Okej, mogę próbować ściemniać, że najwyższy szczyt Ameryki Północnej był celem od początku, ale halo, kto się na to nabierze?
Rzecz jasna celem była inna góra, ta góra - 8849 (sic!) metrów sumarycznego wzniosu, od początku do końca jazdy, z przerwami (dowolnie częstymi, dowolnie długimi), ale bez snu (nawet minutki!), na jednym podjeździe, a i również zjeździe (bo należy używać tego samego segmentu w obu kierunkach - góra i dół). To wyzwanie nazywa się Everestingiem i stało się wyjątkowo popularne (również wśród profesjonalnych kolarzy) w czasie pandemii. Ma też wiele smaków - najkrótsza droga (a więc i najbardziej stroma), najdłuższa (czyli łagodnie do góry), całość asfaltem albo i nie, i tak dalej. Everestingi godne zauważenia (jakby już sam "zwykły" everesting nie był):
![]() |
w piątek przełęcz zdobywamy autem, rowerem nie może być dużo ciężej, prawda? |
Miejscem próby jest przełęcz Salmopolska, łącząca Szczyrk z Wisłą. Nie byliśmy tam wcześniej, nie znamy jej, ale nasz kolega Wojtek, który razem z nami będzie próbował wjechać na dach świata, mówi, że będą państwo zadowoleni. Znaczy my. W piątek rekonesans, ale żeby się zbytnio nie przemęczać, to jedziemy autem. Faktycznie miejsce akcji wygląda nieźle - segment ma niecałe sześć kilometrów jednostajnego (to bardzo ważne!) podjazdu o nie za dużym (żebym dała radę) i nie za małym (żeby mieć szansę wyrobić się za dnia) nachyleniu 6.6%. Asfalt gładki, zjazd prosty technicznie (nie ma za wielu trudnych zakrętów), więc można jechać szybko nawet zmęczonym. Na szczycie kafejka z lodami rzemieślniczymi i mrożoną herbatą oraz karczma z jajecznicą i pierogami. Po rozejrzeniu się czas na zakupy i lenienie się w domu - przyznaję, "dzień przed" nie jest najaktywniejszym dniem w moim życiu.
![]() |
piątkowe przygotowania pełną parą - jak długo można odkładać wymianę kasety na nową? |
![]() |
czyściutko! (do pierwszego deszczu) |
![]() |
przygotowań ciąg dalszy, nie ma co się dzisiaj przemęczać |
Sobota zaczyna się o trzeciej rano. Budzik, śniadanie, pakowanie zapasów i rowerów do auta i dziesięć kilometrów na miejsce zbiórki.
![]() |
ostatnie poprawki i o 4:22 ruszamy |
Z początku się chce, jest energia, jest wola walki, potem jest już tylko gorąco. Jazdę zaczynam o 4.22, licznik zatrzymuję trzynaście godzin później, mając na nim 204 kilometry. Było ciężko, serce i głowa chciały dalej, ale ciało oraz rozum (Piotrka; jeny, jak to jest nudno mieć rozsądnego męża, nie polecam!) mówiły, że już wystarczy - około 19.30 zostałyby mi uczciwe 4 godziny podjeżdżania, zjazdy - dużo wolniejsze niż za dnia (uderzyć w zająca, kota, sarnę czy lisa jadąc 60 kph chyba też nie polecam), no i przerwy, pewnie sporo przerw.
Żeby ogarnąć nieogarnialne, prowadzę swoisty dzienniczek - jako mały rytuał co podjazd zapisuję z niego relację:
[1/24] zając, lis, sarna, dwa auta, na dole zimno
[2/24] dwa auta, w tym taksówka, taksówkarz patrzy się na nas krzywo, chłopaków tracę z oczu na dobre w połowie podjazdu, chyba zaczęłam za mocno, dla równowagi resztę segmentu się obijam
[3/24] szybki zjazd, podjazd w cieniu, słońce nisko, mam gęsią skórkę, ale rękawków przecież nie będę zakładać w dzień z pomarańczowym alertem upałowym?
[2/24] dwa auta, w tym taksówka, taksówkarz patrzy się na nas krzywo, chłopaków tracę z oczu na dobre w połowie podjazdu, chyba zaczęłam za mocno, dla równowagi resztę segmentu się obijam
[3/24] szybki zjazd, podjazd w cieniu, słońce nisko, mam gęsią skórkę, ale rękawków przecież nie będę zakładać w dzień z pomarańczowym alertem upałowym?
![]() |
zdarzało nam się rano startować, ale jeszcze nigdy aż tak wcześnie, a żeby o 6:30 mieć na liczniku pierwszego tysiaka to w ogóle niepojęte |
[4/24] moim króliczkiem jest zimowiec na nartorolkach, potem przegoniony jeszcze trzyma mnie w ryzach, żeby nie dać się wyprzedzić. Dużo kolarzy, może znajomi Wojtka do pomocy?
[5/24] z Pio, mój piąty, jego szósty. To nie byli koledzy Wojtka, kolega W., Jacek, zrobił 3 podjazdy i już wraca do domu. Tenże Jacek: o, mijamy tę dziewczynę drugi raz, tak sobie w myślach żartuję, może ona też robi Everesting?
[6/24] moimi marchewkami są batoniki legal cakes, ale nawet ich nie chce mi się dzisiaj jeść, wmuszam w siebie coś co podjazd. Oraz właśnie zauważyliśmy, że zostawaliśmy w mieszkaniu zgrzewkę wody. Na szczęście mamy dużo innych płynów.
![]() |
w karczmie planowałam postój na jajecznicę, potem na pierogi, ale pogoda skutecznie odebrała mi apetyt |
[8/24] na ostatnim zjeździe upolowałam autobus, chyba jedyny dzisiaj tutaj, więc raczej nie było qoma [qom - queen of mountain - to wirtualna korona za najszybszy kobiecy czas na segmencie]... A propos qomów jest to dość deprymujące jak Garmin w połowie podjazdu brzęczy "qom finished" [pokazuje mi na żywo, jaką mam stratę do lepszej wersji mnie / znajomych / najszybszego czasu, czyli qoma właśnie] - chyba to Maja [Włoszczowska]?
[9/24] podjazd z chłopakami i kolegami Wojtka, nie moje waty, ale przynajmniej miłe towarzystwo
[10/24] baca od oscypków na górze bardzo się interesuje moim zdrowiem. Mówi chłopakom, żeby mnie zostawili i że zaraz dostanę zawału serca.
[11/24] dojechał Artur, który wykręcił drugi czas Everestingu w Polsce. Dużo się śmieje i każe nam się nie poddawać.
![]() |
z Wojtkiem - jedynym z naszej trójki dzielnych zdobywców, któremu uda się atak szczytowy. Brawo, jesteś wielki! |
[12/24] połowa, ale właśnie chyba nie. Wg Stravy i map topograficznych potrzeba 24 powtórzenia plus epsilon, ale Garmin na razie wyliczył mnie na 4240 zamiast 4424, więc może trzeba zrobić 25., na razie liczę do 24, bo to i tak strasznie strasznie odległa perspektywa.
[13/24] na dole support (Ania!) i zimne picie! Zjeżdżam tam!
[14/24] Ania opowiada o kotach i szosowych Dolomitach. Na dole zimna cola.
![]() |
Ania! Najlepsze wsparcie na trasie! |
[15/24] milczący podjazd, ani ja ani Piotrek nie mamy ochoty gadać, Ania ciągle pyta czy nie za szybko, więc niestety za szybko
[16/24] mega wolny podjazd z Anią, ale przynajmniej jedziemy zamiast siedzieć. Nie wiem, jaka to dla niej zabawa tak się wlec pod górkę, ale bez niej nie dałabym rady!
[17/24] teraz robię dłuższą przerwę. Czasowo wygląda to słabo.
17 i 1/3 koniec. Jest późno, został szmat drogi, a dodatkowo Piotrek uruchomił alarm w aucie (włączył silnik bez mojego telefonu wewnątrz, lofciam nowoczesny soft!), to chyba znak, że trzeba skończyć.
![]() |
ten dodatkowy metr, to na wypadek jakby McKinley też miał kiedyś urosnąć |
PS. Żeby należycie dopowiedzieć losy wszystkich głównych bohaterów - mnie udało się zdobyć Amerykę Północną, Wojtkowi Azję, Piotrek zadowolił się Ameryką Południową (Aconcagua plus 102 metry).