Q: To gdzie byliście na tych nartach?
A: W Sztubaju.Q: Gdzie? W Dubaju?
A: Nie, na lodowcu Sztubaj, chociaż w Dubaju też pewnie mają stok.
Q: No, w galerii handlowej...
A: Ej, Piotrek, chodź pojedźmy na narty do Dubaju! No plis plis plis...
Tymczasem byliśmy nie w Dubaju, a 6136 km na północny-zachód... Wyjazd krótki, a obfitujący w nietrafione decyzje jak co najmniej tygodniowe mistrzostwa brydżowe. Najpierw źle wybraliśmy sklep na lotnisku w Monachium. Po wypełnieniu po brzegi koszyka na trzy kolejne śniadania - o zobacz, nutella bez oleju palmowego - papryki, pomidory, rzodkiewki, ogórki, jakie jeszcze wziąć warzywa? - ja chcę actimela, mamoooo - wino białe? różowe? może prosecco i aperol, ale nie, aperola nie ma, no dobra, to białe, ale nie wytrawne, i nie słodkie, i jeszcze odkręcane, zmierzaliśmy pewnie do kasy, kiedy pracownicy sklepu ramię w ramię z policjantami grzecznie kazali wszystkim klientom zostawić wózki tam, gdzie stoją i wyjść. Ech, znowu ktoś gdzieś zostawił plecak? Ponawiamy zakupy w drugim sklepie, tym razem zrównoleglamy wysiłki. W rezultacie kupujemy za dużo jogurtów, za dużo ogórków i - jak się okazuje dopiero w domu - w ogóle pieczywa...
W piątek pierwszy dzień szusowania. Mieszkamy w Krößbach i mimo, że wypożyczyliśmy samochód, postanawiamy pojechać skibusem. Żeby być na 8 przy gondolkach, przymierzamy się na kurs o 7.34. Pobudka 6.30. Jogurt, banan, szybko, szybko, spodnie narciarskie, zaraz, zaraz, najpierw termiczne, kominiarka, gogle, gotowa, zaraz, idę. Buty narciarskie i człap człap na przystanek. Dziesięć minut później i dwieście metrów dalej, na przystanku, okazuje się, że nie wzięłam żadnej karty - ale po co komu pieniądze? Za minutę autobus, znajomi mają więcej, dobra, decyzja - nie wracamy do apartamentu po euraski.
W autobusie pusto, cieszymy się dniem, pogodą, śniegiem, pierwszymi promykami słońca, buty cisną, ale zaraz nogi się przyzwyczają, będzie ekstra. Dojeżdżamy o 7.50. Pusto. Super, będą luzy na trasach. I w tym Intersporcie jakoś ciemno, świateł nie włączyli. Dziwne. Podchodzimy do wyciągu. Godzina otwarcia: 8.30. Przekleństwo stłumione w ustach, przecież jest z nami dziecko, czekamy cierpliwie. Wjeżdżamy na górę - tam w Intersporcie czekają nartki. Tylko gdzie ten Intersport? Nie ma i nie ma i nie ma - aha, jednak jest - za tą białą ścianą z tabliczką "otwarte od 9". To nie jest nasz dzień!
Wreszcie! Ja, on i śnieg... |
self explaining picture |
Moja ulubiona. Niby niebieska, ale stroma, szeroka, z długim wypłaszczeniem na dole. Zegarek pokazał 74.1km/h. |
Tu rozpędzić się było duużo trudniej. Króciutki kawałek. Z górki na pazurki dało 60.9km/h. Piotrkowi 61.5. Ale już to ustaliliśmy - cięższemu łatwiej, bo Ziemia go bardziej lubi... |
![]() |
Kaiserschmarrn, w tle Germknödel mit Vanillesoße |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz