Do tej pory jeździliśmy na nartach w kilku krajach (Austrii, Andorze, Francji, Włoszech), czas do listy dorzucić kolejny: Szwajcarię! Na weekendowe szusowanie wybraliśmy Laax. Plan wyglądał tak: czwartek rano lot do Zurychu, dzień zdalnej pracy z tamtejszego biura, wieczorem dolatują znajomi, jedziemy razem do wynajętego apartamentu, piątek, sobota i niedziela to czas na narty, wracamy do Zurychu, oni lecą do Polski, a my zwiedzamy świąteczne jarmarki, nocujemy, w poniedziałek znowu pracujemy z biura, a wieczorem wreszcie do domu. Plan świetny, ale zagrożony został już pierwszy punkt z racji mojego ślamazarnego wybierania się i słabej pogody w Warszawie. Sprawdzam rano Ubera, aplikacja mówi, że czas oczekiwania to trzy minuty, no dobra, to dopakowuję się, myję zęby, zamawiam - i nagle robi się minut 10. Odmawiam, dzwonię po Glob Taxi - dyspozytorka proponuje 20 minut, dużo, będzie na styk, odmawiam i wracam do Ubera, gdzie czas oczekiwania wzrósł w międzyczasie do 20 minut, zamawiam, zjeżdżamy na dół, wyrzucamy śmieci i idziemy do punktu spotkania z kierowcą, którego wprawdzie nie ma, ale za chwilę dzwoni - że jest i gdzie jesteśmy, na co mówimy, że to my jesteśmy i gdzie jest on. Po chwili słownego szamotania się okazuje się, że kierowca jest w Piasecznie (???@#$%^&) i nie dojedzie w żadnym sensownym czasie. Ściągamy appkę mytaxi, ale przejazd wyszukuje się i wyszukuje, i wyszukuje... Dzwonimy po korporacjach taksówkowych, nikt nie odbiera. Na szczęście wyszukała się taksówka z mytaxi, po kilku minutach przyjeżdża, ładujemy się i jedziemy. Kierowca ewidentnie nie jest niespełnionym rajdowcem, a że korki i śnieg i czerwona fala, to na lotnisku jesteśmy 36 minut przed odlotem samolotu.
Czy mogę jeszcze nadać bagaż? - Jasne, ma pani jeszcze 6 minut. - Uff. Następnym razem jedziemy autobusem.
Więc jednak dotarliśmy do Laax. Mieszkamy... ach, mieszkamy w najpiękniejszym miejscu, w jakim do tej pory przyszło mi nocować; apartament drewniano - szklany w stylu modern, a widok z sypialni jest po prostu bajeczny:
 |
sesja nocą |
 |
sesja wieczorem |
 |
sesja rano |
Sam resort w stylu szwajcarskim - ładnie, minimalistycznie, funkcjonalnie. Dużo drobiazgów, które razem czynią to miejsce naprawdę wyjątkowym. Mieszkamy u podnóża stoku - do drzwi budynku można zjechać na nartach! Ośrodek to kilka niskich budynków z mieszkaniami do wynajęcia. Na parterze - knajpki, sklepy narciarskie, wypożyczalnia. Na minus jeden szafeczki, do których można schować narty, a buty powiesić na kołku. Przy wejściu maszyna do dezynfekcji butów. Do pomieszczenia można się dostać po schodach ruchomych - rano jadących do góry, po południu w dół, czyli w tych kierunkach, w których ludzie mają ze sobą narty. Pod ziemią ukryte są też parkingi, bodajże na trzech poziomach, dzięki czemu patrząc z góry na miasto w ogóle nie widać samochodów (jakże różny to widok od zwyczajowego morza aut przy dolnych stacjach gondoli!). Kolejny drobiazg - odbiór karnetów. Kupiliśmy je przez internet, na maila przyszły QR-cody, z którymi podeszliśmy do małej maszynki, takiego parkomatu, skanującego kod i wypluwającego w zamian karnet. I już - bez kolejki, bez interakcji z ludźmi, bez nerwów. No i jeszcze chusteczki! Przy wejściu na wyciągi do ścian często przyczepione pudełka chusteczek - można poczęstować się jedną czy dwiema i osuszyć nosek. Miejsce dopieszczone. Teraz jeszcze przed sezonem, więc otwarta raptem ćwiartka tras (ale i tak daje to ponad 50 kilometrów do zjeżdżania). Szkoda tylko, że pogoda nie zachwyciła - trochę świeciło słońce, ale też trochę rządziła mgła i naprawdę słaba widoczność.
Statystykami nie ma się co chwalić :-) Przejechaliśmy 121 kilometrów, głównie trasami czerwonymi, bo głównie takie były otwarte. Jak na nas jeździliśmy mało - zaczynaliśmy późno (kolejki od 8.30, a dopiero koło 9 wsiadaliśmy do gondolek), kończyliśmy wcześnie (wyciągi kursowały do 16.30, ale jak mogliśmy wjechać o 16.20 jeszcze ostatni raz na górę, to solidarnie stwierdziliśmy, że właściwie wcale nie mamy ochoty - i zimno, i ciemno, i śnieg nie ten...). Poniżej trochę widoczków:
 |
ośrodek i stok na jednej fotografii (zdjęcie dzięki uprzejmości kolegi
z wycieczki i jego iPhone'a) |
 |
widoczek
(zdjęcie dzięki uprzejmości kolegi z wycieczki i jego iPhone'a) |
 |
kolejny widoczek (tym razem mój telefon, więc kolory już nie te) |
 |
inny widoczek |
 |
jeszcze inny widoczek |
 |
i jeszcze inny |
 |
w schroniskach ceny szwajcarskie - czyli mega wysokie, jedzenie
w porządku, chociaż nie są to Kaiserschamrrn ani Germknoedle;
zupa-krem z dyni, bułeczka i sernik z owocami skutecznie przygaszają
apetyt |
 |
następny dzień, słońce już się skończyło |
 |
pij mleko, będziesz wielki! |
 |
niedziela |
 |
niedziela, czas wracać :( |
 |
na pożegnanie jeszcze jedno zdjęcie dzięki uprzejmości kolegi,
tytuł roboczy: iPhone i jego wariacja na temat kolorów |