tu byliśmy, ale kiedy przyjaciele namawiają, ciężko się wymigać, że my mamy to miejsce odhaczone. Pakujemy narty, buty, skarpetki i w drogę!
przez tydzień mieliśmy idealną pogodę - słońce (ewentualnie delikatne chmury,
bardzo krótko mgłę), temperaturę około zera stopni (na tyle mało, żeby
śnieg nie topniał; na tyle dużo, żeby samemu nie zamarznąć, nawet jak się
jest nieprzeciętnym zmarźluchem)
śniegu było sporo, nawet w niższych partiach gór, chociaż oczywiście na
stokach północnych było go o wiele więcej niż na południowych (gdzie czasami
nie było go w ogóle)
wyżej - północ czy południe ganz egal
niżej - tu już ma to znaczenie kolosalne. Trasa wiedzie ośnieżonym stokiem
północnym z widokiem na trawiasty stok południowy.
Jest to zresztą trasa ciekawa, bo Saslong to od pięćdziesięciu lat arena
zmagań prawdziwych narciarzy w ramach Pucharu Świata. Jak na trasę
FISowską przystało czarna, stroma, długa i... fajna! Dwa lata temu podczas
downhillu zwyciężczyni Słowenka Ilka Stuhec osiągnęła tu średnią (!)
ponad 95 kph. Mnie trochę zabrakło :-)
Chociaż - na innej czarnej ściance - właśnie taką prędkość (chwilową), czyli
95 kph udało mi się osiągnąć i tym samym poprawiłam swoją kiedykolwiek
osiągniętą prędkość maksymalną!
napawamy się śniegiem, bo takich widoków w Warszawie czy Izabelinie to
w tym roku nie uświadczysz (z plusów, nie trzeba odśnieżać dachu czy
podwórka...)
jak dobrze się przypatrzeć, to znajdzie się tu dwie osoby z naszej ekipy
narciarskiej
biało!
biało!!
biało!!!
miejscami prześwituje czerń ulicy. Mondziu, gdzie jesteś?! Droga do wjechania
byłaby!
o tak, bo wprawdzie śnieg, narty, luty, ale już zastanawiamy się, czy nie dałoby
się wrócić latem z rowerami i zrobić Sella Rondę w słuszniejszy sposób. Teraz
właściwie kółeczka nie zaliczyliśmy. Przymierzaliśmy się nawet raz do
przyatakowania trzech jednego dnia, ale Sella ma to do siebie, że chcą ją
odhaczyć wszyscy, w związku z czym ogonki do wyciągów są niemiłosierne
(w przeciwieństwie do wszystkich innych poza Sellą, gdzie jest pusto), a trasy dość
szybko w stanie koszmarnym. Odpowiedzieliśmy sobie na jedno zajebiście, ale
zajebiście ważne pytanie: po co. A potem zaczęliśmy jej unikać.
standardowo na stoku jesteśmy od rana (wychodzimy z pensjonatu na pierwszy
możliwy skibus, 8:15, koło 9 zaczynamy jeździć) do wieczora
17:08, najwyżej położony punkt, z którego da się zjechać do Ortisei.
Wyciągi kursują do 17, w związku z czym 16:58, o której meldujemy się na
dole, żeby wjechać jeszcze raz krzesełkiem na szczyt, to aż dwie minuty
zapasu #maksymalizacjakarnetu
sześć tyrolskich grzechów słodkich;
duże - Topfenknödel, knedle na bazie ricotty, wypełnione czekoladą, w sosie
waniliowym...
i od góry do dołu, a potem w lewo:
Kaiserchmarren, klasyczne racuchy z musem jagodowym,
Germknödel, parowiec z marmoladą w sosie waniliowym i z makiem,
Apfelstrudel, również z sosem waniliowym,
Germknödel, znów (i znów, i znów, i znów),
Kaiserschmarren, znów, tym razem z musem jabłkowym.
sześć tyrolskich grzechów wytrawnych; duże, od góry do dołu i w lewo:
maltagliati "farrortica", płatki orkiszowego makaronu z warzywami,
spätzle, coś na kształt naszych lanych klusek, tu z sosem ragout i żurawiną,
mezzelune, formą pierogi, duszą ravioli, nadziewane szpinakiem,
ziemniaczano-serowe knedle, w trzech smakach (grzyby, szpinak, ser),
ziemniaki, sadzone jajko i boczek,
rosół z ziemniaczanymi knedlami.
a Mietek? Stracił głowę na naszych oczach, chociaż nie wiem dla kogo...
Ale w piątek były Walentynki, więc trzymam kciuki, że to miłość
odwzajemniona!