Wielkanoc okazuje się w tym roku być trzema dniami świętowania - jemy za dużo, jeździmy za mało. Logistycznie wygląda to tak - w czwartek po pracy jedziemy ekspresem do Krakowa i nocujemy w apartamentach Esperanto. Wybraliśmy je po opiniach z Google Maps - tym razem nie wygrało kryterium "
jak najwyższe oceny", tylko "
z ciekawości". Ocena aparthotelu to dokładnie 3.0 z 49 opinii, połowa z nich na 5.0, połowa na 1.0. Dziwnie. Te pierwsze mówią, że czysto, wygodnie. Te drugie są nie na temat - że miejsc parkingowych mało, że deweloper obiecał basen tylko dla mieszkańców, że rano stoi się w korkach godzinę, a w zeszłym miesiącu skradziono dwa samochody, taki jeden wielki
WTF. To znaczy właściwie mniej więcej wiadomo o co chodzi - są scysje na linii budowniczy - mieszkańcy. Same apartamenty w porządku - tanie, blisko rynku (ale przecież rowerem to z każdego miejsca Krakowa blisko), czyste, chociaż poczuliśmy się trochę nieswojo, kiedy pan na recepcji otaksował rowery podejrzliwym wzrokiem i powiedział, że nie był przygotowany na nasz przyjazd jednośladami... W piątek pracujemy zdalnie z biura, z którego widać kościół Mariacki i słychać hejnał, objadamy się obwarzankami, a po południu wsiadamy na rowery i jedziemy niecałe sto kilometrów Wiślaną Trasą Rowerową do Brzeszcz.
 |
WTR, przetestowany już podczas zeszłorocznej majówki. Jedzie się miło,
praktycznie cała droga jest asfaltowa, za wyjątkiem kilku nie za długich
kawałków szutrowych. Głównie przez nie (a trochę też przez sakwy pod
siodełkami) średnia prędkość maleje i nie pozwala na dojechanie przed
zmrokiem. Nie jest to specjalny problem, bo moje 1100 lumenów w
przedniej lampce daje radę. |
W sobotę budzimy się wcześnie i po pożywnym śniadaniu, z pewnym handicapem (startujemy z Brzeszcz wcześniej niż wujek wyjeżdża z Łysiny) ścigamy się z Mirkiem - czy on pierwszy przyjedzie do Brzeszcz, weźmie babcię i wróci na działkę czy pierwsi będziemy my? Niby musimy pokonać tylko 44 kilometry, ale za to z pewnym (700 metrów) przewyższeniem. Jesteśmy pierwsi, mimo że po drodze próbują nas zatrzymać na przykład takie widoki:
 |
widok #1 |
 |
widok #2 |
 |
u cioci i wujka, czyli na szczycie Łysiny, skądinąd niezłego podjazdu, bo
dwa kilometry, dwieście metrów to równe średnie 10%, a czasami było
nawet tych procent i dwadzieścia |
Niedziela - krótkie odkrywanie okolicy, podjazd na Przegibek i do babci na wielkanocny obiad. Wstyd się przyznać, w Brzeszczach byłam kilkadziesiąt razy, a dopiero odkąd zabieram tam Piotrka, poznałam okolicę. Jest piękna, żałuję tych wszystkich lat, kiedy nie jeździłam na rowerze...
 |
okolica #1 |
 |
okolica #2 |
 |
okolica #3 |
Poniedziałek to czas powrotu. O 8 mamy pociąg z Czechowic, dojeżdżamy do niego Wiślaną Trasą Rowerową, (znów ona!). Pendolino zabiera nas do Warszawy Zachodniej, skąd już (rowerem) blisko na rodzinny obiad warszawski.
 |
pokonanie trasy Brzeszcze Jawiszowice -> Czechowice Dziedzice zajęło nam 31 i pół minuty. Pociąg osobowy, który jedzie nawet jeszcze krótszą trasą, bo nie musi zrobić piętnastu kilometrów, a jakieś dwanaście, potrzebuje 26... Pkp, nie wstyd Ci? |
Na koniec dwa highlighty Świąt, że tak ładnie po polsku powiem. Oba łączy motyw jajek.
 |
jedyna świąteczna potrawa, do której wzdycham cały rok ;-) |
 |
pamiątka z Łysiny, czyli cudopisanka od cioci: ja |
 |
pamiątka z Łysiny, czyli cudopisanka od cioci: on |
 |
pamiątka z Łysiny, czyli cudopisanka od cioci: opis |