czwartek, 30 maja 2019

[Pescara] jeden podjazd, cztery pory roku

Czas na podsumowanie weekendu w okolicy Pescary... Przepraszam, w okolicy czego? Przyznaję, ja też nie słyszałam zanim znudzona przeglądaniem ciągle tych samych połączeń Wizzaira, nie spróbowałam zaznajomić się z ofertą nielubianego Ryanaira (bo z Modlina; bo mniej wygodnie; bo bez dodatkowej opłaty zawsze siedzi się daleko od siebie, a przecież dopłacać nie będę). Także ten, Pescara - nadmorski kurort, przy ujściu rzeki (podążając za etymologią nazwy), 120 tysięcy mieszkańców, największe miasto regionu Abruzja. Wydawało się niezłą bazą rowerową na czterodniowy weekend. Zacznijmy od plusów:
  • zobaczyć na żywo śnieg pod koniec maja to przeżycie epickie. Zaobserwowaliśmy, że występuje on od wysokości 1800 m npm, kiedy pojechaliśmy wycieczkę o dość prostym profilu: najpierw przez 50 km płasko, potem 30 km pod górę, 30 km w dół i znów 50 km płasko. Zważywszy, że zaczynaliśmy nad samym morzem i dojechaliśmy prawie do 2000 m, trochę się nawspinaliśmy... Powspinalibyśmy się jeszcze wyżej, ale kopy śniegu leżące w poprzek drogi skutecznie nam to uniemożliwiły. Pierwszą taką białą przeszkodę udało nam się obejść, druga wyglądała na prawdziwy koniec drogi - śnieg ciągnął się i ciągnął, a zaspy strzegł bałwan. Sama góra to Blockhaus, na który dwa lata temu wjeżdżała śmietanka kolarstwa w początkowej fazie Giro. Aż dziwne, że nie poświęcono temu zdarzeniu ani jednej tabliczki?! W Hiszpanii każdy jeden podjazd rowerowy jest oznakowany, jakby lokalsi chełpili się, że tutaj, że kiedyś, że ktoś coś wjechał. We Włoszech? Nic.
    0 m npm: lato, niebieskie niebo, słońce, wysoka temperatura
    1300 m npm: wiosna, zielono, pachnąco, ale chłodniej
    1600 m npm: jesień, za chwilę złapie nas deszcz, który przeczekamy
    na ganku schroniska
    1800 m npm: zima, śnieg!!!
    śnieg, śnieg, śnieg, zasypane drogi, czas zawracać
  • góry na wyciągnięcie ręki. To trochę plus, a trochę minus. Istotnie, w linii prostej są bardzo blisko i to jest jak najbardziej plus - widać je i czuć, jednak żeby do nich dojechać trzeba się trochę napedałować - drogi kręte i wcale nie po płaskim, więc zanim dojedzie się do terenu, po którym człowiek by się powspinał, ma się już na liczniku 50 km i 500 m przewyższenia, a czeka drugie tyle na powrocie...
    na drugi raz wybralibyśmy na bazę jakieś miasto trochę dalej od
    wybrzeża albo więcej korzystali z pociągów...
  • makaron, makaron, no i jeszcze ten no... makaron. Włochy, wiadomka, w pierwszej lepszej knajpie pasta smakuje jak u nas w najlepszej restauracji. Domowa, własnoręcznie robiona, z receptury mamy czy babci, punkt honoru, no bo jakże to - niesmaczny makaron gościom podawać?
    na to wyborne spaghetti pojechaliśmy do Penne (no przecież, że nie
    mogliśmy zmarnować okazji do pojechania do tak smakowicie
    nazywającego się miasteczka!)
  • jest tanio. Cały wyjazd dość budżetowy - i Ryanair nie jest najdroższą linią lotniczą, i rowery wypożyczamy w bardzo przyzwoitej cenie, nocujemy w pensjonatach Bed & Breakfast (ale z kategorii bardziej Bed niż Breakfast, o czym więcej w minusach), jedzenie tanie (a jakie dobre, czy już mówiłam, że Włochy równa się smacznie? Chyba nie muszę o tym pisać...)
    skoro o jedzeniu mowa...
    lokalne przysmaki, klasyka Abruzji, arrosticini - szaszłyki, tu z kurczaka
    w wysoko ocenianym barze w Pescarze euro za patyczek. Sześcioma
    i małą pizzo-focaccią można spokojnie się najeść.
    20 euro za kolację na dwie osoby z napojami - czego chcieć więcej?
  • jest słodko. Desery włoskie pierwsza klasa. Migdałowe ciastka, lody, mniam, tylko cannoli brak.
    słodkie różności
    ferratelle / pizzelle, lokalne wafle z posmakiem anyżu
  • jest ładnie. Góry, morze, pagórki, do tego zielono, więc póki tylko coś widać (czyli gdy nie pada deszcz i nie ma mgły), to świat wygląda tak: 
    świat #1
    świat #2
    świat #3
  • można powiedzieć, że padało w trzeci dzień okrutnie, można, byłaby to prawda, ale że szklanka jest do połowy pełna, można też powiedzieć, że były warunki do wyjątkowych i nastrojowych fotek
    mieliśmy ambitne plany na niedzielę, ale pogoda skutecznie jest
    zniwelowała - zjeżdżać z 1500 metrów na poziom morza po
    tak śliskich ulicach to misja dla ekspertów.  Ja mokre wolę płaskie.
  • pełni sezonu jeszcze nie ma. Turystów mało, nie przeszkadzają, wolne pokoje w hotelach są do wyboru do koloru - w pensjonacie mieszkaliśmy chyba sami i nie było problemu ani żeby zameldować się, ani wymeldować w nieoczywistych godzinach (odpowiednio o 10 rano i trzeciej po południu).
    przy takiej pogodzie to pewnie w pełni sezonu też tłumów na plaży nie ma
  • bonus. Jeśli żaden z powyższych argumentów nie trafił, to do części czytelników powinien trafić ten:
    ej, podzielilibyście się tym spaghetti
Z minusów:
  • drogi są dziurawe. Jakby nie zasłaniać się widokami, (nie)ruchliwością fajnych pagórkowatych dróżek, to fakt pozostaje faktem - dziura na dziurze, łatka na łatce, ciągle trzeba wymijać i uważać - póki jedzie się 12 kph, problemu nie ma, ale kiedy zjeżdża się 50 kph, jest trudniej...
    dziuro, widzę ja ciebie
  • oczywiście można próbować ścieżek rowerowych, ale to wcale nie ułatwia sytuacji. Ścieżek we Włoszech są długie kilometry, widziałam mapę pokazującą, że można objechać całego buta (i to łącznie z Sycylią) nie zjeżdżając z wytyczonej trasy rowerowej. Na mapie całego kraju wygląda to ładnie, ale w rzeczywistości... Spróbowaliśmy jej w obie strony - około 20 km na północ od Pineto, w którym się zatrzymaliśmy, i 30 km na południe. Ścieżka jest bardzo bardzo zmienna - czasem jest to wyasfaltowany pas równoległy do drogi, czasem nieoznakowany kawałek główną i ruchliwą ulicą, czasem wykostkowana-również-piesza promenada, czasem ścieżka przez las... Mało tego - nie zawsze wiadomo, gdzie, jak (i po co) ona odbija, nie ma (jak jest na Wiślanej Trasie Rowerowej z Krakowa do Czechowic) tabliczki na każdym skrzyżowaniu, ba! tabliczek widzieliśmy ze trzy na tych wszystkich kilometrach. Gdybyśmy nie mieli wyklikanej trasie na nawigacji, kilkukrotnie byłoby ciężko - raz z głównej drogi trzeba było skręcić w taki jakby parking, z którego odchodziła wąska dróżka pod przejazdem kolejowym - gdybym nie widziała na mojej mapie, że ta trasa jest obiecująca, sama bym o tym nie pomyślała.
    most w Pescarze, tędy też wiodła ścieżka
    kawałek z naszej trasy na południe - ścieżka raz prowadziła bliżej morza
    (20 metrów), raz dalej (100 metrów). W tym pierwszym przypadku
    widać było fale, ale też trzeba było przejeżdżać przez piach, który zwiało
    z plaży i uważać na psy, biegaczy, nagle zmieniających kierunek pieszych,
    i tłumy tłumy niedzielnych rowerzystów, w stylu nastolatków na
    veturilo, jadących bez trzymanki pod prąd i piszących smsy...
    kiedy jechaliśmy ścieżką na północ, pogoda dużo gorsza - pochmurno,
    zapowiadało się na deszcz, był też dzień powszedni poza sezonem - więc
     ludzi dużo mniej i nawet jechało się dość komfortowo. Tu: na molo.
  • włoskie śniadania... jak Włosi mają smykałkę i do deserów, i głównych dań, i do przystawek, to śniadania są zupełnie nie w moim stylu. Ja przed setką na rowerze potrzebuję jogurtu, owoców, jajek, awokado, pomidorów, chleba, a dostaję... kawę i croissanta! Skąd wziąć energię?
    abrakadabra, czary i magia, energio, pojaw się z niczego, bęc
  • padało. To oczywiście nie jest wina Pescary jako takiej, tylko raczej naszego tegorocznego niefartu. Faktem jest jednak, że trzeciego dnia padało/kropiło/lało/mżyło (zależnie od pory dnia), a czwartego dnia miało padać, w związku z czym zaplanowaliśmy wycieczkę krótszą niż byśmy, gdyby nie miało.
    mokro.
    Prawdziwa ulewa nieudokumentowana, mieliśmy inne priorytety niż fotki.
    a nawet jak nie pada, to jest tak szaro-buro-nijako

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz