czwartek, 9 listopada 2017

[Benidorm] 138% Mount Everestu

Wycieczka szósta

Szósty dzień zaczynamy od podjechania tramwajo-pociągiem do Benissy (a właściwie, gwoli kronikarskiej dokładności, to tylko do Calpe, bo stamtąd kursowała komunikacja zastępcza w postaci autobusu, który na szczęście zabrał nas razem z rowerami), a dalej pierwszy podjazd na puerto de Bernia - piętnaście kilometrów, kilka pierwszych całkowicie płaskich, końcówka trochę bardziej stroma - wznosimy się z 260 do 620 m npm. Piękne widoki, piękne niebo, piękny asfalt. Samochodów brak - przez te piętnaście kilometrów spotkaliśmy ich tylko dziesięć (i dobrze, że tylko tyle! Liczyłam te samochody po hiszpańsku, a liczebniki od 11 do 20 mam opanowane najsłabiej...). Po każdym wjeździe musi nastąpić zjazd - nie inaczej było tym razem, po wytraceniu całej zdobytej wysokości, zatrzymujemy się na fajny trzydaniowy obiad (krem z warzyw, kurczak, sernik) i w drogę. Znów pod górę - na La Vall d’Ebo (z 85 na 540 m npm). Kolejny widowiskowy podjazd, po którym następuje widowiskowy zjazd. Przez moją fajtłapowatość nie zatrzymujemy się w jedynym punkcie widokowym. Fakt, że Piotrek, który jechał za mną i punkt widział mógł się tam zatrzymać sam i zrobić kilka zdjęć... Wracamy do Calpe, po drodze zapada zmrok i cieszymy się, że mamy ze sobą światełka. Jednocześnie żałujemy, że musimy ich użyć, po zjazd do miasta nad samym morzem musi być cudownie widowiskowy przy ładnej widoczności, a po zmroku widać mało :-) I też prędkość nie ta, kiedy widzi się trochę mniej. Zjeżdżamy powoli, na tyle że kiedy znaleźliśmy się już w miasteczku i przeanalizowaliśmy wskazania zegarka i rozkład pociągu, trochę nie było nam w smak - 7.5 km, 17 minut, czy to może się udać? Teoretycznie średnia prędkość nieduża (26 km/h), ale trasa trudna - bo raz, że nieznana, dwa, że co z tego, że rozpędzę się 35 km/h na prostej, skoro zaraz znowu dojadę do ronda i będę musiała się zatrzymać? :( Jeżdżenie po hiszpańskich miasteczkach składa się li i jedynie z kawałków od ronda do ronda... A że jeszcze był podjazd, sprawdzaliśmy trasę kilka razy, i na samym końcu dojazd do stacji był oznaczony marnie - tabliczka, że w lewo na "estacion", kiedy trzeba było jechać prosto, więc straciliśmy cenne dwie minuty, żeby zorientować się, że w lewo jest donikąd i trzeba jechać prosto i pojechaliśmy prosto, to około 200 metrów od dworca, zobaczyliśmy odjeżdżający pociąg... A następny za godzinę... Ta sytuacja miała i pewne plusy - bonusowe 10 kilometrów, które pokonaliśmy zwiedzając Calpe. Dziś 130 km / 2085 m, razem 570 km / 10311 m. Relive: https://www.relive.cc/view/e1026931858.
najpierw płasko, potem trochę bardziej stromo (jeden z kilometrów
z maksymalnym nachyleniem 17%)
tam przed chwilą jechaliśmy; początek drogi - jeszcze płasko
tu już trochę mniej płasko
przed samym końcem podjazdu, sprawdzamy boczną dróżkę, poddajemy
się po chwili, gdy nie wygląda, żeby asfalt miał powrócić jako dominująca
nawierzchnia drogi
pierwszy szczyt tego dnia za nami
na tych 15 kilometrach spotkaliśmy 10 samochodów
zasłużony lunch
wygląda, że trochę zakrętów przed nami...
kolejna przełęcz do zaatakowania
bliżej szczytu
jeszcze bliżej szczytu
i jeszcze bliżej
i na szczycie


Wycieczka siódma 

Ostatni dzień! Z Benidromu jedziemy do Guadalestu - tam znajduje się unikatowe muzeum solniczek i pieprzniczek. Nie mamy co zrobić z rowerami, więc wybieramy reprezentanta (ja), który wejdzie i je wszystkie sfotografuje. Nie jest łatwo, bo eksponatów kilkadziesiąt (30? 40? nie pamiętam) tysięcy. Całe ściany! Tu z kolekcji bożonarodzeniowej, tu z drewna, tam z metalu czy pozłacane, tu w kształcie osiołków, sów, żab, kogutów... Niesamowita kolekcja! Kolejny punkt programu to zapora wodna - kilka zdjęć, przekąska i w drogę - teraz miał być fajny podjazd (340 -> 820) i na początku był nawet przyjemy, ale potem skończył się asfalt i zaczęły kamienie. Zeszliśmy z roweru, na szczęście trasa stroma, więc metry przewyższenia przybywały szybko :-) Gorzej, że po wjeździe był zjazd, również kamienisty, Piotrek zjeżdżał, ja próbowałam - po kamieniach zjeżdża się mało przyjemnie, szczególnie na cienkich szosowych oponach... Zaliczyłam jedno małe bum, trochę skóry z nogi zdarłam, ale jak mówią - do wesela następnego wyjazdu rowerowego się zagoi :-) Szkoda tylko, że ta przeprawa zajęła tyle czasu, bo z racji sztywnego terminu zakończenia ostatniej wycieczki (konieczność oddania rowerów przed 18) wyszło nam, że znowu nie było czasu na lunch. Bilans tego dnia: 82 km w poziomie, 1.9 km w pionie. Łącznie:
652 km / 12211 m (1.38 Mount Everestu).
Relive: https://www.relive.cc/view/e1027310459.
muzeum to kilkanaście takich ścian eksponatów
wszystkie zaskakujące - komu solniczkę - kukurydzę, a komu pieprzniczkę -
brokuła?
chwila wytchnienia przy zaporze
zapora - widok 1.
zapora - widok 2.
tu jeszcze szosa, jeszcze da się jechać
tu już nie
przynajmniej widoki piękne
a że ręce niezajęte rowerami, można cykać fotki
następny podjazd, ostatni na tym wyjeździe
ostatnie piękne widoczki
co jeść kiedy nie ma czasu na lunch? empanadas!
co jeszcze? to nasze zapasy na jeden dzień - własny
izotonik (woda, miód, sok z limonki, sól), banany,
ciacha, orzechy, batoniki energetyczne
a to zapasy na kilka dni :-) poszło nam z nimi nieźle :-)
I koniec. Jutro nie trzeba już wstawać, żeby znów wspinać się po asfalcie - byle dalej, byle wyżej. Trochę szkoda, ale czujemy też niejaką ulgę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz