czwartek, 9 listopada 2017

[Walencja] miasto fartonów i horchaty

W sobotę rano wstajemy i z przyzwyczajenia szykujemy się na rowery - koszulka, pampersy, buty wpinki, izotonik - a nie, przecież dzisiaj już nigdzie nie pedałujemy! Jedziemy autobusem do Walencji i mamy w planach cały dzień zwiedzania. Zaczynamy od stadionu Valencii CF (aktualnie 2. miejsce w La Lidze) - trafiamy akurat na przedmeczową gorączkę. Jesteśmy dwie godziny przed meczem - pełno stoisk z szalikami, kibiców poubieranych w ukochane barwy, do gry szykuje się orkiestra, wszyscy czekają na przyjazd autobusu z piłkarzami. Wreszcie są - grany jest hymn (?), ludzie krzyczą, klaszczą, śpiewają, wiwatują, gwiżdżą (też, niestety, na piłkarzy przeciwników).
szalik negatywny #antimadridista
Kontynuujemy spacer - idziemy do najbardziej rozpoznawalnych budowli w mieście. Na Starym Mieście lądujemy dopiero, gdy się ściemnia, dlatego na blogu nie będzie spektakularnych (ani właściwie żadnych) zdjęć stamtąd (na wyjazd nie wzięliśmy aparatu; na rowerach liczy się każdy gram, a telefon robi wystarczająco dobre fotki w ciągu dnia. Nocą idzie mu gorzej).
miasteczko sztuki i nauki
idealne miejsce na dłuższą sesję zdjęciową
trzeba wykorzystać grę światła i wody
 I kilka flagowych atrakcji obieżysmakowych - w końcu to też blog o jedzeniu:
paella - "when in Valencia, do as the Valencians do"
paella valenciana to taka bez owoców morza - z kurczakiem, zającem
i warzywami, musieliśmy spróbować
horchata con fartons - lokalny odpowiednik churrosów z czekoladą;
fartony przypominają w smaku paluchy podkarpackie z Lubaszki :-)
horchata to takie ryżowe mleko
oczywiście maczamy jedno w drugim, ale płyn ma konsystencję mleka, nie
roztopionej czekolady, więc nie osiada na ciachu tak ładnie jak choco
jedna z ciekawszych knajp spotkanych w Walencji: bar z płatkami.
Płatków jest 100 rodzajów, mleka 17 (bez laktozy, sojowe, waniliowe to
pewnie tylko początek listy opcji). Duża miska kosztuje ze 4 euro.
"oni wszyscy w tej kolejce naprawdę stoją po płatki?!"
Tak.

[Benidorm] 138% Mount Everestu

Wycieczka szósta

Szósty dzień zaczynamy od podjechania tramwajo-pociągiem do Benissy (a właściwie, gwoli kronikarskiej dokładności, to tylko do Calpe, bo stamtąd kursowała komunikacja zastępcza w postaci autobusu, który na szczęście zabrał nas razem z rowerami), a dalej pierwszy podjazd na puerto de Bernia - piętnaście kilometrów, kilka pierwszych całkowicie płaskich, końcówka trochę bardziej stroma - wznosimy się z 260 do 620 m npm. Piękne widoki, piękne niebo, piękny asfalt. Samochodów brak - przez te piętnaście kilometrów spotkaliśmy ich tylko dziesięć (i dobrze, że tylko tyle! Liczyłam te samochody po hiszpańsku, a liczebniki od 11 do 20 mam opanowane najsłabiej...). Po każdym wjeździe musi nastąpić zjazd - nie inaczej było tym razem, po wytraceniu całej zdobytej wysokości, zatrzymujemy się na fajny trzydaniowy obiad (krem z warzyw, kurczak, sernik) i w drogę. Znów pod górę - na La Vall d’Ebo (z 85 na 540 m npm). Kolejny widowiskowy podjazd, po którym następuje widowiskowy zjazd. Przez moją fajtłapowatość nie zatrzymujemy się w jedynym punkcie widokowym. Fakt, że Piotrek, który jechał za mną i punkt widział mógł się tam zatrzymać sam i zrobić kilka zdjęć... Wracamy do Calpe, po drodze zapada zmrok i cieszymy się, że mamy ze sobą światełka. Jednocześnie żałujemy, że musimy ich użyć, po zjazd do miasta nad samym morzem musi być cudownie widowiskowy przy ładnej widoczności, a po zmroku widać mało :-) I też prędkość nie ta, kiedy widzi się trochę mniej. Zjeżdżamy powoli, na tyle że kiedy znaleźliśmy się już w miasteczku i przeanalizowaliśmy wskazania zegarka i rozkład pociągu, trochę nie było nam w smak - 7.5 km, 17 minut, czy to może się udać? Teoretycznie średnia prędkość nieduża (26 km/h), ale trasa trudna - bo raz, że nieznana, dwa, że co z tego, że rozpędzę się 35 km/h na prostej, skoro zaraz znowu dojadę do ronda i będę musiała się zatrzymać? :( Jeżdżenie po hiszpańskich miasteczkach składa się li i jedynie z kawałków od ronda do ronda... A że jeszcze był podjazd, sprawdzaliśmy trasę kilka razy, i na samym końcu dojazd do stacji był oznaczony marnie - tabliczka, że w lewo na "estacion", kiedy trzeba było jechać prosto, więc straciliśmy cenne dwie minuty, żeby zorientować się, że w lewo jest donikąd i trzeba jechać prosto i pojechaliśmy prosto, to około 200 metrów od dworca, zobaczyliśmy odjeżdżający pociąg... A następny za godzinę... Ta sytuacja miała i pewne plusy - bonusowe 10 kilometrów, które pokonaliśmy zwiedzając Calpe. Dziś 130 km / 2085 m, razem 570 km / 10311 m. Relive: https://www.relive.cc/view/e1026931858.
najpierw płasko, potem trochę bardziej stromo (jeden z kilometrów
z maksymalnym nachyleniem 17%)
tam przed chwilą jechaliśmy; początek drogi - jeszcze płasko
tu już trochę mniej płasko
przed samym końcem podjazdu, sprawdzamy boczną dróżkę, poddajemy
się po chwili, gdy nie wygląda, żeby asfalt miał powrócić jako dominująca
nawierzchnia drogi
pierwszy szczyt tego dnia za nami
na tych 15 kilometrach spotkaliśmy 10 samochodów
zasłużony lunch
wygląda, że trochę zakrętów przed nami...
kolejna przełęcz do zaatakowania
bliżej szczytu
jeszcze bliżej szczytu
i jeszcze bliżej
i na szczycie


Wycieczka siódma 

Ostatni dzień! Z Benidromu jedziemy do Guadalestu - tam znajduje się unikatowe muzeum solniczek i pieprzniczek. Nie mamy co zrobić z rowerami, więc wybieramy reprezentanta (ja), który wejdzie i je wszystkie sfotografuje. Nie jest łatwo, bo eksponatów kilkadziesiąt (30? 40? nie pamiętam) tysięcy. Całe ściany! Tu z kolekcji bożonarodzeniowej, tu z drewna, tam z metalu czy pozłacane, tu w kształcie osiołków, sów, żab, kogutów... Niesamowita kolekcja! Kolejny punkt programu to zapora wodna - kilka zdjęć, przekąska i w drogę - teraz miał być fajny podjazd (340 -> 820) i na początku był nawet przyjemy, ale potem skończył się asfalt i zaczęły kamienie. Zeszliśmy z roweru, na szczęście trasa stroma, więc metry przewyższenia przybywały szybko :-) Gorzej, że po wjeździe był zjazd, również kamienisty, Piotrek zjeżdżał, ja próbowałam - po kamieniach zjeżdża się mało przyjemnie, szczególnie na cienkich szosowych oponach... Zaliczyłam jedno małe bum, trochę skóry z nogi zdarłam, ale jak mówią - do wesela następnego wyjazdu rowerowego się zagoi :-) Szkoda tylko, że ta przeprawa zajęła tyle czasu, bo z racji sztywnego terminu zakończenia ostatniej wycieczki (konieczność oddania rowerów przed 18) wyszło nam, że znowu nie było czasu na lunch. Bilans tego dnia: 82 km w poziomie, 1.9 km w pionie. Łącznie:
652 km / 12211 m (1.38 Mount Everestu).
Relive: https://www.relive.cc/view/e1027310459.
muzeum to kilkanaście takich ścian eksponatów
wszystkie zaskakujące - komu solniczkę - kukurydzę, a komu pieprzniczkę -
brokuła?
chwila wytchnienia przy zaporze
zapora - widok 1.
zapora - widok 2.
tu jeszcze szosa, jeszcze da się jechać
tu już nie
przynajmniej widoki piękne
a że ręce niezajęte rowerami, można cykać fotki
następny podjazd, ostatni na tym wyjeździe
ostatnie piękne widoczki
co jeść kiedy nie ma czasu na lunch? empanadas!
co jeszcze? to nasze zapasy na jeden dzień - własny
izotonik (woda, miód, sok z limonki, sól), banany,
ciacha, orzechy, batoniki energetyczne
a to zapasy na kilka dni :-) poszło nam z nimi nieźle :-)
I koniec. Jutro nie trzeba już wstawać, żeby znów wspinać się po asfalcie - byle dalej, byle wyżej. Trochę szkoda, ale czujemy też niejaką ulgę.

środa, 1 listopada 2017

[Benidorm] 92% Mount Everestu!

Wycieczka czwarta

Rest day! Wyczekany, upragniony dzień odpoczynku, nie że nicnierobienia, ale żeby podjazdów mniej, może dłuższy dystans, ale po płaskim, co Piotrek, zaplanujesz coś? Jasne, jasne, nic się nie martw, będzie pani zadowolona! Zaczynamy skromnie od pokręcenia się po Benidormie. To zaskakujące miasto - nieduże (69 tysięcy mieszkańców), a wysokie - pełne wieżowców i wysokich budynków, według Wikipedii to miasto z największą liczbą wysokich budynków (po prawdzie to nie wiem, ile pięter ma w tej definicji wysoki budynek) per capita na świecie! Wjeżdżamy też na podmiejski punkt widokowy (200 m npm):
najlepsze zdjęcie z wyjazdu, credits: Mąż (!gracias!)
Przy okazji taka perełka z Benidormu:
i od razu człowiek czuje się jak w domu!
Potem jedziemy do Alicante. Plan zakładał, że dotrzemy tam w miarę szybko, zjemy obiad i pozwiedzamy. Wyszło inaczej - jechaliśmy długo (w końcu dużo pod górę), po drodze napatoczyła się fabryka czekolady z przyfabrycznym sklepem, co skazało nas automatycznie na długą przerwę i bycie o kilka pralinek cięższymi, a pod Alicante wszystkie restauracje miały sjestę i trochę nam zajęło znalezienie czynnej stacji dowęglowodanującej! Zwiedzanie miasta odłożone na bliżej nieokreśloną przyszłość, ale 86 km i 1170 m dopisało się do statystyk. Relive: https://www.relive.cc/view/e1025975115 i kilka widoczków z trasy:
co mogliśmy zrobić? musieliśmy się zatrzymać!
po 4 na głowę; te z piwem i szampanem zostały na wieczór
widoczek 1
widoczek 2
widoczek 3
widoczek 4
montaditos (kanapki) na późny lunch w jednym z nielicznych niezamkniętych
na sjestę lokali


Wycieczka piąta

Naodpoczywali się we wtorek, to w środę jadą dalej. Na pierwszy ogień Port de Tudons - dziesięciokilometrowy uczciwy, jednorodny podjazd na 1025 metrów. Co kilometr elegancka tabliczka, jakie będzie następne tysiąc metrów (średnie/maksymalne nachylenie).
maksymalnie 9%, średnio 6.5%
jedziemy sobie
dojechaliśmy
zupełnie nieudany lunch, przyznaję, mea culpa.
wybrałam jakieś dziwne miejsce, a potem zamówiłam kurczaka i świnkę;
pani się trzy razy dopytywała, czy tylko to, czy nie chcemy jeszcze chleba,
ale myślałam, że chodzi o przystawkę; spodziewałam się, że i kurczak
i wieprzowina będą z czymś - frytkami, sałatką. Kotleciki były dwa, zupełnie
bez niczego; kurczak przynajmniej był pięknie skomponowany z czosnkiem
Następny punkt to Confrides: zjeżdżamy na 660, żeby za chwilę z powrotem wjeżdżać na 960. Na górze wieje, szaro, żadnej tabliczki czy punktu widokowego, więc jedziemy dalej.
widok z drogi na Confrides
I właściwie mieliśmy wracać... ale że do zachodu słońca dwie godziny, a nam do hotelu zostało tylko 25 kilometrów i to 800 metrów w dół, trzeba było trochę podrasować plan i dodać podjazd - no to siup, tu jest jakaś boczna dróżka, zobacz, 400 metrów w 3 kilometry! Mamy to? Mamy! To do hotelu, por favor.
to już ostatnia góra [dzisiaj], obiecuję!
Relive: https://www.relive.cc/view/e1026446293. Dziś: 90 / 2202. Total: 437 / 8128.