Knajpa, pora lunchu, chwila wytchnienia w morderczym podjeździe pod kolejną górę na Kosie. Licencia poetica; trzymając się faktów właśnie zjeżdżaliśmy dumni, znaczy ja dumna, ze szczytu 442 metry, na który wjechaliśmy z poziomu morza, na wysokość 60, żeby rozpocząć kolejny podjazd do Zii - 330 m npm, z której później zjedziemy znów do morza, żeby wjechać na 210; ale - nie uprzedzajmy faktów. Na razie siedzimy w tej knajpie, na stół wjeżdżają greckie pyszności, a mianowicie soulvaki i sos tzatziki. Dokoła stołu trzy koty, czekają, patrzą, niemo proszą.
Ja: Odejdź, kocie, no odejdź, nie dam ci nic do jedzenia. Spadaj!
Kot niewzruszony ani drgnie.
Ja: No, kocie, już, już, spadaj. Idź sobie, nie patrz na mnie! Piooooootrek, on nie rozumie po polsku.
Pio: Nie rozumie. Albo udaje Greka…
 |
Człowieku, cztery souvlaki? Nie zjesz tyle, zaszkodzi ci, nie pojedziesz dalej, zaufaj mi. |
Co do wjazdów, w ciągu sześciu dni było ich więcej - łącznie 4 kilometry! Podsumowanie:
1. DZIEŃ: 44 km,
494 m przewyższenia, hotel -> lotnisko -> Mastichari -> zamek -> hotel
2. DZIEŃ: 56 km,
1039 m przewyższenia, hotel -> “210” -> Pili -> Zia -> Zipari -> lotnisko -> hotel
3. DZIEŃ: 16.3 km,
210 m przewyższenia, hotel -> “210” -> hotel
4. DZIEŃ: 73.3 km,
437 m przewyższenia, hotel -> lotnisko -> Marmari -> Tigkaki -> Kos -> Pili -> “210” -> hotel
5. DZIEŃ: 71 km,
700 m przewyższenia, hotel -> lotnisko -> Plaki -> Kefalos -> opuszczony klasztor -> Kefalos -> Kardamena -> hotel
6. DZIEŃ: 71.3 km,
1157 m przewyższenia, hotel -> “210” -> Pili -> Zia -> szczyt Kefala (620 m) -> Tigkaki -> Marmari -> Mastichari -> lotnisko -> Kardamena
TOTAL: 332 km, 4107 m przewyższenia!
 |
teraz już liczę wycieczki w metrach (przewyższenia), a nie kilometrach (odległości) |
Z tej ostatniej jestem najbardziej dumna, chociaż nie taki był plan :-) Mieliśmy wjechać na 300 metrów, a potem trochę gorszą drogą w miarę po płaskim przedrzeć się na wschód i tam zaatakować szczycik 460 m. No dobra, wjechaliśmy na 300, skręciliśmy w drogę, faktycznie gorsza - skończył się asfalt, zaczęły się kamienie i z rzadka piasek. Trochę ciężko, ale trasa niezła, oznakowana przez strzałki na kamieniach jako MTB - świetnie, czyli tutaj ktoś jeździ! A my w górę - robi się 350, 400, 450, Piotrek się zasępia, bo mieliśmy nie przekroczyć 400 - dziwna mapa, ale nic - wydaje mu się (co i rusz), że to
ostatnie metry podjazdu. Ale nie są ostatnie - potem jest 500 i znów nie są ostatnie - potem 550, znowu sprawdzamy mapę i gps - zgubiliśmy drogę, nie zauważyliśmy rozgałęzienia, teraz jesteśmy na drodze do szczytu Kefala (662 m). No cóż, zostało 110 - trzeba wjechać! Niestety, 110 wjechać się nie udało - po 70 spotkaliśmy szlaban, znaki "no photographs", "military area" i żołnierza z karabinem, który zza ogrodzenia warknął, że "we should not be here". Uch, dobrze, że nie strzelał!