piątek, 25 czerwca 2021

[Przełęcz Salmopolska] McKinleying

Okej, mogę próbować ściemniać, że najwyższy szczyt Ameryki Północnej był celem od początku, ale halo, kto się na to nabierze?

Rzecz jasna celem była inna góra, ta góra - 8849 (sic!) metrów sumarycznego wzniosu, od początku do końca jazdy, z przerwami (dowolnie częstymi, dowolnie długimi), ale bez snu (nawet minutki!), na jednym podjeździe, a i również zjeździe (bo należy używać tego samego segmentu w obu kierunkach - góra i dół). To wyzwanie nazywa się Everestingiem i stało się wyjątkowo popularne (również wśród profesjonalnych kolarzy) w czasie pandemii. Ma też wiele smaków - najkrótsza droga (a więc i najbardziej stroma), najdłuższa (czyli łagodnie do góry), całość asfaltem albo i nie, i tak dalej. Everestingi godne zauważenia (jakby już sam "zwykły" everesting nie był):
  • rekord świata panów - Ronan McLaughlin w 6:40:54 (123 km na średnim gradiencie 14.2%), 23 marca 2021
  • rekord świata pań - Emma Pooley w 8:53:00 (130 km na średnim gradiencie 13%), 8 czerwca 2020
  • najmłodszy Everester - dwunastolatek Tom Seipp
  • pierwszy Everesting na monocyklu - Ben Soja dziesięciokrotnie podjechał Mount Lowe w Kalifornii (zajęło mu to 23 godziny)
  • pierwszy Everesting na tylnym wheelie (jazda na jednym kole) - Manuel Scheidegger i zajęło mu to aż (lub tylko) 20 godzin
  • po co robić jednokrotny (zwyczajny) Everesting, skoro można trzykrotny jak Alan Colville, który również jest właścicielem rekordu Guinnessa w 48 godzinnym podjeżdżaniu - licznik zatrzymał mu się na 30,321.18 metrach
  • dwanaście Everestingów w 2016, jeden raz w każdym miesiącu - Benny JJ!
  • w piątek przełęcz zdobywamy autem, rowerem nie może być
    dużo ciężej, prawda?
    Miejscem próby jest przełęcz Salmopolska, łącząca Szczyrk z Wisłą. Nie byliśmy tam wcześniej, nie znamy jej, ale nasz kolega Wojtek, który razem z nami będzie próbował wjechać na dach świata, mówi, że będą państwo zadowoleni. Znaczy my. W piątek rekonesans, ale żeby się zbytnio nie przemęczać, to jedziemy autem. Faktycznie miejsce akcji wygląda nieźle - segment ma niecałe sześć kilometrów jednostajnego (to bardzo ważne!) podjazdu o nie za dużym (żebym dała radę) i nie za małym (żeby mieć szansę wyrobić się za dnia) nachyleniu 6.6%. Asfalt gładki, zjazd prosty technicznie (nie ma za wielu trudnych zakrętów), więc można jechać szybko nawet zmęczonym. Na szczycie kafejka z lodami rzemieślniczymi i mrożoną herbatą oraz karczma z jajecznicą i pierogami. Po rozejrzeniu się czas na zakupy i lenienie się w domu - przyznaję, "dzień przed" nie jest najaktywniejszym dniem w moim życiu.
    piątkowe przygotowania pełną parą - jak długo można odkładać
    wymianę kasety na nową?
    czyściutko!
    (do pierwszego deszczu)
    przygotowań ciąg dalszy, nie ma co się dzisiaj przemęczać
    Sobota zaczyna się o trzeciej rano. Budzik, śniadanie, pakowanie zapasów i rowerów do auta i dziesięć kilometrów na miejsce zbiórki.
    zdobywając wysokie góry, rozbija się obóz, a przecież Everest jest
    wysoką górą i obóz też trzeba mieć, a w nim dużo picia, dużo jedzenia
    zapasową energię do urządzeń elektronicznych, ubrania na zmianę...
    ostatnie poprawki i o 4:22 ruszamy
    Z początku się chce, jest energia, jest wola walki, potem jest już tylko gorąco. Jazdę zaczynam o 4.22, licznik zatrzymuję trzynaście godzin później, mając na nim 204 kilometry. Było ciężko, serce i głowa chciały dalej, ale ciało oraz rozum (Piotrka; jeny, jak to jest nudno mieć rozsądnego męża, nie polecam!) mówiły, że już wystarczy - około 19.30 zostałyby mi uczciwe 4 godziny podjeżdżania, zjazdy - dużo wolniejsze niż za dnia (uderzyć w zająca, kota, sarnę czy lisa jadąc 60 kph chyba też nie polecam), no i przerwy, pewnie sporo przerw.

    Żeby ogarnąć nieogarnialne, prowadzę swoisty dzienniczek - jako mały rytuał co podjazd zapisuję z niego relację:
    [1/24] zając, lis, sarna, dwa auta, na dole zimno
    [2/24] dwa auta, w tym taksówka, taksówkarz patrzy się na nas krzywo, chłopaków tracę z oczu na dobre w połowie podjazdu, chyba zaczęłam za mocno, dla równowagi resztę segmentu się obijam
    [3/24] szybki zjazd, podjazd w cieniu, słońce nisko, mam gęsią skórkę, ale rękawków przecież nie będę zakładać w dzień z pomarańczowym alertem upałowym?
    zdarzało nam się rano startować, ale jeszcze nigdy aż tak wcześnie,
    a żeby o 6:30 mieć na liczniku pierwszego tysiaka to w ogóle niepojęte
    [4/24] moim króliczkiem jest zimowiec na nartorolkach, potem przegoniony jeszcze trzyma mnie w ryzach, żeby nie dać się wyprzedzić. Dużo kolarzy, może znajomi Wojtka do pomocy?
    [5/24] z Pio, mój piąty, jego szósty. To nie byli koledzy Wojtka, kolega W., Jacek, zrobił 3 podjazdy i już wraca do domu. Tenże Jacek: o, mijamy tę dziewczynę drugi raz, tak sobie w myślach żartuję, może ona też robi Everesting?
    [6/24] moimi marchewkami są batoniki legal cakes, ale nawet ich nie chce mi się dzisiaj jeść, wmuszam w siebie coś co podjazd. Oraz właśnie zauważyliśmy, że zostawaliśmy w mieszkaniu zgrzewkę wody. Na szczęście mamy dużo innych płynów.
    w karczmie planowałam postój na jajecznicę, potem na pierogi, ale
    pogoda skutecznie odebrała mi apetyt
    [7/24] za moment Rysy, robi się cieplej, gdzie są chmury? Państwo nartorolkarze też tłuką podjazdy.
    [8/24] na ostatnim zjeździe upolowałam autobus, chyba jedyny dzisiaj tutaj, więc raczej nie było qoma [qom - queen of mountain - to wirtualna korona za najszybszy kobiecy czas na segmencie]... A propos qomów jest to dość deprymujące jak Garmin w połowie podjazdu brzęczy "qom finished" [pokazuje mi na żywo, jaką mam stratę do lepszej wersji mnie / znajomych / najszybszego czasu, czyli qoma właśnie] - chyba to Maja [Włoszczowska]?
    [9/24] podjazd z chłopakami i kolegami Wojtka, nie moje waty, ale przynajmniej miłe towarzystwo
    [10/24] baca od oscypków na górze bardzo się interesuje moim zdrowiem. Mówi chłopakom, żeby mnie zostawili i że zaraz dostanę zawału serca.
    [11/24] dojechał Artur, który wykręcił drugi czas Everestingu w Polsce. Dużo się śmieje i każe nam się nie poddawać.
    z Wojtkiem - jedynym z naszej trójki dzielnych zdobywców, któremu
    uda się atak szczytowy. Brawo, jesteś wielki!
    [12/24] połowa, ale właśnie chyba nie. Wg Stravy i map topograficznych potrzeba 24 powtórzenia plus epsilon, ale Garmin na razie wyliczył mnie na 4240 zamiast 4424, więc może trzeba zrobić 25., na razie liczę do 24, bo to i tak strasznie strasznie odległa perspektywa.
    [13/24] na dole support (Ania!) i zimne picie! Zjeżdżam tam!
    [14/24] Ania opowiada o kotach i szosowych Dolomitach. Na dole zimna cola.
    Ania! Najlepsze wsparcie na trasie!
    [15/24] milczący podjazd, ani ja ani Piotrek nie mamy ochoty gadać, Ania ciągle pyta czy nie za szybko, więc niestety za szybko
    [16/24] mega wolny podjazd z Anią, ale przynajmniej jedziemy zamiast siedzieć. Nie wiem, jaka to dla niej zabawa tak się wlec pod górkę, ale bez niej nie dałabym rady!
    [17/24] teraz robię dłuższą przerwę. Czasowo wygląda to słabo.
    17 i 1/3 koniec. Jest późno, został szmat drogi, a dodatkowo Piotrek uruchomił alarm w aucie (włączył silnik bez mojego telefonu wewnątrz, lofciam nowoczesny soft!), to chyba znak, że trzeba skończyć.
    ten dodatkowy metr, to na wypadek jakby McKinley też miał kiedyś urosnąć
    Morał? Nie rób długich przerw!

    PS. Żeby należycie dopowiedzieć losy wszystkich głównych bohaterów - mnie udało się zdobyć Amerykę Północną, Wojtkowi Azję, Piotrek zadowolił się Ameryką Południową (Aconcagua plus 102 metry).

    Brak komentarzy:

    Prześlij komentarz