Do Wisły pojechaliśmy w jednym jedynym celu, ale nie na jeden dzień. Piątek przebomblowaliśmy, sobotę przeeverestowaliśmy, jednak szkoda byłoby poznać zaledwie 5.81 kilometra lokalnych asfaltów, nawet jeśli było to poznanie dogłębne. W niedzielę wprawdzie (o dziwo!) mięśnie nie bolą, jednak tak-ogólnie-zmęczone ciało domaga się przerwy od roweru. Poniewczasie myślę, że dokręcenie brakujących podjazdów to byłoby to, chociaż ostatnie osiem mogłyby zająć dłużej niż pierwsze siedemnaście. W ramach odpoczynku (?) idziemy na Skrzyczne, zdobyć ósmy szczyt do Korony Gór Polski. Drogi do wyboru są dwie - dłuższa z mniejszym przewyższeniem (i to z dobrze nam już znanej Przełęczy Salmopolskiej) oraz krótsza, ale trudniejsza trasa, na którą się w końcu decydujemy. Nie dlatego, że nie chcemy widzieć na oczy miejsca naszej porażki, raczej wynika to z ograniczania do minimum poruszania się w upale, a to oznacza mniej kilometrów. Wlokę się pod górę noga za nogą, a przez najbliższy tydzień (znowu! znowu!) przeżywam, jak to jest, że 6000 metrów na rowerze wchodzi jak radlerek, ale po 600 metrach pieszo mam zakwasy przez siedem dni.
 |
a mogliśmy pojechać kolejką! Żartuję, co to za frajda? Ale fakt, że to, że szlak prowadzi pod wyciągiem, nie poprawia morale - to przecież znaczy, że tu stromo (pod krzesełkami prowadzi się czarne, więc te najbardziej strome, zjazdy narciarskie). |
 |
kto poznaje czapeczkę? Jako dobra/super/ekstra (niepotrzebne skreślić) żona pożyczyłam Piotrkowi, żeby nie musieć się nim później, zbytnio nasłonecznionym, opiekować. |
 |
tego słońca jest na szczęście mniej niż można by się spodziewać - długimi kawałkami trasa prowadzi lasem |
 |
aż doprowadzi na szczyt z rodzaju, że widoki wynagradzają wdrapywanie się |
 |
dokumentacja - do Korony |
 |
Skrzyczne to nasz ósmy szczyt, jeszcze (chyba) dziewiętnaście |
Na rower wsiadamy w poniedziałek i wtedy pojawia się u mnie hipoteza robocza, że rowerowe mięśnie nie bolą, bo po prostu magicznie wyparowały. Każdy najmniejszy podjazd (a w końcu jesteśmy w górach, więc tych podjazdów trochę jest i to nie zawsze najmniejszych) to gehenna, a mój ulubiony ślad to od lewej do prawej i od prawej do lewej, jakby izotonik wszedł za mocno...
 |
na twarzy walka, a nie szczęście... |
 |
...ale zdecydowanie żal byłoby się nie zapuścić trochę dalej niż Przełęcz! |
 |
musimy tu jeszcze wrócić poeksplorować... |
 |
...chociaż największe atrakcje w okolicy zaliczone - udało się stanąć jedną nogą w Czechach, a jedną w Polsce. Nie udało się niestety stanąć jedną nogą na Słowacji, a drugą w Polsce, ani jedną na Słowacji, a drugą w Czechach, bo popsuł się most ze Słowacją, zresztą granica prowadzi rzeką, więc to musiałby być naprawdę imponujący rozkrok, żeby tak dwa kraje ogarnąć. |
 |
inna atrakcja - rodowe archiwum świerka istebniańskiego |
 |
bo że widoków nie traktujemy jako atrakcji to chyba świadectwo niesamowitego rozpuszczenia... |
 |
...albo zmęczenia |
 |
muszę odżyć! Tak jak Wisła odŻYŁA |
 |
i proces ten zaczynam od herbaty ;-) Smacznego! |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz