czwartek, 25 lutego 2021

[Madera] garnek złota

Wracamy w sobotę. Owszem, cieszę się, bo zdążyliśmy się za Czytelnikami mocno stęsknić, ale też obawiam się, że bez łez się nie obędzie, bo zapuściłam na Maderze korzenie i te trzeba będzie pojutrze (już pojutrze?!?!) wyrwać. Czujemy się tutaj już jak w domu - miejsca, ulice i budynki nazywamy niekoniecznie nazwami własnymi, a własnymi nazwami (!). I tak do Ribeiry lecimy na brownie, mając na myśli konkretne ciasto w konkretnej cukierni. Gdy chcemy podjechać w przerwie lunchowej do Terreiro da Luta, to mówimy o przejażdżce na kanapki z jajkiem. Jeśli trochę dalej, to rozważamy kawiarnię u pani, która nie chciała pieniędzy (pani nie mówiła po angielsku. Zamówiliśmy. Zjedliśmy. Piotrek poszedł zapłacić. Pay. Pagar. Pani nic. Piotrek wyciągnął bankom dwudziestoeurowy, pani się ucieszyła, usmiechnęła i... rozmieniła na dwie dziesiątki). Gdy zastanawiamy się, co można zjeść bliżej, to decydujemy między knajpą z cydrem a knajpą z tanim risotto. Gdy opisujemy sobie ulice, to mówimy na przykład o podjeździe od sushi do tego skrzyżowania, na którym zawsze się czeka (true story, od której strony byśmy go nie atakowali, jakim środkiem transportu, to zawsze czerwone. Zawsze). Wiemy, że pomarańcze na sok kupuje się w Amanhacerze, a świeże białe sery w plastikowych pojemniczkach z zielonymi napisami w Pingo Doce. Madero, będę tęsknić!
w ramach rozrywki zbieramy cukry firmy Delta.
Tu po pierwsze dowiadujemy się, że Maderczycy słodzą kawę na potęgę.
Wybieramy kawiarnie po szyldzie (Delta to marka kawy), najchętniej ze
stolikami na zewnątrz. Na wielu brudne naczynia po poprzednich gościach,
można cukry podebrać, ale wszystkie zawsze porozrywane i zużyte.
Po drugie Piotrek bywa czasem mało przytomny. Jak już mówiłam wybieramy
kawiarnie po szyldzie. Bierzemy kawę i herbatę, ja proszę jeszcze o kakao, pani
pyta czy z cukrem, uśmiecham się i mówię, że pewnie... w tym czasie kiedy
Pio wydobywa z siebie "nie". Ostatecznie z sześciu saszetek zostawiamy pięć.
Po trzecie, z ciekawostek matematycznych w połowie zbierania jesteśmy, gdy
mamy 21 z 24. Oczekiwana wartość sztuk, żeby zebrać pierwsze 21 to 46.6
saszetek, na ostatnie trzy jest to aż 44 (jako suma 24/1, 24/2 i 24/3).
do tego, że porcje są duże, a bywają wielkie, nie udaje nam się przyzwyczaić
przez całe cztery miesiące!
a na końcu kolekcja tęczy jako wykorzystanie symbolu nadziei.
Nadziei, że jeszcze kiedyś wrócimy na Maderę.
tylu tęczy, co tutaj, to nie widziałam przez całe swoje przedmaderskie życie!
suwaczki: @cezex

piątek, 12 lutego 2021

[Madera] gorda quinta-feira

Czytelniczka pyta, czy w Portugalii świętuje się tłusty czwartek. Otóż nie, i zamiast wchodzić w tryb rozczarowania, należy odetchnąć z ulgą, Portugalczycy nie umieją bowiem w pączki. Z całym szacunkiem. Umieją w ryby z bananem, umieją w ośmiornice, umieją nawet w pudding z boczkiem, no ale w pączki nie umieją. Przymuszanie zatem ludzi, żeby raz w roku pałaszowali nieograniczoną liczbę nieforemnych lub przepołowionych, niepolukrowanych, nienadzianych konfiturą, gumiastych pseudo pączków kwalifikowałoby się pod jakąś działalność kryminalną, słowo daję.
dowód #1: Piotrek na większości wyjazdów ciągle jęczy o ośmiornice,
tutaj wyjątkowo często, jakby były one naprawdę dość zjadliwe
dowód #2: pudim Abade de Priscos, mnóstwo żółtek i boczek, smak...
hmm... ciekawy
tak świętujemy na obczyźnie... po raz pierwszy, rano.
Wieczorem zabieramy zaznajomionego maderskiego kolarza na drugą
turę, szerzyć za granicą najwybitniejsze polskie tradycje!
po lewej bola de Belim, czyli pączek berliński - kanapka z kremem
pâtissière, po prawej sonhos - beznadzieniowe pączki z batatami
Nie mogłoby być Obieżysmaka kulinarnego bez ciekawostek. Wprawdzie w Portugalii tłustego czwartku nie ma, ale przecież są jeszcze inne kraje. We Włoszech z okazji Giovedi Grasso wcina się wędzone mięso (nie kumam, o co chodzi w takim święcie, no ale dobra), w Hiszpanii ciasta (lepiej), a w Niemczech podczas Weiberfastnacht świętuje się przez pół dnia (parady, maski, wino i piwo sączone na ulicy, obcinanie panom krawatów za buziaka, no takie tam najzwyklejsze zabawy), umownie od godziny 11:11.
tak jak nie od razu Rzym (a Rzymianie raz w roku obchodzili tłusty dzień,
geneza tego rewelacyjnego święta sięga pogaństwa) zbudowano, tak
 i nie od razu pączek był słodki! Początkowo nadziewano go słoniną,
boczkiem i mięsem, a zapijano wódką. Od XVI wieku słone ustąpiło
słodkiemu - jednak zamiast konfitury z róży czy kremów z adwokatem,
w środku czekał mały orzeszek albo migdał.
Kończąc cykl ciekawostek: Polacy co roku w ten specjalny dzień zjadają sto milionów pączków; na Śląsku na pączka woła się krepel; rekordzista w jedzeniu dziesięciu pączków na czas odnotował czas 5 minut i 20 sekund (bez popijania!); pączek jest też bohaterem staropolskiego przysłowia (powiedział Bartek, że dziś tłusty czwartek, a Bartkowa uwierzyła, dobrych pączków nasmażyła), jak również wiersza (Władysława Broniewskiego; Góra pączków, za tą górą / tłuste placki z konfiturą, / za plackami misa chrustu, / bo to dzisiaj są zapusty). Wszystkiego tłustego!

poniedziałek, 8 lutego 2021

[Garajau] każdy ma taki Świebodzin, na jaki zasłużył

A widocznie maderskie wybrzeże na wysokiego Chrystusa nie zasłużyło. Ten w Garajau (wschód wyspy, relatywnie blisko lotniska) ma raptem 14 metrów (przy 36 pomnika ze Świebodzina), ale postawiono go w symbolicznym miejscu. Do 1770 nie chowano zmarłych niekatolików, a wrzucano ich do oceanu właśnie z tego klifu. Co ciekawe, na dole - na plaży - jakieś sto metrów niżej jest szkoła nurkowania i surfowania. Po zaczerpnięciu rysy historycznego tak jakoś mniej mi się chce tego nurkowania tu próbować...
plaża w Garajau, pod Chrystusem - można zjechać do niej
kolejką linową lub zejść / zjechać krętą serpentyniastą ulicą.
Na dole knajpa, szkoła nurkowania, surfowania i kamienista plaża.

sobota, 6 lutego 2021

[Madera] mistrzowie przeprowadzek

Po takim czasie na wyspie bezbłędnie odnajdujemy się już na portalach wynajmu mieszkań - po zdjęciach zgadujemy lokalizację i liczbę pokojów, pamiętamy, który lokal ma jaki widok (zawsze znakomity, z powodu ukształtowania terenu praktycznie każde mieszkanie tutaj jest z widokiem na ocean!), czy ma zmywarkę, balkon i podwójne łóżko. Poniewczasie przyznaję, że mogliśmy rozegrać kwestię zakwaterowania wygodniej - z góry założyć, że zostaniemy na duuuużo dłużej niż planowaliśmy przylatując i wynająć jedno mieszkanie lub dom na cały ten okres. Ale - co jeśli wybralibyśmy najmniej fajne miejsce, z tych, w których nocowaliśmy? No i mimo że generalnie przeprowadzki są uciążliwe, to pozwoliły nam nacieszyć się różnymi terenami - przy tych podjazdach i wzgórzach nawet głupie dziesięć kilometrów diametralnie zmienia perspektywę (bo nie ma kontrargumentu, że zawsze mogę te dziesięć kilometrów podjechać w dwadzieścia minut i jestem. No nie, tutaj taka odległość może zająć i ze dwie godziny). Pozwoliły nam popróbować dań z wielu knajpek i różnego pieczywa na śniadanie (w każdej piekarni mieliśmy jakieś swoje ulubione, ja niezmiennie wybieram pao de batata, czyli bułki oparte na ziemniakach). Doświadczyliśmy ciekawych rozwiązań architektonicznych - moim ulubionym była sypialnia (na szczęście druga, dodatkowa) z widokiem na korytarz i windy. Niezmiennie zaś ze wszystkich okien widać ocean. Wtedy cała reszta nie ma znaczenia.
Tabua, nasz dom położony jest między dwoma wzgórzami i słońce
wita nas dopiero koło południa, każdą słoneczną chwilę wykorzystujemy.
Arco da Calheta, takie rozciąganie to ja rozumiem. Ogród to zdecydowany
 highlight - dom może i ładny z zewnątrz (kamienny), ale w grudniu przez ten
kamień w ścianach i ogrzewanie na antresoli (ciepłe powietrze zbiera się na
górze zamiast w kuchni i salonie) jest zimno!
Canhas, tu wynajmujemy jedno piętro z trzykondygnacyjnego domu,
a właściwie dwa piętra, bo możemy wejść na strych, gdzie na sporej
przestrz eni stoją obok siebie (i pachną starością) trzy szerokie podwójne łóżka.
Funchal, wdzwaniam się na wideokonferencję. To tutaj okna jednej z sypialni
wychodziły na windy. Na szczęście była też druga.
Funchal, na śniadanie do bułek, jajek, sera i pomidora świeżo wyciśnięty
sok z pomarańczy. Patrzę na plantację bananów, z której ledwo zerwane
owoce sprzedawał pan pod naszym blokiem. Piotrek za dwie duże kiście
(jakieś piętnaście sztuk) zapłacił 2.5 euro. Fajnie, ale banany nadal są zielone...