Staropolskie przysłowie, które mówi, żeby nie chwalić drogi przed końcem asfaltu, wyjątkowo trafnie sprawdza się w okolicach Bielska. Długie kilometry pięknych asfaltowych dróg kończą się nierzadko ślepymi zaułkami, z których jedyna trasa dalej wiedzie szutrem, piachem lub lasem. Tereny, gdzie się jednak te asfalty szczęśliwie nie kończą, mają znamiona idealnych - kiedy jednego dnia bierzemy wolne (w końcu piętnaście stopni w połowie października trzeba uczcić należycie) i robimy 140 kilometrów, zatrzymujemy się właściwie we wszystkich sklepach po drodze - czyli w pierwszym, żeby ze smutkiem zorientować się, że jest po 10, a przed 12 i w drugim, żeby kupić mleko czekoladowe i ciasteczka z konfiturą różaną. Wszędzie jest pusto - nie ma pieszych, nie ma rowerzystów, nie ma samochodów, nie ma miasteczek czy wsi, są lasy, pola, z rzadka krowy czy inne owce.
 |
w odstępie kilku dni pogoda bywała diametralnie różna - słonecznie i zimno
|
 |
słonecznie i ciepło (no, jak-na-październik-ciepło)
|
 |
pochmurno i zimno (niestety ten zestaw przypadł na weekend)
|
 |
trzeba było zatem korzystać z elastyczności godzin pracy
|
 |
asfalt jest przereklamowany |
 |
symetria jest przereklamowana
|
 |
ale złota polska jesień przereklamowana nie jest
|
 |
człowieka ani widu, ani słychu
|
 |
z rzadka jakaś krowa
|
 |
albo może i żubr, chociaż nam nie było dane
|
 |
więcej szczęścia mieliśmy z naturą nieruchomą - odhaczyliśmy i lasy, |
 |
i góry,
|
 |
i morze
|