niedziela, 18 października 2020

[Saki] budowania cerkwi do trzech razy sztuka

W Sakach korzeni szukałam rok temu i tamten wpis dokładnie tłumaczy, jak to się wydarzyło, że byliśmy tak blisko jednej z najpiękniejszych podlaskich cerkwi, a jednocześnie tak daleko. Nie sprawdziliśmy zawczasu, dokąd dokładnie trzeba dojechać, a we wsi LTE ani widu ani słychu. Żałowałam, ale powtórna okazja przydarzyła się wcześniej niż można by się spodziewać - na jesieni 2020 w kolejnej próbie ucieczki od maseczek, tłoku w metrze i długich kolejek na dworzu do piekarni padło na Bielsk Podlaski, skąd do Saków kilometrów jakieś dwadzieścia pięć.
cerkiew świętego Dymitra, jak wiele innych podlaskich cerkwi przepięknie
się niebieszczy
cerkiew miała pod górkę - pierwsza zbudowana w XV wieku spłonęła,
druga przeniesiona z innej wsi (hmm?!) w XVI wieku spłonęła również,
lepszy los spotkał dopiero tę trzecią wzniesioną pod koniec XVIII wieku,
ufundowaną przez miejscowy szlachecki ród Sakowskich (a co!)
z miejscem budowy oczywiście wiąże się legenda - występuje w niej lokalny
mieszkaniec wsi, wzięty do tureckiej niewoli. Tam pracował w piekarni, w której
używał drewnianej deski - okazała się ona ikoną świętego Dymitrego. Gdy
jednego z wieczorów zabrał ją do celi i zapadł w sen, obudził się w rodzinnej
wsi, z ikoną niemalże pod głową, a jak! Miejscowy szlachcic wybudował
drewnianą cerkiewkę, a dalej już wiemy - pożar, pożar i potem wchodzą oni,
moi pra-pra-pra-pra-pra dziadkowie (może), cali na niebiesko. Dobra, nevermind.
ikona szybko dorobiła się miana cudotwórczej - pożary przetrwała,
chorych uzdrawiała, ba, nawet jak po pierwszej Wojny Światowej lokalsi
wracali z Rosji i pociąg się wykoleił, to wagon z ikoną (i mieszkańcami Saków)
pozostał nietknięty
ikony nie zobaczyliśmy - cerkiew zamknięta na cztery spusty, ale i dla
samego widoku z zewnątrz warto było (zmarznąć, bardzo)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz