Z cyklu "dzikie zwierzęta drogowe" w Albanii:
![]() |
czerwona koszulka? Idealna, kiedy drogę okupują byczki! |
![]() |
idealne towarzystwo dla Natalii na podjazdach |
![]() |
mrrrrrrrau |
Z cyklu "dzikie zwierzęta drogowe" w Albanii:
![]() |
czerwona koszulka? Idealna, kiedy drogę okupują byczki! |
![]() |
idealne towarzystwo dla Natalii na podjazdach |
![]() |
mrrrrrrrau |
Wprawdzie w Eurosporcie leci już Tour de France i mało kto jeszcze pamięta, co to było to Giro, ale już spieszę przypomnieć, nie bójcie kangura. Z nazwy - wyścig dokoła Włoch, jasne, ale obecnie co drugi rok duże toury nie startują ze "swoich" państw, a z lokalizacji "partnerskiej". Jasne, wiadomo, żadne tam przyjaźnie i partnerstwa, tylko chłodne kalkulacje i euro - bo już nie leki - tutaj na pewno rozmawiamy o poważnych pieniądzach za prawo do organizacji trzech pierwszych etapów. I w tym roku leki musiała (chciała) wysupłać Albania. My przy okazji sprawdzamy różowe pozostałości.
Pierwszego wrażenia nie można zrobić za drugim razem. Albania? W połowie drogi między Hiszpanią a Marokiem i nie mówcie mi, że nie, bo to nie Gibraltar.
![]() |
podjazd na Teneryfie? |
![]() |
marokańskie śniadanie? |
![]() |
zakręty na Kanarach? |
![]() |
plastikowa kolekcja w Marrakeszu? |
![]() |
okolice Girony? |
![]() |
inne marokańskie śniadanko? |
![]() |
typowa droga na El Hierro? |
![]() |
przydrożny śmietnik w Essaouirze? |
![]() |
białe miasteczka pod Malagą? |
Krajobrazowo mamy morze i góry, czyli wszystko się zgadza. Żar leje się z nieba, prawie jak w Marrakeszu. Po lewej i prawej drzewa, krzewy, czerwone skały, kamienie, klimat Teneryfy, Majorki albo Costa Blanca. Ludzie życzliwi, chociaż za kierownicą zamieniają się w diabły. Względem nas (kolarzy) zachowywali się wystarczająco bezpiecznie, jednak w samym mieście na ulicy króluje wolna amerykanka (to jest ta, tfu, wolna albanka). Czerwone światła nie istnieją, kierunkowskazy są dla mięczaków, ograniczenia prędkości to tylko wskazówki. Parkowanie na środku ulicy, na zakręcie, na rondzie, na autostradzie - no problemo. Blokowanie drogi na długą chwilę, bo ktoś próbuje wyjechać, ale pechowo samochód się popsuł i trzeba go popchać? Zdarza się. Pierwszeństwo ma ten co jedzie z pewniejszą miną. Rowerem pod prąd? Jasne (żeby nie było, rowerem samej mi się zdarza pod prąd, ale niekoniecznie na głównej, czteropasmowej ulicy)! Z tego wszystkiego nie ma jednak wypadków, bo wszyscy wiedzą, że tak to wygląda. A ja może zagrożona się nie czułam, ale zirytowana to już owszem - wolę zachodnioeuropejską przewidywalność.
![]() |
miasto? Uciekamy! Byle dalej od cywilizacji! |
![]() |
dosłownie jedna fota w mieście i już nas tu nie ma |
![]() |
chyba że mówimy o takich malutkich miastach - one bywają okej |
![]() |
ale jednak poza nimi jest dużo bardziej okej |
![]() |
uwaga, teraz zaczyna się plejada zdjęć, bo ktoś nie umiał wybrać dziesięciu najlepszych, sorka! |
Albania jeszcze jest nieokiełznana. Trochę brudna, trochę ekskluzywna, często drzwi w drzwi. Marmury sąsiadują ze stertą pokruszonych cegieł, skrzynką z kablami i papierkami po lodach. Przyjeżdżają jednak turyści, a wraz z nimi leki (jeden lek to trochę ponad cztery grosze), buduje się, rozwija się. Za parę lat wszystko wyrównają, wymuskają i to będzie zupełnie inny kraj.
![]() |
Vlorë, nadmorski kurort. Niecałe stumetrowe mieszkanie to niecałe pół miliona euro (leki lekami, ale o poważnych kwotach rozmawia się tutaj w euro) |
Dużą część majopada spędziłam w Rzeszowie. Miało być pięknie: rower, hopki, słońce, cola z lodem dla ochłody na stacji benzynowej, wiatr we włosach, wszechobecna zieleń. Było... pięknie: długie rękawki, hopki, ochraniacze na buty, odświeżanie aplikacji pogodowej i polowanie na bezdeszczowe okienka, gorąca herbata trzymana w rękawiczkach, zimny wiatr przedzierający się przez pięć warstw ubrań, wszechobecna poopadowa zieleń. Nadal jednak Rzeszów to Rzeszów, trzeba wyjść z domu i trenować, skoro warunki geograficzne do tego są idealne, więc podczas czternastu dni pobytu na rower wyszłam dziesięciokrotnie. Głównie poza strefą termicznego komfortu.
![]() |
w komforcie czy bez, ale z uśmiechem |
Czasem solo, czasem z grupą, w weekend z Piotrkiem. Głównie pojeździć, ale raz też pokibicować. Między 14. a 17. maja Czesław Lang organizował w okolicy Orlen Wyścig Narodów - międzynarodowy wyścig dla drużyn z developmentu. Dla juniorów, którzy dopiero marzą o starcie w Tour de France i tęczowej koszulce. Wielkich nazwisk na starcie nie było, ale może o niektórych z nich usłyszymy za kilka lat na Eurosporcie? Nie było też tłumów kibiców - tu jakaś grupka uczniów ze szkoły z Łańcuta (pierwszy etap to właśnie Łańcut - Jasło), tu kolega (wprawdzie po cywilu, ale na kolarzówce), który zrobił sobie przerwę w smażeniu naleśników. Kibiców w stroju kolarskim było sztuk jeden (ja), więc bez problemu dostrzegło mnie czujne oko pana Czesława. Zamachał, a potem dobre dziesięć minut rozmawialiśmy o rowerach i życiu.
![]() |
pan Czesław |
![]() |
Niemcy |
![]() |
Szwedzi i Norweg |
![]() |
ruszyli! |
![]() |
okazuje się, że w Łańcucie peleton robi małą pętlę, więc jest szansa zobaczyć ich ponownie - kolega od naleśników wskazuje drogę, jedziemy razem i jesteśmy na czas! |
![]() |
chwila i już ich nie było |
W Rzeszowie mam jeszcze jedno nietypowe zajęcie - szukam pomników Jana Pawła II. Koleżanka ma taką fanaberię, że je "zbiera". Musi być Papa, musi być rower, im szkaradniejszy (ten Papa, nie rower), tym lepszy. Dopóki nie napisała do mnie, kiedy siedzieliśmy w Sydney, że jeśli przy okazji byśmy byli, to tam jest taki jeden do obfotografowania, nie zwracałam uwagi ile ich w Polsce jest!