środa, 31 lipca 2019

[Września] jeden głupi pomysł na cały weekend to za mało

W tym roku głupich pomysłów już kilka było. Najpierw 500 km z konkretnym przewyższeniem podczas niecałych czterech dni w hiszpańskim Calpe (obiecano mi za taki kilometraż czekoladę, więc poszło sprawnie). Potem i - przede wszystkim - cały le Tour de Google i ponad tysiak w jeden brzydki, mokry, zimny tydzień. Wreszcie 190 km jazdy pod wiatr na firmowy piknik czy dzień urlopu na ot taki przejazd z Konina do Warszawy. Widzicie sami, że poprzeczka na urodziny została zawieszona wysoko! A że powszechnie wiadomo, iż jeden głupi pomysł na cały wyjątkowy weekend to za mało, poszliśmy w dwa głupie pomysły.

pierwszy głupi pomysł

jak najlepiej uczcić 31. urodziny?
kto ma lepszy pomysł niż przejechanie 310 km na rowerze z wiatrem w plecy
(a co, nie będziemy się męczyć z wiatrem w twarz przez tyle kilometrów!),
proszony jest o zgłoszenie się przed atakiem na 320 ;-)
Jak zdradza już pierwsze zdjęcie, w sobotę wiał wschodni...
startujemy chwilę po siódmej (wiem, późno) i w pięć osób dojeżdżamy do
Sochaczewa na urodzinowy "tort" - cukiernia Lukrecja (4.8 na mapsach)
sprzedaje na szczęście świeczki (2.5 zł sztuka), a pani ekspedientka
użycza nam zapalniczkę.
Wieje tak, że świeczki gasną, zanim zdążę pomyśleć życzenie. Zły znak?
w Sochaczewie rozdzielamy się - C. i P. , którzy mieli z nami jechać 200 km
do Konina orientują się, że nie mają jak wrócić (bilety rowerowe we
wszystkich pociągach wykupione) i zawracają do domu. My ruszamy dalej
we trójkę, chociaż kiedy zatrzymujemy się w Kutnie na pizzę, wydajemy
się o tym nie pamiętać, że jest nas tylko troje, bo pizzy zamawiamy tyle,
że spokojnie najedlibyśmy się całą ekipą!
zanim jednak rozdzieliśmy się, C. zrobił nam kilka ładnych zdjęć!
jeszcze jedno, fot. C.
już po rozdzieleniu, mój aparat nie ma takich fajnych suwaczków
do podrasowania kolorów, ale było ładnie prawie cały czas!
Deszcz spotkaliśmy trzy razy - dwa razy w wersji eks, w postaci
kałuży na drogach, raz jako mżawka. W kontekście tego, że był to dzień
z ogłoszeniem pogodowym i smsowym alertem RCB, to nie tak źle!
ale że ja nie wejdę?
no i nie weszłam, śliskie to, a buty-wpinki nie są stworzone do wspinaczki...

drugi głupi pomysł

nie jesteśmy jedynymi, którzy miewają głupie pomysły...
27 lipca odbywał się też 24-godzinny Psychoporanek.
Psychoporanek codzienny to przejazd amatorskim peletonem (raz większym,
raz mniejszym) około 50-60 km pętli spod sklepu Air Bike'a w Wilanowie
(ul. Branickiego), start 6 rano. Ten całodobowy polegał na jechaniu
kluczowej części tej pętli, około 30 km, start o pełnych godzinach
z mostku w Obórkach.
Też chcieliśmy wziąć udział, dlatego od razu po powrocie do domu z
Wrześni (pociąg 20-23, pół godziny metrem i 23:30 już jesteśmy we
własnych czterech ścianach), przepakowujemy się, znowu jemy
i ruszamy do Wilanowa, żeby załapać się na turę o 1 nad ranem!
niestety, grupa ruszyła 10 minut przed czasem, a jeszcze w dodatku
pojechała odrobinę inną trasą niż miała, więc się nie spotkaliśmy,
ale rundkę i tak przejechaliśmy - i było to przejechanie magiczne.
Bardzo dobrze znany teren pod osłoną nocy wygląda zupełnie inaczej,
a jechanie tylko na własnych lampkach (1100 lumenów, nie byle co)
jest ciekawym doświadczeniem. Świadomość jednak, że oni gdzieś
tam są, zaraz obok, dawała poczucie bezpieczeństwa. Polecam
spróbować ;-)

niedziela, 21 lipca 2019

[Bergen] synonimy do słowa "norweski"?

surowy
Podczas naszej czterodniowej wizyty w Bergen, pełne słońce towarzyszyło nam prawie nieprzerwanie, do tego ciepło, nie padało, jasno robiło się o czwartej i ten stan utrzymywał się do dwudziestej trzeciej. Brzmi idealnie, tyle że zdaje się, że nie są to warunki standardowe w tej okolicy. Ktoś gdzieś w internecie napisał, że Norwegii pada 29 dni w każdym miesiącu z tych, kiedy słońce się pojawia na dłużej (kwiecień - październik), a w pozostałe to i tak nie ma dużego znaczenia, bo nic przez całą dobę nie widać. To nie jest klimat, w którym można się nad sobą użalać i marudzić (bo nie można się nad sobą użalać i marudzić 200 dni w roku) - i to nastawienie widać widać też w charakterze zabudowań i przestrzeni miejskiej. Skały zostają skałami - tunel się wykuwa i, - zostawia, nie ma co upiększać ścian, wyrównywać ich, są piękne jakie są.
pierwszy widok po wyjściu z lotniska, skoro oni nie są pewni gdzie jestem,
to jak ja mam być?!
za poręczą, a przed skałami - droga
tunel tylko dla rowerów - samochodowy przebiegał piętro niżej, ten wykuto
specjalnie, by wszyscy mogli przejechać bezpiecznie (w norweskich
tunelach nie jest jasno)
naturalny
W Norwegii kocha się naturę. I przede wszystkim - szanuje ją. Nie widać śmieci, mimo że nie wszędzie są kosze (ale jak już są, to odpadki oczywiście się segreguje). Nie ma reklam i brzydkich billboardów. Brakuje plastiku, jest tylko tam, gdzie niezbędnie potrzebny. Zarówno na szklane butelki, jak i plastikowe opakowania, w sklepie pobierana jest kaucja. Owszem, są drogi, mosty, domy, ale nie ma się wrażenia, że człowiek jest intruzem, że tych ingerencji za dużo - jest ich tyle, ile "musi" być i nie więcej. A z roweru widoki na lasy, morze, jeziora, fiordy.
jeden z niewielu momentów na wyjeździe, kiedy nie towarzyszy nam lampa;
rano słońce skryło się za chmurami i musieliśmy trochę na nie poczekać
w oddali fiordy - niestety nie te najładniejsze i najbardziej słynne, te są
bowiem oddalone od nas o jakieś 200 km, 5000 metrów przewyższenia
i kilka przepraw promem... nie do zrobienia na czterodniowym wypadzie
naturalnie - w całej okazałości tego przymiotnika
znowu fiordy, jaka nuuuuda
mam trochę problem z tym postem - nie umiem wybrać zdjęć, jest dużo za
dużo tych, które chcę pokazać, więc przygotujcie się na przewijanie...
...ale to nie moja wina, tam po prostu jest obłędnie ładnie...
...chociaż przy ładnej pogodzie to wszędzie ładnie
dokumentujemy
minimalistyczny
O tunelach już napisałam - niewybetonowane, jak Matka Natura stworzyła, takie są. Fajerwerków nie ma też na przystankach autobusowych - proste, kamienne, w dodatku wielofunkcyjne, bo nie dość, że dają schronienie w oczekiwaniu na środek transportu, to często są też platformą wymiany informacji / ogłoszeń i miejscem, w którym wiszą skrzynki pocztowe.
niektóre przystanki mają jeszcze zasianą trawę na dachu, chociaż nie
akurat ten :-)
z tymi skrzynkami to w ogóle ciekawa sprawa - domy są rozproszone i nieraz
daleko od drogi, więc żeby listonoszowi było łatwiej co jakiś czas skrzynki są
zgrupowane pod daszkiem
skromny
Norwegowie bogactwem nie epatują. Nie chcę powiedzieć, że mieszkają w małych klitkach, ale ich domy to nie są jakieś kilkunastopokojowe pałace, ogrodzone wysokim płotem - mają rozsądne rozmiary, tak żeby było wygodnie, ale nic na pokaz. Nie znajdziesz tu marmurowych posadzek, kolumienek, płotów, bram. Domy są zwyczajne, drewniane, a o zamożności ich mieszkańców świadczą co najwyżej SUVy czy Tesle zaparkowane i ładujące się przed frontowymi drzwiami.
typowe norweskie drewniane domki
typowy norweski drewniany domek
jezioro, wzgórze, domki
ekologiczny
Mimo że Norwegów stać, a może właśnie dzięki temu, widać ich kolosalny szacunek względem natury. Oczywiście jeździ się samochodami (duże odległości, zimno i ciemno przez pół roku, w drugie pół chłodno i mokro), ale samochodami elektrycznymi, nie za szybko, bez zrywów charakterystycznych dla popisujących się w naszej części Europy kierowców. Królem drogi jest rower - infrastruktura zachęca do używania jednośladów, są ścieżki, kilometry, setki, tysiące kilometrów ścieżek, rowerowe parkingi, w mieście (w przeciwieństwie do Warszawy) jadąc rowerem nie ma się poczucia bycia intruzem, wręcz przeciwnie - czuje się, że decyzje zostały podjęte tak, by to mi były wygodnie. A kierowcy to wspierają - nie trąbią, nie wyprzedzają na zapałkę - jestem dla nich pełnoprawnym uczestnikiem ruchu drogowego. Dziękuję, czy mogę poprosić tak w Warszawie?
ścieżek rowerowych w Norwegii są długie, długie kilometry;
bardzo rozczula mnie w ich tabliczkach podawanie odległości do
miejscowości, z których jedna jest prawie za zakrętem, a druga długie
godziny drogi dalej
ooo, a ścieżki rowerowe wyglądają na przykład tak
parking pod centrum handlowym, stacja ładująca
kamuflaż - z fr. camouflage
soczyście zielony
Zdaje się, że mieliśmy "szczęście". Wszyscy, z którymi rozmawiamy i mówimy, że pogoda była tip top albo nawet lepsza - bo cztery dni lampy, ciepło, zero deszczu, twierdzą, że to niespotykane jak na Bergen. Zresztą, daleko nie szukać - sprawdzam dzisiaj prognozę na najbliższy tydzień i tylko w jeden dzień nie leje. Cóż, zalety późnego planowania, kiedy dopiero w czwartek po południu kupujesz bilety na piątek rano - pogoda zawsze będzie dobra! Zero tu szczęścia. Dzięki temu, że pada sporo zazwyczaj, to jak już nie pada jest oszałamiająco pięknie. Zieleń jest... taka no... zielona. Soczysta. Niewyschnięta. Nieżółta. Zielona. O.
szparagowy
oliwkowy
seledynowy
szmaragdowy
trawiasty
butelkowy
pusty
Gęstość zaludnienia w Norwegii to 14.7 człowieka na kilometr kwadratowy - to drugi (po Islandii) najsłabiej zaludniony kraj w Europie.
prawie jak scena z Foresta Gumpa
ride, Natalia, ride!
oczywiście na wyjeździe z Bergen samochody są, ale wystarczy odjechać
kilkanaście, małe kilkadziesiąt kilometrów, by jeździć po zupełnych
pustkowiach - zero rowerzystów, zero aut, czasem też zero zabudowań
tylko my, asfalt, las
tylko las, asfalt, my
o, a tu wreszcie nie ma nawet tej kolarki w czarno-białym trykocie,
uff, wreszcie ją zgubiliśmy!
drogi
Jakże sztampowe i oklepane, ale... prawdziwe, więc musi znaleźć się w moim zestawieniu. Eufemistycznie mówiąc, specjalnie tanio nie jest. Nie bez powodu zresztą Norwegia rywalizuje ze Szwajcarią o tytuł najdroższego kraju świata. Najwięcej kosztują usługi, praca ludzka wyceniana jest wysoko, więc w knajpach, u fryzjera, w taksówce trzeba przygotować do zostawienia trochę koron. O dziwo noclegi są za rozsądne (europejsko-rozsądne, nie do końca polsko-rozsądne) pieniądze, niejednokrotnie na wyjeździe płaciliśmy więcej za pokój. Cena wynajmu rowerów zwala nas za to z nóg (dwie zwykłe i dość ciężkie szosówki na cztery dni to dwa tysiące złotych!), na tyle, że po raz pierwszy w historii zabieramy własne. W wieczór przed wylotem wypożyczamy walizkę z AirBike'a (sama ona waży więcej niż oba nasze rowery razem i, jak przeczytałam w internetach, budzi respekt - podoba mi się to określenie). Wieczór spędzamy na układaniu puzzli 3d i Szosik (Treka nie zabiorę na pierwszy raz i w takim ścisku - walizka projektowana jest na jeden rower, nie na typowo polską zaradność i budżetowość wyjazdu) z BMC lecą z nami. Tu już mówimy o rozsądnych kwotach: 460 zł za dwa rowery (200 zł wypożyczenie walizki, 130 zł za 32-kilogramowy sprzęt sportowy w jedną stronę).
zmieszczą się czy nie zmieszczą?
zamknie się czy nie zamknie?
zmieściły się - i w samej walizce, i w limicie kilogramowym (31.9,
precyzyjnie!), doleciały, a potem jeszcze dały złożyć!
skoro mówimy o cenach w Norwegii... to co boli najbardziej to drogie
jedzenie... i tak oto przeszliśmy do mojego ulubionego tematu!
Z deserów w marketach sprzedaje się jako typowo norweskie ciastka
w klimacie rozmokniętych herbatników przełożone kremem, nic specjalnego.
Popularne są także rzeczy z cynamonem, jak na przykład ślimaki ze
zdjęcia, chociaż cynamon kojarzy mi się bardziej ze Szwecją.
z dań wytrawnych oczywiście ryby (♥️ łosoś ♥️) i owoce morza. Krewetki
w knajpie okrutnie drogie, ale w markecie - takie świeżutkie,
niemrożone, patrzące, po 40 zł za kilogram... Co za niesprawiedliwości!
burger z wieloryba - danie mało etyczne, i tym razem nie możemy się
usprawiedliwić, że tylko chcieliśmy spróbować jak cztery lata temu
w Tromso. Ale przynajmniej za wieloryba nie przepłaciliśmy, bo nie ma
ceny odniesienia z Polski...
nie przepłaciliśmy także za hotdogi z renifera (35 zł sztuka);
przepyszne, i jak to u Skandywawów się je mięso, ze słodkim dodatkiem
(tu sos z borówek, częsta jest żurawina czy mus jabłkowy)
piękny
Bergen w całej okazałości

niedziela, 14 lipca 2019

[Bruksela] wataha wilków

Rozpędzony peleton kilometr przed metą jest jak wataha wilków. Oczu kolarzy nie widzę, skrywają je ciemne okulary, ale mimika, sylwetka, napięte mięśnie dobitnie mówią, że są gotowi do skoku, do ataku, do ostatniego wystrzału nadludzkiej energii... Nawet powietrze pachnie inaczej - zapachem krwi, walki, adrenaliny. A potem pstryk, i już, i ich nie ma, przejechali, opada kurz... Zaraz druga grupa i trzecia, mniej agresywnie, choć niedużo wolniej, bo dalej na tyle szybko, że zanim oko zarejestruje Kwiatka, a mózg zrozumie, że ta jego wyciągnięta ręka to chce się pozbyć bidonu, to bidon jest już u kibica metr dalej...
ooooo, o tak blisko było, o!
noga Valverde - jak na Mistrza Świata przystało Alejandro jest szybki,
szybszy nawet od mojego palca próbującego zrobić mu zdjęcie!
No dobra, żartuję, kolarze jechali tak szybko, że nie da się w czasie
rzeczywistym odróżnić tęczowej koszulki od jakiejkolwiek innej...
Sagan to nie jest, ale gościu jedzie na fajnym rowerze (S-Works
reklamowany jest jako najszybszy rower wyścigowy, jaki kiedykolwiek
skonstruowaliśmy
), to i fotka się należy.
Nairo Quintana
Jeden z zarazem bardziej rowerowych i bardziej nierowerowych weekendów w tym roku spędzamy w Brukseli, skąd startuje 106., ale podwójnie jubileuszowa edycja Tour de France. Świętuje się setną rocznicę żółtej koszulki (fr. maillot jaune) - przypomnę, żółtej od żółtych stron gazety L'Auto, która organizowała pierwsze Toury - a także pięćdziesięciolecie pierwszej wygranej w Wielkiej Pętli największego kolarza wszech czasów, notabene Belga - Kanibala, Eddy'ego Merckxa. My przy tej okazji chcemy przekonać się, jak wygląda wyścig z perspektywy kibica i czy to prawda, że miejscowych ogarnia żółta gorączka. Początkowo planujemy wypożyczyć rowery i pojeździć po okolicy, ale szybko okazuje się, że wypożyczalnie albo zamykają się na niedzielę, albo zamykają się w ogóle na Tour de France, bo pomagają logistycznie w organizacji (ewentualnie jest to ich ładnie brzmiąca wymówka), albo nie mają na stanie szos - po co, w Belgii każdy ma ich po trzy w domu...
piękna gra słów - Eddy to ten wspomniany przed chwilą Kanibal, legenda
prawdziwy dylemat - czy do frytek brać sos Kanibala czy żółty majonez?
w wielu witrynach rowerowe akcenty
c.d.
instalacja artystyczna - żółty łuk triumfalny rowerowy
nawet Manneken Pis (o którym już było) w żółtym outficie
W Belgii startują trzy etapy, z tego dwa (weekendowe) i zaczynają się, i kończą w Brukseli. Sobota to najzwyklejszy odcinek pod słońcem - płasko, długo, nudno, typowo pod sprinterów. Po godzinie stania peleton zrobi jedno ziuuuuum, i tyle ich widzieli. W niedzielę jest za to drużynowa czasówka, której kibicuje się wdzięczniej - ośmiu kolarzy robi ziuuuuuum co pięć minut, i tak przez ponad dwie godziny, emocje są większe.
w TTT Ineos jedzie jako pierwszy zespół z racji najgorszej sumy miejsc
po Grand Depart. Kwiato to ten z prawej. Chłopaki pojadą świetnie
i będą prowadzić prawie cały etap. Prawie... wyprzedzi ich tylko
ostatnia startująca drużyna, Lotto Jumbo.
CCC - polski zespół w wielkiej lidze!
Szkoda tylko, że Polak jedzie jeden - jest to Łukasz Wiśniowski.
Tu zmianę daje Greg Van Avermaet, cały w grochy.
nasz przepis na czasówkę? Pójść zobaczyć Ineos koło startu, polecieć na
kolejny fragment 2-3 km dalej, kiedy oni mają do zrobienia 15 km pętlę,
zdążyć o włos, zobaczyć Kwiatka drugi raz, a potem iść cztery minuty -
stawać na zdjęcie - iść cztery minuty - stawać na zdjęcie...
w maillot jaune jechał i w niej wygrał również drugi etap Mike Teunissen.
Pokonanie 27.6 km zajęło tym kolarzom 28 minut 58 sekund, co daje
niebotyczną średnią 57.17 km/h. Dla porównania - ja jestem *bardzo*
szczęśliwa, kiedy udaje mi się przez krótki okres utrzymać za kołem
chłopaków prędkość powyżej 40 kph...
Całe miasto ewidentnie żyje Wielkim Wyścigiem. Kibiców jest dużo - w Brukseli w weekend trasa oblężona cała - blisko startu ludzi kilka rzędów, na czasówce trochę dalej od centrum bez problemu można w dowolnym miejscu podejść i znaleźć dla siebie kawałek przestrzeni. Widać, że niektórzy zrobili sobie na to święto kolarstwa piknik - porozstawiane leżaki, rozłożone stoły, w dłoniach piwo lub lemoniada, w pudełkach jedzenie, dzieci biegają, jeżdżą na rowerkach, hulajnogach, na zamkniętych torach tramwajowych rozstawiano siatkę do siatkówki...
żeby zobaczyć peleton 1.2 km od mety (i prawie dostać bidon od Kwiatka)
w pierwszym rzędzie, przy trasie stanęliśmy prawie godzinę przed
przyjazdem kolarzy - bo wszędzie było już gęsto...
przykładowy kibic czekający na swoje drugie w ten weekend ziuuuum
dwie godziny przed peletonem trasą jedzie parada sponsorska (to pewnie
też jeden z powodów, dla których kibice ustawiają się tak wcześnie).
Jadą platformy, momentami dość ekscentryczne, jak ta z koszykiem
piknikowym Leclerca, a hostessy rozrzucają fanty - i jak breloczki z
żółtą koszulką, magnesy pod TdF, komiks okolicznościowy, małe
opakowania ciasteczek, koszulki, czapeczki to ja rozumiem, tak paczka
 trzech zwykłych długopisów Bica tudzież jednorazowa saszetka
z keczupem to trochę przegięcie.
rozpoczęło się! Wybuch żółtego konfetti przegapiłam, bo akurat odwróciłam
się od sceny <facepalm>
scena główna i prezentacja kolarzy - ktoś z sokolim wzrokiem dostrzeże
Sagana - na początku sceny z lewej - witającego się z kibicami. Zbyt
rozmowny nie był - obiecał, że powalczy. I - powalczył. Na pierwszym
etapie zajął drugie miejsce, i od razu założył zieloną koszulkę, której
nie zdjął przynajmniej do ósmego etapu, kiedy kończę pisać ten post.
powiększenie dla nieposiadających sokolego wzroku
miasteczko kibica - tu można obłowić się w kolejną porcję fantów,
coś zjeść, pokibicować, pojeździć na rowerze stacjonarnym (czy to na
organizowanych na świeżym powietrzu zajęciach spinningowych z
widokiem na wysiłek kolarzy z TdF, czy to akacjach charytatywnych
pod hasłem "dwie minuty kręcenia pod górę i cegiełka do cegiełki zbieramy
na dobry cel" - z tych krótkich interwałów schodzimy bez tchu). Są też
wyścigi na symulatorach - cztery rowery single speed (bez przerzutek)
połączone z makietą - torem, po którym poruszają się figurki kolarzy.
Dwa razy wygrałam z Piotrkiem! Złośliwi mogliby powiedzieć, że jego
postać miała do pokonania dłuższą drogę, ale ja wiem swoje! W innej
grze, w której rzucało się piłeczki do dziurek i zbierało punkty, Piotrek
wygrał swoją turę i dostał kupon na 10 euro do belgijskiego Lotto.
Niestety, słabe liczby wylosowali i nasz kupon wart jest 4.95 euro -
chyba nie opłaca się jechać go zrealizować?  
ja jechałam na żółtym, Piotrek na niebieskim i wiecie co? Tę turę
wygrał ŻÓŁTY!
niektórzy się męczą, niektórzy relaksują
na każdym rogu Brukseli sklep z pamiątkami, z nami wrócił bidon i dwie
koszulki
oczywiście można wyposażyć się również w koszulki teamowe.
z ciekawostek - w swojej naiwności spodziewałam się, że na Sky (to ta
drużyna, w której jeździł Kwiatek i której już nie ma) będzie promocja...
Było dokładnie odwrotnie - okazały się najdroższe w całym sklepowym
peletonie. Już białe kruki? Nie za wcześnie?
meta - kiedy się do niej dopchaliśmy, wszyscy kolarze już od godziny
leżeli na stole pod czujnym dotykiem masażysty...
Mimo że do pokonania mieliśmy tylko 1.2 km i pierwsza połowa poszła
sprawnie, to druga była mordęga. Wyobrażam sobie, że tak wyglądają
Krupówki albo Monciak, ale nie wiem (to się wypowiem), bo unikam
takich miejsc.
na tyle było już po ptakach, że podium dosłownie rozmontowywano na
naszych oczach...
Zaczęłam od końca sobotniego etapu, to skończę na jego początku. Bo tutaj również widzieliśmy Kwiatka, chociaż zorientowałam się dopiero, przeglądając zdjęcia na komputerze... mimo że ich prędkość była dużo niższa - to wąski fragment po honorowym starcie - zaraz dopiero dojadą na ten prawdziwy i rozpocznie się wielkie ściganie. Allez allez!
nie trafiliśmy, po której stronie drogi stanąć!
początek etapu to dobry czas na pogaduchy
za kolarzami samochody techniczne - przez parę minut minęło nas tu
dobre kilka milionów euro