Różnorodność i kilometraż tras: 10/10
Okolice Sankt Moritz to tak naprawdę dwa (niepołączone) ośrodki: St. Moritz – Corviglia (155 km) i Corvatsch/Furtschellas (120 km). Tzn połączone częściowo - z drugiego da się przyjechać do pierwszego długą, bardzo fajną, czarną trasą, ale powrotu nie ma - znaczy jest, ale tylko autobusem (co ma swoje duże plusy, bo znaczy, że trasa jest praktycznie niejeżdżona, każdy narciarz jedzie ją dziennie maksymalnie raz, przecież nikt nie lubi się tłuc autobusem). Jeżeli chodzi o różnorodność, to St Moritz jest trochę nudne - dużo płaskich tras, w tym dojazdówek, na których trzeba intensywnie pracować kijkami i ramionami, niczym Kowalczyk w klasyku. Za to Corvatsch... To chyba najlepszy ośrodek, w jakim szusowaliśmy do tej pory, praktycznie składający się z samych czerwonych tras, ale nawet te niebieskie nie całkiem płaskie, a miały swoje stromizny; były za to szerokie. Mogło też zdarzyć się tak, że na moją opinię wpłynęło, że praktycznie nie było innych ludzi - przez pierwsze dwie godziny na stoku jeździliśmy sami, a i potem tłumów nie zaobserwowaliśmy. Miodzio :-)
 |
jedna z tras w ośrodku Corvatsch wczesnym popołudniem |
Pogoda: 6.5/10
Było różnie. W czwartek rano mgła, totalne mleko, popołudnie słoneczne, ciepło (-5
°C). W piątek pochmurnie, ale z dobrą widocznością, dość dużo słońca, podobna temperatura. W sobotę - idealnie (tak, tak, to jest właśnie ten dzień, kiedy stoki były tylko dla nas!), tylko trochę zimno (-12
°C). W niedzielę - ech, silny wiatr (spowodował zamknięcie wszystkich górnych wyciągów i niektórych dolnych krzeseł), momentami słaba widoczność i padający śnieg (w całej południowej Szwajcarii i okolicy, śniegu było dużo, a jedna z lawin tego dnia uwięziła w tunelu kilka samochodów) - jeździło się mi bardzo, bardzo ciężko, po dwóch godzinach nogi piekły jak nigdy i miałam dość, a trzeba było wytrzymać jeszcze pięć. Znaczy dobry trening był!
 |
czwartek - rano i po południu |
Nasz kilometraż: 8/10
Nieźle - super - super - nieźle, czyli odpowiednio 48 km, 60.38 km (!!! rekordowe, jeszcze nigdy nie przekroczyliśmy 60 km i to nie że jeździliśmy jakoś ciągle po niebieskich), 59 km (ze średnią ruchu 27 km/h, przyzwoicie), 45 km. Uważny czytelnik mógł się już domyślić się, że daleko bardziej (sic!) od poprzednich dni męczący był ostatni, ten po trudnym, bo świeżym śniegu... Razem 212 km. Niby nieźle, ale ;)
 |
na górze Corvatsch, na dole St Moritz |
Przygotowanie tras: 8/10
Kiedy nie padał śnieg (czy to przez noc czy nad ranem czy cały dzień) i nie przykrywał porządnie przygotowanych stoków (co zdarzyło się raz), wtedy wreszcie widać było piękny sztruksik:
 |
zdjęcie zrobione o godzinie 13 (sic!) na fajnej trasie (dojazdówka do czarnej ścianki) dnia pod tytułem "prywatne stoki" |
Widoki: 10/10
Góry to góry i kropka. Jeśli tylko coś widać - jest pięknie!
 |
pięknie po niemiecku to schön |
 |
pięknie po francusku to finement |
 |
pięknie po włosku to finemente |
 |
pięknie po retoromańsku to bel |
Oznakowanie tras: 1/10
Dramat, dramat, dramat.
Niestety nie mam żadnego naprawdę dobrego zdjęcia, ale szwajcarskie stoki przypominają tyczkowiska - dużo tyczek, między którymi biegną trasy, ale ja nigdy nie mogłam zorientować się: a) którędy [widać za dużo tyczek, trasy często są szerokie, przy świeżym śniegu ciężko odróżnić offroad od trasy] b) jakiego koloru [tyczki są dwukolorowe, a dodatkowo nie odróżniam ich niebieskiego od ich czarnego] c) jaki mają numer [numery są tylko raz, przy rozpoczęciu zjazdu].
 |
najwięcej tyczek ile znalazłam na jednym zdjęciu |
Jedzenie: 5/10
Na stoku jedzenie takie sobie. Oczywiście, jeśli raz pojedzie się do Austrii, to potem nic już nie smakuje :-) Wiadomo, na przerwę na nartach najlepsze Kaiserschmarrn (racuchy z musem jabłkowym) albo Germknoedel (kluska na parze z marmoladą), ale co zrobić gdy ich nie ma pod
ręką widelcem?
 |
rösti. placek ziemniaczany z grubo tartych ziemniaków, z serem, boczkiem i jajkiem sadzonym na wierzchu. Tłuste, raz można, ale więcej? |
 |
capunet. makaron szpinakowy z boczkiem, cebulą i serem pecorino. To akurat pycha. |
 |
pizzoccheri. makaron z mąki gryczanej z ziemniakami, kapustą, szałwią i serem. Uch, kapusta? I makaron z ziemniakami? Really? |
Karnet: 9/10
Jak na Szwajcarię tani (szczególnie, że za zakup online wcześniej dostaliśmy 30% zniżkę), dający dostęp do obu ośrodków (to znaczy, chcąc być ściśle dokładnym, to karnet do 1. ośrodka kosztuje N franków, do drugiego też N franków, a do obu N+1 franków, więc wybór był taki jakiś jasny...) i darmową jazdę autobusami. No i jeszcze (chociaż to akurat standard) logując się online, można (albo lepiej nie, jeśli ktoś nie lubi rozczarowań...) obejrzeć swoje filmiki ze zjazdów slalomowych. Szkoda tylko 10 franków kaucji, której nie mieliśmy jak odebrać (odbiera się oddając kartę w kasie, ale jak skończyliśmy, to były już zamknięte, a poza tym potrzebowaliśmy go jeszcze na jazdę autobusem), w Laax to były 3 franki....
Dojazd: 9/10
Gdyby nie nasze problemy z łańcuchami (vide poprzedni wpis na blogu), to dojazd byłby bardzo wygodny i tani - samolotem do Mediolanu, a stamtąd już "tylko" (hahahaha) 150 km do St Moritz.
Koszt: 4.5/10
No cóż, wiedzieliśmy, że jedziemy do Szwajcarii :-) Było drogo, ale jak na Szwajcarię, to właściwie całkiem nieźle. Tym bardziej, że samolot był śmiesznie tani, potem wypożyczyliśmy samochód po włoskich cenach, zakupy na śniadania i kolację też zrobiliśmy jeszcze w euro. Apartament, karnet i narty kosztowały jak w Austrii czy Francji czy Włoszech, więc w porządku. Jedynie jedzenie na stoku i wieczorem w knajpach drogie, ale o tym wiedzieliśmy przed :-)
Atrakcje dodatkowe: 10/10
Opcji dodatkowych pełen wachlarz - do wyboru biegówki (klasykiem i łyżwą, dużo przygotowanych torów), curling (w tym z instruktorem), znakomity basen, muzeum bobslejów (niestety czynny tylko przez godzinę we wtorki).
 |
na basenie jak na stoku - tłumów nie ma; sześć szerokich torów i trzech pływaków (razem ze mną) |