środa, 10 kwietnia 2019

[Calpe] odnaleźć formę

Co napisać o miejscu, w którym było się już dwa razy po tygodniu, obfotografowało każdą tabliczkę na każdej przełęczy, każdy zakręt niemalże, zjadło wszystkie najbardziej aromatyczne paelle, najtłustsze churrosy, ponamaczało je w najsłodszej czekoladzie? Dlaczego w ogóle wracać w takie miejsce? I to nie drugi raz, a trzeci? Generalnie jest dla mnie dość niezrozumiałe, jak można chcieć wracać w miejsca, w których się już było, które się poznało, kiedy wszędzie tam, gdzieś, są nowe drogi, nowe zakręty, nowe podjazdy… Okolice Calpe / Benidormu / Alicante są jednak magiczne. Świetny asfalt, znikomy ruch samochodowy, kierowcy wyprzedzający kolarzy drugim pasem, a nie na zapałkę, potrafiący dzielnie jechać kilkaset metrów za wlokącym się pod górę 11 km/h cyklistą, dobre i lekkie rowery do wypożyczenia na każdym rogu, piękna pogoda, widoki, które nigdy się nie nudzą - góry, morze, natura, i tłumy, tłumy, tłumy braci i sióstr krwi - sylwetek mozolnie wspinających się i przepychających korbę noga za nogą tudzież pędzących w dół na złamanie karku, zależnie od aktualnej sytuacji i profilu trasy. Słowem - raj, i kiedy znajoma para zaczęła namawiać nas na wspólny wyjazd, no cóż - co było zrobić? Ja nie umiem odmawiać propozycjom, w których pojawia się słowo rower. A miałam być asertywna w 2019...
do Calpe przyjeżdżamy przede wszystkim poszukać formy - nic tak nie
ustawia dobrze sezonu, jak porządny trening w górach. Oczywiście
lepiej byłoby, żeby był trochę dłuższy (chociaż z perspektywy czasu
takiego siedmiodniowego wyjazdu to ja bym nie przeżyła, przydałyby się
też dni luźniejsze). My rozbijamy 7 dni na 3 i 4.
3 na Cyprze (o tym już było, gdzieś teren pofałdowany, ale przewyższenia
robimy dużo mniejsze) i 4 w Hiszpanii, gdzie już mamy do dyspozycji
górki z prawdziwego zdarzenia.
po raz pierwszy formy szukamy na Puig de la Llorenca. Tam jej nie ma!
Podjazd zaś jak był rok temu tak jest i teraz. Stoi i ma się dobrze, także
(niestety) te jego kawałki po 19% i 15% nachylenia. Odhaczamy
i zaraz zakładamy trzepotki (kurtki przeciwdeszczowe) i ochraniacze na
buty - w pierwszy dzień zostanie nam już tylko moknięcie i przeczekiwanie
najpierw deszczu w zamkniętej knajpie (znaczy z zamkniętą kuchnią,
na szczęście nie obowiązywało to na desery i jakieś dwie zapomniane
porcje klopsików, które szybko zmietliśmy z talerza), a potem burzy na
zadaszonym parkingu. W sobotę wpada marne 85 km.
na tym szczycie formy nie ma - ale może jest na innych?
no na tym nie...
i tutaj też jej nie ma
gdzie ona się mogła jeszcze schować, dumam, gdzie jej szukać
może w jaskini? nie
a może jednak? nie
na polach? nie
w kawiarni kolarskiej? nie
145 km niedzielnych nie przyniosło efektów. W poniedziałek mamy
jeszcze więcej cierpliwości. Tak, tak, tych kilometrów dzisiaj będzie 163!
czuję, po prostu czuję, że to forma jest blisko, musi gdzieś tu być
[zdjęcie pozowane, nie zajumaliśmy pomarańczy z hiszpańskiego sadu]
odnaleziona! jest! była tutaj, cały czas, tylko pod pseudonimem
misja zrealizowana, we wtorek można już spokojniej i krócej, tym bardziej,
że rowery musimy oddać wcześniej, bo o 17. A zachód słońca o 20.20,
tyle zmarnowanego czasu! No dobra, nie tak dużo, musimy jeszcze się
przebrać, spakować, zjeść jedyny tego dnia ciepły posiłek, dojechać do
Benidormu, skąd o 19.45 zabiera nas autokar do Walencji, a stamtąd
w środę przed 7 samolot do Krakowa. Uch, skomplikowana jest ta
logistyka naszych wakacji.
cel na ten ostatni dzień to skromne (?) 108 km tak, żeby dobić do
okrągłego pięciuset. Jak na cztery dni po górach, chyba całkiem nieźle.
szczególnie, że bynajmniej nie wszystkie podjazdy były gładkie i łatwe
(no dobra, które podjazdy na dobrą sprawę były łatwe?)
bo czasem Piotrek znajdywał jakiś skrót przez góry...
taki podjazd noname, killer, który spokojnie wygrywał ze wszystkimi
przełęczami z tabliczką
stromy, że trzeba wężykiem, od lewej do prawej, od prawej do lewej
a na górze wygląda się tak
18 dni jeżdżenia na jednej mapie: 7 w 2017, 7 w 2018, 4 w 2019

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz