wtorek, 27 kwietnia 2021

[Teneryfa] 32 lata, 8 miesięcy i 21 dni

Świętować należy z przytupem, szczególnie tak niepowtarzalny dzień jak 35. urodziny. Albo ten 8 miesięcy i trzy tygodnie po 32. urodzinach. To przecież również niepowtarzalna data. Oba uczciliśmy objeżdżając Teneryfę dookoła. No dobrze, może nie tak całkowicie całkowicie dookoła, w zasadzie przejechaliśmy najkrótszą rozsądną pętlę zahaczającą o wschód, zachód, północ i południe. I tak zajęła nam tyle czasu, że więcej byłoby logistycznie prawie-że-niemożliwe. Brutto cała historia zamknęła się bowiem w 14 godzinach, bo początek o 7:30 (dziesięć minut przed wschodem słońca), a koniec o 21:15 (pół godziny po zmroku). I oprócz kolejnych 225 kilometrów, wpadł rekord dziennego przewyższenia - 4279 metrów!
albo grubo albo wcale...
poranek, rześko, jeszcze oczka się trochę zamykają, a tu na sam start
można się obudzić (i trochę zmęczyć) - początkowe 20 kilometrów zajmują
półtorej godziny - mozolnie wspinamy się o pierwsze 900 metrów.
Czyli 20 już z głowy, zostało tylko 200!
jeśli chodzi o zdjęcia, ten post jest jednym wielkim oszustwem!
Bardzo niewiele z nich pochodzi faktycznie z 17 kwietnia. Ja byłam
zbyt zajęta jechaniem, Piotrkowi dość szybko rozładowuje się telefon...
Fotki pokazują miejsca z pętli, ale pochodzą z innych przejazdów.
północny zachód. Tak jak i Maderę, tak i tę wyspę objeżdżamy przeciwnie
do ruchu wskazówek zegara (głównie po to, by pierwszy podjazd zaatakować
o świcie, kiedy aut jest mniej - praktycznie w ogóle - a więc i jest przyjemniej)
to i następne zdjęcia dość wyraźnie obrazują różnicę między północą...
...a południem
tutaj jeden z cięższych psychicznie kawałków. Wiemy bowiem, że
słupki wskazują kilometraż "do", a my mamy dojechać do samego początku
tej drogi... "Zaraz" będzie 92, potem 91, 90, 89, 88, 87, 86, 85,
79, 78, 77, 76, 75, 74, 73
32, 31, 30, 29, 28, 27, 26
8, 7, 6, 5, 4, 3, 2 i wreszcie zjeżdżamy z TF-28!
żeby wrócić na północ. W rzeczywistości godzina późniejsza, bynajmniej
nie mieliśmy czasu i nastroju na sesje zdjęciowe. Ba, my nawet nie mieliśmy
czasu na porządny obiad, a w roli tortu wystąpiły kanapki z tortillą i kurczakiem!
okolice już naprawdę naprawdę bliskie naszego tymczasowego domu
(mieszkamy w Icod de los Vinos, jakby ktoś sobie życzył Google Maps odpalić)
ostatni zjazd pokonujemy już właściwie po ciemku, więc wolniej niż
zazwyczaj, w związku z czym sprawia on trochę mniej przyjemności
(wiadomo, że wjeżdża się po to, żeby zjechać), ale cały przejazd,
świadomość dania rady i ukończenia pętli daje wystarczającą
(nieziemską) przyjemność. Teraz jednak poproszę kilka dni odwyku od roweru!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz