czwartek, 29 kwietnia 2021

[Teneryfa] meldunek z wyspy, halo, bez odbioru

Czas na Teneryfie przelewa mi się między palcami, niestety. Dlatego też postów jest mało i są rzadko - pracy dla odmiany sporo, ciężko skoncentrować się, zrobić wszystko raz dwa i od niej oderwać. Zwlec z łóżka rano również jakoś wyjątkowo trudno (późne wschody słońca i nowo odkryte seriale na Netflixie nie pomagają). Sporo jeżdżenia (skreśl, wleczenia się) samochodem poza autostradami (Piotrkowi udało się jakoś znaleźć właściwie jedyne miejsce na wybrzeżu Teneryfy, do którego nie dociera droga szybkiego ruchu; wyjazd mamy serpentyniasty przez przełęcz znajdującą się prawie kilometr wyżej i jak się wylosuje, że auto przed nami ma mało koni pod maską, to nic nie zrobisz, wyprzedzić nie ma jak). Typowa hiszpańska mañana. Obróbka miliona zdjęć, artykuły na konkurs literacki czasopisma rowerowego (wyników nadal brak), brydżowy turniej online, planowanie wakacji i inwestycji, niekompilujące się programy ambitnych studentów. To wszystko powoduje, że jakoś tak - pyk, jest dzień, pyk, nie ma dnia. Toteż dzisiejszy meldunek będzie krótki, ale przynajmniej fotograficzny. 
kanaryjska wariacja na temat przysłowia "cudze chwalicie, swego nie znacie".
Zwiedzamy asfalty Teneryfy jak szaleni, ale ulubiona fotka pochodzi
prawie spod domu, z pierwszej wycieczki...
kto znalazł na poprzednim zdjęciu Piotrka? Wiem, że łatwo nie było,
na tym łatwiej...
ja też! ja też!
zmęczeni nawet nie tyle jazdą, a ukropem lejącym się z nieba
w drodze na najtrudniejszy podjazd na wyspie, wzbudzający postrach
wśród przyjezdnych kolarzy... (wśród miejscowych pewnie też (: )
Piotrkiem zaczęłam fotorelację, to i Piotrkiem skończę.

wtorek, 27 kwietnia 2021

[Teneryfa] 32 lata, 8 miesięcy i 21 dni

Świętować należy z przytupem, szczególnie tak niepowtarzalny dzień jak 35. urodziny. Albo ten 8 miesięcy i trzy tygodnie po 32. urodzinach. To przecież również niepowtarzalna data. Oba uczciliśmy objeżdżając Teneryfę dookoła. No dobrze, może nie tak całkowicie całkowicie dookoła, w zasadzie przejechaliśmy najkrótszą rozsądną pętlę zahaczającą o wschód, zachód, północ i południe. I tak zajęła nam tyle czasu, że więcej byłoby logistycznie prawie-że-niemożliwe. Brutto cała historia zamknęła się bowiem w 14 godzinach, bo początek o 7:30 (dziesięć minut przed wschodem słońca), a koniec o 21:15 (pół godziny po zmroku). I oprócz kolejnych 225 kilometrów, wpadł rekord dziennego przewyższenia - 4279 metrów!
albo grubo albo wcale...
poranek, rześko, jeszcze oczka się trochę zamykają, a tu na sam start
można się obudzić (i trochę zmęczyć) - początkowe 20 kilometrów zajmują
półtorej godziny - mozolnie wspinamy się o pierwsze 900 metrów.
Czyli 20 już z głowy, zostało tylko 200!
jeśli chodzi o zdjęcia, ten post jest jednym wielkim oszustwem!
Bardzo niewiele z nich pochodzi faktycznie z 17 kwietnia. Ja byłam
zbyt zajęta jechaniem, Piotrkowi dość szybko rozładowuje się telefon...
Fotki pokazują miejsca z pętli, ale pochodzą z innych przejazdów.
północny zachód. Tak jak i Maderę, tak i tę wyspę objeżdżamy przeciwnie
do ruchu wskazówek zegara (głównie po to, by pierwszy podjazd zaatakować
o świcie, kiedy aut jest mniej - praktycznie w ogóle - a więc i jest przyjemniej)
to i następne zdjęcia dość wyraźnie obrazują różnicę między północą...
...a południem
tutaj jeden z cięższych psychicznie kawałków. Wiemy bowiem, że
słupki wskazują kilometraż "do", a my mamy dojechać do samego początku
tej drogi... "Zaraz" będzie 92, potem 91, 90, 89, 88, 87, 86, 85,
79, 78, 77, 76, 75, 74, 73
32, 31, 30, 29, 28, 27, 26
8, 7, 6, 5, 4, 3, 2 i wreszcie zjeżdżamy z TF-28!
żeby wrócić na północ. W rzeczywistości godzina późniejsza, bynajmniej
nie mieliśmy czasu i nastroju na sesje zdjęciowe. Ba, my nawet nie mieliśmy
czasu na porządny obiad, a w roli tortu wystąpiły kanapki z tortillą i kurczakiem!
okolice już naprawdę naprawdę bliskie naszego tymczasowego domu
(mieszkamy w Icod de los Vinos, jakby ktoś sobie życzył Google Maps odpalić)
ostatni zjazd pokonujemy już właściwie po ciemku, więc wolniej niż
zazwyczaj, w związku z czym sprawia on trochę mniej przyjemności
(wiadomo, że wjeżdża się po to, żeby zjechać), ale cały przejazd,
świadomość dania rady i ukończenia pętli daje wystarczającą
(nieziemską) przyjemność. Teraz jednak poproszę kilka dni odwyku od roweru!

poniedziałek, 19 kwietnia 2021

[Anaga] zielonego więcej, wyżej i bardziej

Otóż nie można mieć ciastka i zjeść ciastka, to chyba o to tutaj chodzi. Południe Teneryfy jest słoneczne i ciepłe, niebo bezchmurne, a żółte piaszczyste plaże pełne turystów. Pani smaruje olejkiem do opalania wyrywające się do zbierania muszelek dziecko. Na panią spode łba patrzy pan. A nie, to okulary osunęły mu się na nos, a pan przysnął nad nudnym kryminałem. Widocznie wie już kto zabił. Wykorzystuje sytuację synek i zamiast budować zamek z piasku zakopuje lewą stopę taty. Poszło już na to osiem łopatek piasku. Albo może i wcale nie. Tak sobie tylko wyobrażam, bo na plażę dotarliśmy (aż) raz, w zwykły dzień pracujący i prawie nikogo na niej nie było. Ale faktem jest, że Teneryfa słynie z murowanej pogody i ponieważ nie pada, większość wyspy jest totalnie wyschnięta jak pomarszczona suszona morela. Jak do tego dodać zagłębia hotelowe, dużo budynków, jeszcze więcej aut, to wyjdzie nam, że wybrzeże wcale specjalnie ładne nie jest.
niby ocean, górki, a widok jakoś za bardzo oka nie cieszy
dokumentacja, żeby ktokolwiek nam uwierzył, że odwiedziliśmy plażę!
Inaczej wygląda krajobraz na północy. Tutaj pada częściej, chociaż na razie deszcz nas oszczędza, zatem i zielone rośnie wyżej, bardziej i mocniej. Zupełnie jak na Maderze! Bardzo przyjemnie i bardzo zielono jest na północnym wschodzie, w Rezerwacie Biosfery UNESCO - parku krajobrazowym w górach Anaga. Przyjemnie. Owszem, do chwili, kiedy wychłepcesz cały izotonik z bidonu i zorientujesz się, że w miejscach takich jak to nie ma zbyt wiele sklepów i knajp. Źródełek z pitną wodą też nie. Wtedy ratuje mnie mąż (od tego jest, nie? Od ratowania mnie!) - on jakoś na rowerze potrzebuje zdecydowanie mniej płynów i może oddać swój prawie pełny (po kilku godzinach jazdy!) bidon.
pętlę zaczynamy od zjazdu do Santa Cruz de Tenerife i to nie jest miły
początek, bo wiadomo, że co się zjechało, to będzie trzeba podjechać...
chwilę kręcimy się po ostatkach cywilizacji, by wreszcie wjechać w klimaty
jak na zdjęciu - zielone i puste
bardziej zielone
zdjęcia trochę monotematyczne, ale nie wiem, które wybrać!
po podjeździe zjazd i znowu jesteśmy nad samym morzem (co oznacza,
że znowu będziemy musieli się wspiąć - taka już dola kolarza)
ten kolarz na ten przykład tymi podjazdami zupełnie nie przejmuje się
co jakiś czas wyrywa do przodu i robi zdjęcia z serpentyny wyżej.
Ta sylwetka w białej koszulce to ja.
tu też ja
i tu też
i zgadnijcie kto jedzie tutaj?
brawo! Tak, to ja!
i jeszcze tu, po raz ostatni
widok z punktu widokowego na bajeczne góry Anaga
chwila na sesję zdjęciową
i dalej już tylko zjazd, zjazd, do auta i do domu!

środa, 7 kwietnia 2021

[El Teide] ciągnie niebieskiego do niebieskich

Co wspólnego ma Madera z Teneryfą? Jedna i druga jest wyspą, i na obu pierwsza całodzienna wycieczka rowerowa odhacza nam najwyższy jej szczyt. Na tym podobieństwa się kończą. Dobra, może jeszcze pochodzenie wulkaniczne, ale to już naprawdę koniec. Madera była zielona i stroma; krajobraz na Teneryfie jest księżycowy, a przynajmniej w jej południowej części. Połacie pustki, takiego szarego niczego, no i mniejsze nachylenie - podjeżdża się łatwiej, robi się więcej kilometrów. W edycji kwietniowej szczytem jest El Teide, który wznosi się na imponującą wysokość 3718 m npm, asfalt kończy się jednak (na szczęście!) znacznie znacznie niżej, bo na 2300. Badamy sprawę.
standardowo pierwsze kilkaset metrów podjazdu mniej przyjemne - dopiero
trzeba wyjechać z cywilizacji
ale kolejne długie kilometry bardzo bardzo miłe
mijamy mało samochodów, za to wielu kolarzy. Nic dziwnego, Teide
to kolarska mekka. Szczyt, na który wypada się wspiąć przynajmniej raz.
jest to też wyspa popularna wśród zawodowców. Na zdjęciu niebieski
próbuje się wtopić w grupę innych niebieskich. To Astana (chociaż
*prawdopodobnie* nie pierwszy garnitur), na której kole Piotrek przejeżdża
kilometr, by potem stwierdzić, że w zasadzie tempo było wolne, ale
chciał poczekać na mnie.
Strava podpowiada nam, że oprócz Astany w tej chwili trenuje tutaj
również Ineos, ale tej drużyny to śmietanka - tęczowi Kwiatek i Filippo
Ganna oraz jeszcze Pavel Sivakov. Ci nocują na Teide, co oznacza, że
na zakończenie każdej jednej przejażdżki mają taki mały podjeździk do
zrobienia...
niniejszym obiecuję, że nigdy nie będę narzekać, jeśli na koniec
naszych wypraw będę miała 200 metrów do wjechania do bazy, słowo!
nie, to nie tryb "tropienia węża", podjazd na Teide jest długi i męczący
psychicznie, ale prosty technicznie i niezbyt stromy. To jest tryb "nie
wiem jak ustawić się do zdjęcia".
a skąd w ogóle nazwa wulkanu? Z języka Guanczów, rdzennych mieszkańców
Kanarów. "Tide" znaczyło "Piekielna Góra", a żył na niej demon Guayota.
teraz z demonów to najczęściej spotyka się na podjeździe demony szos
Guanczowie wierzyli, że Teide sięga do nieba. Tego nie udało nam się
definitywnie stwierdzić, może jeszcze będzie okazja wspiąć się wyżej,
tym razem już w zwykłych butach bez bloków.
póki co rozkoszujemy się końcem podjazdu
i podziwiamy Jej Wysokość
co ciekawe Teide nadal jest uważany za wulkan czynny - ostatnia erupcja
nastąpiła w 1909, a ostatnie większe w latach 1703-1705 i 1798.
nagroda za trud? Najprzyjemniejsza! 50 kilometrów zjazdu!
¡Vamos!