W czasie
deszczu zimy dzieci się nudzą, to ogólnie znaaana rzecz... A jak się nudzą, bo nie mogą codziennie rano wsiąść na rower i machnąć sobie Gassów przed pracą, to szukają alternatyw. Na pierwszy ogień poszedł curling. Tak, tak, to ten sport od czajników, szczotek i krzyczenia. Na Olimpiadzie wyglądało prosto, klękający gość trzyma za uchwyt
czajnik kamień, odpycha się, jedzie, puszcza, kamień sunie po lodzie, czasem mu szczotkują, żeby jechał dalej, czasem nie trzeba, zatrzymuje się w tym dużym kole i już. Easy. W rzeczywistości było trochę trudniej.
 |
czajniki ważą maksymalnie 44 funty (niecałe 20kg) |
 |
się klęka, się łapie za kamień, się odpycha i się jedzie. Kamień trzeba puścić przed linią spalonego (znajdującą się 11 metrów od końca toru), potem sunie sam. To akurat wychodziło nam idealnie - ani mi ani Piotrkowi nigdy nie udało się doślizgnąć się do owej linii, kamień puszczaliśmy zatem z natury rzeczy wcześniej. |
 |
Krótkie przypomnienie zasad: punktuje drużyna, której kamień jest najbliżej środka. Punktów otrzymuje tyle, ile jej kamieni jest wewnątrz domu (czyli w obrębie czerwonego koła) i bliżej niż najbliższy środka kamień przeciwnika. Tutaj 1:0 dla żółtych. |
 |
Suń, kamyku, suń, ino nie za szybko! Co ciekawe, mimo że wydawało nam się, ze kamienie poruszają się wolno i nie dojadą do domu, praktycznie zawsze były przelotkami (prześlizgami?). |
Na drugi ogień - aquacycling, tym razem ja sama, Pio nie jest fanem wody. To zajęcia, na których do płytkiego basenu wstawia się rowery stacjonarne. Specjalne - bez przełożeń, za to ze specjalnymi gumowymi wypustkami od spodu, pozwalającymi przyczepić się do dna i dać namiastkę stabilności. Jedyny opór to ten pochodzący z wody i o ile nie jest on duży, to same zajęcia aż tak lajtowe nie były - większość przejeżdżaliśmy w stójce (ach, uda!), dużo też ćwiczyły ręce (wymachy, wiosłowanie, ...). Było warto, ale na drugi raz się nie wybieram, zdecydowanie zaniżyłam średnie kilogramowe i wiekowe :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz