piątek, 7 czerwca 2019

[Kòściérzna] krôpki, zãwijãsy i prãwié péch

drugi rok z rzędu jedziemy na Kaszuby się objadać, tym razem jednak
ruszamy już w piątek - do Gdyni, zjeść dobrą kolację, wyspać się, a w
sobotę niespiesznie przemieścić do Kościerzyny
to raptem 100 km, ale zajmuje cały dzień -
raz, że jesteśmy poza Mazowszem, więc płasko nie jest;
dwa, że jedziemy każde z sakwą - małą, bo małą, ale jednak;
trzy, że oszczędzam się na niedzielę;
cztery, że ciągle trzeba było postoje zarządzać na foto-dokumentację;
bo nawet po wielu kilometrach, po wielu miejscowościach, wielu
tabliczkach wjazdowych, nãdãl pôciągały mnié të krôpki i zãwijãsy
zresztą one nie tylko na tabliczkach wjazdowych,
ale tam rzucały się w oczy najbardziej,
bo tam też naturalnie kieruje się wzrok kolarza
po wyjeździe z Trójmiasta (który zjadł podejrzanie dużo kilometrów
z naszej sobotniej wycieczki) trasa świetna - las, las, las, jeziora
a do tego ciągle góra-dół-góra-dół, czyli jest gdzie ćwiczyć nogę
niestety prognoza na wieczór mówi coś o burzy, więc kiedy jedziemy
najładniejszym kawałkiem trasy, nie ma czasu na zatrzymywanie się na
fotki jeziora, uwieczniamy tylko tabliczki, bo to łatwo jest zrobić w ruchu.
Wszystko przez to, że późno wyjechaliśmy z Gdyni, ale co zrobić, kiedy
już już się zbieraliśmy, żeby wyjeżdżać, a ja słyszę znajomy zdziwiony
głos - "Natalia?", odwracam się i widzę Martynę - koleżankę z klasy
z gimnazjum!
tu jeszcze nie pada
tu już nie pada.
Generalnie w tym roku nie mamy pogodowego szczęścia do wyjazdów,
tak że aż koledzy się śmieją i wręcz składają, żebyśmy zostali za granicą
zamiast wracać i sprowadzać deszcz do Polski ;-)
kaszubski deszcz okazał się krótki i mało bolesny - kiedy zaczęło lać,
byliśmy kilometr od miasta, a już po czterystu metrach zamajaczyła na
horyzoncie wiata, w której przeczekaliśmy i wyczyściliśmy plecak
z zapasów jedzeniowych
dojechali, teraz coś zjeść, wyspać się (hmm, skreślić to, jak można się
wyspać, kiedy tylu znajomych w okolicy, a wstać trzeba o szóstej?)
i podbijać Kaszebe Rundę
niedziela, startujemy! W tym roku na najdłuższą trasę. Do
wyboru są 65 km, 125 km i 200 km. Na naszym dystansie siedem bufetów,
a w nich naleśniki, omlety, lokalne ciasta, chleb ze smalcem, wędzone
ryby, lody, rogaliki, placki ziemniaczane, racuchy, inne lokalne ciasta,
arbuzy, banany, drożdżówki, pączki, kompot z rabarbaru, paszteciki,
ryż z sosem, słowem - dużo smacznych kalorii!
jedziemy w mniejszych lub większych grupkach, wolniej lub szybciej,
generalnie od bufetu do bufetu.
Oczywiście najlepiej jechać peletonem - człowiek się męczy najmniej,
a jedzie najszybciej. No i jeszcze łatwiej uniknąć pecha. Koło Piotrka
komuś czarny kot prawie przebiegł przed rowerem i już prawie był pech...
Prawie, bo tenktoś (nie mając innego wyboru, bo w peletonie już tak jest,
że wszędzie dokoła są kolarze) kota przejechał (a raczej ten kot wbiegł
komuś pod koła). Jakimś cudem ten ktoś ustał i nie złożył towarzystwa,
a kot przeżył - i szybko czmychnął. 
skoro o prawie mowa - tu prawie w domu
eeej, co tak wolno, wyjedzą nam wszystko! Pośpiesz się!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz