Dwa ostatnie dni były najbardziej intensywne (tak, jeszcze bardziej niż 135-kilometrowa wycieczka rowerowa!), zaplanowane co do minuty i patronowała im "Luxembourg card" - karta dla turystów, która za naprawdę śmieszne pieniądze (20 euro / osobę / 2 dni; to byłoby tanio nawet w Polsce!) upoważniała do nielimitowanego transportu w całym kraju i wstępu do kilkudziesięciu muzeów. Poniżej nasz grafik z obliczeniami, jak duże oszczędności poczyniliśmy :-) Oczywiście trochę przekłamane, bo gdybyśmy musieli płacić pełną cenę za wejście, to wiele miejsc byśmy zignorowali. Zacznijmy od soboty.
- punkt pierwszy: pociąg do Clervaux; odjazd 9.18, przyjazd 10.14; dworzec jest wprawdzie blisko hotelu, ale po drodze trzeba kupić wodę, śniadanie - kanapki na wynos, karty turystyczne i odwiedzić bankomat; koszt dwugodzinnego biletu: 2 euro
- godzina na zwiedzanie miasteczka; koszt: 0 euro :-)
- pierwsze muzeum - usytuowane na zamku muzeum makiet zamków luksemburskich; wszystkich jest 23, niektóre zajmują całe pokoje; wychodzimy o 11.55; koszt biletu: 3.50 euro
- o 12 otwierają wystawę fotograficzną The Family of Man, importowaną ze Stanów, bo przygotowywana była specjalnie dla Momy; bardzo chcemy ją zobaczyć, chociaż pobieżnie i niestety, jest to prawdziwy sprint z zegarkiem w ręku, bo mamy tylko pół godziny; koszt biletu: 6 euro
- następny punkt to autobus - o 12.38 odjeżdza spod zamku 840 do Diekirch; nie możemy się na niego spóźnić, następny za cztery godziny; zdążamy, co więcej podczas spaceru po mieście udało się kupić banany i morelki, a w zamkowej toalecie je umyć, więc teraz pora na prowizoryczny lunch; z autobusu wysiadamy o 13.16; koszt dwugodzinnego biletu: 2 euro
- w Diekirch wszystko wymyka się spod kontroli! Miało być tak: szybki spacer + muzeum samochodów, na 14 jesteśmy w wypożyczalni rowerów, ale nieplanowo skusiliśmy się na muzeum militarne - no bo akurat przechodziliśmy i podeszliśmy zrobić zdjęcie czołgom, a potem było standardowo - chodź, tylko na dziesięć minut - i wyszło ze dwadzieścia; było warto, muzeum dość hmmm... ekscentryczne. Po pierwsze śmiało konkurowało z nowojorskim Metropolitanem o miano skarbnicy eksponatów wszelakich. Po drugie niektóre inscenizacje dość groteskowe. Koszt biletu: 5 euro.
- następne jest muzeum samochodów, które okazuje się skromnym muzeum samochodów (nie to co w Rydze!) z ciekawą ekspozycją rowerową; a w pakiecie jednosalowe muzeum lokalnego piwa Diekirch, którego parasole mijamy w całym kraju; koszt: 5 euro
- w wypożyczalni po drobnych perypetiach (najpierw idziemy do nieczynnej, której zresztą nie możemy znaleźć, potem wracamy do głównej - to tylko po kilkaset metrów, ale u nas liczy się każda minuta) jesteśmy dopiero trochę przed 15... Planowaliśmy 14 i w trzy godziny przejechać 50 km z dwoma postojami do innego miasta i tam oddać rower (czytaliśmy, że tak można, ta druga wypożyczalnia jest właśnie do 17). Niestety, pan marudzi, że trzeba oddać w Diekirch, no i jest już godzina 15 - i tak nie zdążymy. Ale jest szansa na uratowanie wycieczki - wypożyczalnia na campingu zazwyczaj czynna jest do 21. Czy dzisiaj jest zazwyczaj? Sprawdzimy! I - tak, tak, rowery też są z kartą za free! Niestety górskie, szosówek nie ma. Koszt wypożyczenia na cały dzień: 15 euro.
- kilkanaście kilometrów dalej pora na pierwsze wnioski - dobrze, że nasz plan uległ zmianom. Rowery są ciężkie, a teren pofalowany - praktycznie na zmianę jadę na prawie najlżejszym biegu i rozwijam oszałamiające 8km/h; i na najtwardszym, gdzie już trochę wiatru we włosach z 40km/h można poczuć. Te pierwsze wnioski snujemy w Medernach, gdzie w przycampingowanym lesie kryje się "bosa ścieżka" - kilka stacji wyłożonych różnymi materiałami - kamulcami, kamieniami, kamyczkami, żwirem, szyszkami, drewnianymi belkami itd. Koszt wejścia: 0 euro (na Lux card miało się dostawać szklankę soku jabłkowego, ale jakoś głupio nam było prosić...)
- kilka kilometrów dalej - zamek w Larochette; koszt zwiedzania: 5 euro
- po drodze szansikujemy jeszcze jeden zamek w Beaufort, ale ten już jest zamknięty, więc musi wystarczyć fotka z zewnątrz
- teraz prosty plan: prosto na camping; po drodze jednak przygody - ruchliwą drogę omijamy leśną ścieżką, na której po kilku kilometrach leży drzewo - ani z lewej ani z prawej nie da się go obejść (zbocze), przedzieramy się przez pień i gałęzie; uch, trochę to trwa, ale się udaje!
- camping czynny - oddajemy rowery, jemy kolację w Diekirch, wracamy pociągiem do Luksemburga; koszt dwugodzinnego biletu: 2 euro
Niedziela jest spokojniesza :-)
- zaczynamy podobnie; pociąg o 9.18, tym razem do Ettelbrucku, 9.43, tam przesiadamy się na autobus 570, 9.48-10.12 do Vianden; koszt dwugodzinnego biletu: 2 euro
- w Vianden idziemy na zamek - przyzwoity, duży, z wytyczoną trasą do zwiedzania: tu jakaś zbroja, tam kaplica, tu studnia, tam pomieszczenia z późniejszej (XIV wiek) dobudowy, już z meblami, a także ubranymi w stroje z epoki aktorami (w kuchni obierają jabłka i filetują rybę; na krużgankach strzelają z pistoletów i walczą na miecze, po korytarzach biegają dzieci); koszt wstępu: 7 euro
- w Vianden jest jeszcze jedna atrakcja - wyciąg krzesełkowy (tylko terenów do zjeżdżania na nartach nie ma!); z wyciągu podziwia się widok na miasto i zamek; koszt wjazdu i zjazdu: 5.30 euro
- wracamy (dokładnie jak w tamtą stronę), ale jako że dwie godziny dawno minęły, trzeba by było kupić nowy bilet; koszt dwugodzinnego biletu: 2 euro
- powoli dzień się kończy - na dworcu wstępujemy na ciacho i autobusem (łapiemy się w dwie godziny ;)) jedziemy do dzielnicy europejskiej (Kirchberg z instytucjami UE, uniwersytetem, wieżowcami - taki luksemburski Mordor) i stamtąd spacerem do centrum; koszt zwiedzania nowej dzielnicy: 0 euro
- teraz na tapecie kazamaty - podziemne galerie wykute w skale murów miejskich, długie na 23 kilometry; oczywiście zwiedzać można małą część, ale już ona robi wrażenie - ile czasu i energii pochłonęłoby to teraz, a ile musiało w XVII wieku?! koszt biletu: 6 euro
- czasu coraz mniej, ale starcza jeszcze na szybką rundkę po muzeum miasta - dużo ciekawych eksponatów, map (także 3d z podświetlanymi rejonami), informacji (kiedyś suknie ślubne biedniejszych panien były czarne, a nie białe - po prostu zakładano najbardziej wyjściowy ciuch, miał się przydać nie tylko raz w życiu), ikonografik (np. z liczbą mieszkańców) czy makiet (jak miały wyglądać budynek Trybunały Sprawiedliwości)
- koniec! obiad, przejazd autobusem na lotnisko, checkin, o 20 odlatujemy; koszt dwugodzinnego biletu: 2 euro
Razem zapłacilibyśmy 73.70 euro (nie licząc nieotrzymanej szklanki soku jabłkowego!), a że zapłaciliśmy 20, to chyba znaczy, że zarobiliśmy 53.70? I to od osoby, czyli razem 107.40. Będzie jak znalazł na następną wyprawę!