niedziela, 5 maja 2019

[Urle] Pączek w Tłuszczu

Plany mieć fajnie. Można sobie zaplanować wszystko, co do minuty, co do centymetra, ale jak tu przekonać Matkę Ziemię, że ma być ciepło, bezchmurno i nie padać w ten i ten dzień konkretnie, w tym i tym miejscu, jak ja sobie akurat wymarzyłam majówkę na południu Polski? Ano, ciężko jest... Wszystko miałam jak zawsze pięknie przemyślane - poniedziałek po pracy ekspresem do Krakowa, nocleg, praca zdalna z biura we wtorek, potem dojazd do Nowego Sącza i tam w środę wyścig - Klasyk Beskidzki, dwa dni na rowerowy dojazd do Niska (tu, przyznaję, zostawiłam trochę miejsca na improwizację), sobota u rodziny i w niedzielę powrót do domu (250 km, atak na rekordowy kilometraż). Pięknie, prawda? Tyle, że prognoza na kilka dni wprzód mówiła o deszczu, odczuwalnej temperaturze 3 stopni i silnym wietrze. Przestraszyliśmy się - odwołaliśmy rezerwację noclegu, oddaliśmy bilety na pkp, tylko po to, by nowa zaktualizowana pogoda pokazała 16 stopni i pełne słońce... Zmieniała się jeszcze kilka razy i właściwie chyba mogliśmy nasz pomysł zrealizować specjalnie nie moknąc, ale ciepło nie było. Mało przyjemnie i ciuchów więcej by trzeba zabrać - i kurtkę, i trzepotkę, i ochraniacze wodoodporne na buty, i tak dalej, i tak dalej, i tak dalej. Zamiast tego dogadaliśmy się w pracy i w biurze pojawiliśmy się i 1. i 3. maja - odbierzemy sobie wolne, jak będzie warto. Tymczasem wymęczeni całym tygodniem wprosiliśmy się do kolegi na działkę na grilla, klik, klik, w drogę, i tak pękło pierwsze w tym roku dwieście kilometrów!
off we go, niestety z plecakiem pełnym laptopów (jesteśmy na dyżurze)
płasko na tym Mazowszu naszym płasko, ale dzięki temu łatwiej
z początkiem maja przejechać 200 kilometrów
mimo że płasko - brzydko nie jest
szczególnie że ma się taką modelkę do dyspozycji ;-)
za nazwę cukierni przyznaję wyróżnienie, skradła absolutnie moje serce
(gwoli ścisłości, jeśli ktoś się jeszcze nie domyślił, na przerwę
zatrzymaliśmy się w Tłuszczu)
za smak i za ceny (2.50 za ciasto pomarańczowe na kwaśnej śmietanie?!)
wyróżnienie kolejne. Ocena 4.9 na mapsach zasłużona.
wjeżdżamy do Urli, więc mamy też kawałek podróży sentymentalnej.
Ponoć już tu kiedyś byłam, na moich pierwszych wakacjach, 1989.
Za dużo nie pamiętam :/ ale pewnie trochę się zmieniło...
szybki postój celem zakupu (ostatniej porcji!) karkówki i kiełbasek
jeszcze kilka fotek w Urlach
tabliczkę na wjeździe przegapiliśmy (albo jej nie było), na szczęście
dowód udało się znaleźć na wyjeździe
grill tuż tuż, już prawie czuję zapach kiełbasek wolno skwierczących
ale zanim on, finałowy kilometr przed działką - piach, czyli zejść, prowadzić
... i napawać się otoczeniem
z działki wracamy już we trójkę, ze wsparciem
a wsparcie przy okazji robi nam piękne zdjęcie (dziękuję!)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz