W Sakach korzeni szukałam
rok temu i tamten wpis dokładnie tłumaczy, jak to się wydarzyło, że byliśmy tak blisko jednej z najpiękniejszych podlaskich cerkwi, a jednocześnie tak daleko. Nie sprawdziliśmy zawczasu, dokąd dokładnie trzeba dojechać, a we wsi LTE ani widu ani słychu. Żałowałam, ale powtórna okazja przydarzyła się wcześniej niż można by się spodziewać - na jesieni 2020 w kolejnej próbie ucieczki od maseczek, tłoku w metrze i długich kolejek na dworzu do piekarni padło na Bielsk Podlaski, skąd do Saków kilometrów jakieś dwadzieścia pięć.
 |
cerkiew świętego Dymitra, jak wiele innych podlaskich cerkwi przepięknie się niebieszczy |
 |
cerkiew miała pod górkę - pierwsza zbudowana w XV wieku spłonęła, druga przeniesiona z innej wsi (hmm?!) w XVI wieku spłonęła również, lepszy los spotkał dopiero tę trzecią wzniesioną pod koniec XVIII wieku, ufundowaną przez miejscowy szlachecki ród Sakowskich (a co!) |
 |
z miejscem budowy oczywiście wiąże się legenda - występuje w niej lokalny mieszkaniec wsi, wzięty do tureckiej niewoli. Tam pracował w piekarni, w której używał drewnianej deski - okazała się ona ikoną świętego Dymitrego. Gdy jednego z wieczorów zabrał ją do celi i zapadł w sen, obudził się w rodzinnej wsi, z ikoną niemalże pod głową, a jak! Miejscowy szlachcic wybudował drewnianą cerkiewkę, a dalej już wiemy - pożar, pożar i potem wchodzą oni, moi pra-pra-pra-pra-pra dziadkowie (może), cali na niebiesko. Dobra, nevermind. |
 |
ikona szybko dorobiła się miana cudotwórczej - pożary przetrwała, chorych uzdrawiała, ba, nawet jak po pierwszej Wojny Światowej lokalsi wracali z Rosji i pociąg się wykoleił, to wagon z ikoną (i mieszkańcami Saków) pozostał nietknięty |
 |
ikony nie zobaczyliśmy - cerkiew zamknięta na cztery spusty, ale i dla samego widoku z zewnątrz warto było (zmarznąć, bardzo) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz