czwartek, 10 września 2020

[Jeseniky] uśmiechać się jak wiewiórka do sera

W ładny letni weekend właściwe pytanie nie zaczyna się od czy, a od dokąd. Tym razem odpowiedź brzmi czesko - Moravy przez Jeseniky i jak zwykle nie ma ziewania. Plan wyjazdu w czterech punktach.

Czwartek.
Czwartek zaczyna się wcześnie, a właściwie wcześniej niż wcześniej. Nasz pociąg do Wodzisławia Śląskiego odjeżdża już o 5:10. Budzimy się i wykonujemy te same mechaniczne ruchy, co już tyle razy - czajnik, herbata, jogurt, granola, łyżka, pasta, szczoteczka, koszulka, skarpetki, kask, winda, start Garmina i w drogę. Ulice są puściutkie, o tej godzinie jeszcze wszyscy śpią, nawet słońce i zielone światła na skrzyżowaniach - czerwona fala zamienia nasz dojazd na dworzec w jazdę wysoce interwałową, a przecież nie ma na to czasu, pociąg nie poczeka! Dojeżdżamy na Śląsk na dziewiątą i zaczynamy od próby obudzenia się drugim śniadaniem w cukierni na rynku, a potem - w drogę (znowu, ale tym razem już naprawdę)! Trasa wiedzie jak najszybciej do Czech, a potem na zachód. Jest dość ciepło, słonecznie, nie bardzo płasko, ale też nie bardzo górzyście. Wychodzi 147 kilometrów i 1200 metrów przewyższenia zanim dojedziemy do Jesenika - początkowo według planów bazy na dwa dni, ale prognoza pogody i zapowiadane opady deszczu w sobotę weryfikują plany. Zostaniemy tu na dwie noce.
Warszawiacy przed piątą smacznie śpią
większość (tych ładnych) zdjęć z trasy to szpalery drzew
wielbię je bardzo i mogę w dowolnych ilościach
krótkie wakacje, słońce, banan w kieszonce koszulki i na twarzy
moja ulubiona ulica w Opavie
"nie wiem co to, ale zrób mi z tym zdjęcie" #teammrówkojad
złota godzina, piękne światło, ale też co za tym idzie niższa temperatura
szybciej, szybciej, nie wlecz się tak, bo zimno
Piątek.
Prognoza na piątek była świetna. Ba, jeszcze jak jedliśmy śniadanie, za oknem 14 stopni i deszcz w szyby, to Google twardo oznajmiał, że jest pełne słońce i 21... Padać przestało, chmury zostały, mało kresek na termometrze również, ale jak to mówią - nie ma złej pogody, są tylko złe ubrania, a my mamy te całkiem niezłe. Ruszamy, *ta* pętla sama się nie zrobi - 140 km, 3600 metrów w pionie i wszystko pięknie, tylko braku widoków żal, bo na obu najwyższych szczytach, na które się dzielnie wdrapywaliśmy, mgła i chmury.
liczyłam na trochę bardziej niebieskie niebo
i na jakąkolwiek widoczność na podjazdach
Dlouhé stráně, stąd ponoć jest ładny widok, wygooglujemy sobie...
albo i właściwie nie - https://maps.app.goo.gl/6xbphkvVj5ucoY8J7,
mapy specjalnie pomocne tym razem nie są
chwilowe przejaśnienie - tam gdzieś jest nasz drugi duży cel, Praděd
przynajmniej w tych okolicznościach nie straszy
chwilowe wypłaszczenie, bardzo chwilowe
o i koniec, jakiś kolejny podjazd, tyle tego było tego dnia, że kto by to spamiętał
fajne serpentyny, ale właściwie zbyt fajne, bo na kilku kilometrach minął
nas jakiś milion motocykli. Lekko licząc.
ziuuum, ziuuuuuum, ziuuuuuuuuuum
czekaliśmy na Pradědzie pół godziny i z kompletnej mgły na chwilę
zrobiło się tak - na bezrybiu i rak ryba
Sobota.
Uciekając przed deszczem wracamy do formuły podróżniczej i jedziemy z Jesenika do Ołomuńca, tam ponoć ma padać dopiero wieczorem. Faktycznie jest pięknie, ciepło i sucho, raczymy się pagórkami, sączymy je niespiesznie, bo po piątku nogi ważą jakby ze dwa razy więcej. Z trasy wyszukujemy na komórce nocleg - znajdujemy "smart hotel", w którym meldujemy się bezkontaktowo, co lubię bardzo, bo wtedy nikt mi nie marudzi, że rowery nie mogą z nami do pokoju. A ja bez dobranoc, Mondziu, słodkich snów, to nie zasnę. Wpadają 103 kilometry / 1000 metrów, a do brzuszka smażony ser w bułce (już kiedyś tu byliśmy, już ten ser jedliśmy, to dla niego wracaliśmy).
idealny błękit, idealna zieleń, idealny asfalt (trzy razy I)
i jeszcze idealna modelka (cztery razy I)
Branná, to wcale nie tak, że nie chciało mi się podjeżdżać, a oficjalnie no
zobacz jak ładnie, nie można nie zrobić zdjęcia
, ale faktem jest, że
w miasteczku wciągnęliśmy po półtora kawałka ciasta i jest jakoś ciężej
tu również jest banan na twarzy, ale widać tylko tego w kieszonce
tu kolejny szpaler
i znowu modelka
z kamerą wśród czeskich zwierząt
ooo, z tym jegomościem mogłabym się dzisiaj ścigać, ale tylko z nim
Niedziela.
W ten długi weekend dni nieparzyste były ładne, parzyste brzydkie, niedziela była czwartym dniem, także ten... - nałapki (czyt. rękawki), nanóżki (czyt. nogawki), trzepotka (czyt. kurtka przeciwdeszczowa), ochraniacze na buty i już można ruszać, sakwy lżejsze. Olomounc - Wodzisław Śląski, 130 km / 1300 m, godzina zapasu, starczyło na ciastko w tej samej cukierni, co na otwarcie wycieczki - piękna klamra do pięknej pętli. Dobrze, że jutro do pracy i będzie można wreszcie odpocząć.
szaro, buro, ale i tak jakoś przyjemnie
skoro teraz jest tu ładnie, to przy niebieskim niebie musi być sztos.
AI (z korporacyjnego Action Item, czyli zadanie do wykonania): zapisać
współrzędne i wrócić przy lepszej pogodzie.
uśmiech się pojawia, gdy do obiadu blisko, bo wtem i o ten...
...o o ten syr żeśmy walczyli z wiatrem, deszczem i podjazdami. O ten.
jakiś pałac w jakimś mieście, żeby nie było, że ciągle ten asfalt i asfalt
(albo ser i ser)
z wakacji pamiątki należy przywieźć, chociaż niewykluczone że nie wszystkie
powyższe dobra dotrwały chociażby do Warszawy Centralnej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz