Sylwester Szmyd pochodzi z Bydgoszczy, co nie powinno dziwić, bo pewnie to właśnie w pobliżu jedynej (?!) w czasach jego adolescencji polskiej fabryki rowerów notowano największy wykwit kolarzy. A kolarzem Sylwester był; i to jakim - zawodowym! Dwadzieścia trzy razy przejechał Grand Toury, jeździł dla Włochów i Hiszpanów (Movistar), wygrał legendarny etap z metą na Mont Ventoux. Teraz szkoli innych, aktualnie w Borze Hansgrohe (drużynie, do której do niedawna należeli arcymistrz Peter Sagan czy nasz rodzimy Rafał Majka, nie mówiąc o Maćku Bodnarze, o którym więcej niedługo).
.jpg)
Sylwester na spotkaniu z kibicami opowiadał o tym jak ścigało się drzewiej, a jak wygląda to dzisiaj. Z wszystkimi współczesnymi miernikami, kabelkami, a często i bezprzewodowymi bajerami to oczywiście inna bajka. W samej Borze mają obecnie pięciu coachów, którzy prawie że na bieżąco śledzą waty, uderzenia serca podopiecznych, ale i pogodę, więc kiedy zawodnik dzwoni i mówi, że pada, to musi liczyć się z tym, że kierownik sprawdzi zdalnie, że może i pada, ale termometr pokazuje 15 kresek i każe delikwentowi spadać na bambus, znaczy się - siodełko.
Z drużyną pracuje psycholog, bo nie wszyscy radzą sobie dobrze z presją i oczekiwaniami. A oczekiwania są - jeżeli dajmy na to Bora Hansgrohe mimo ładowania w team kosmicznych pieniędzy nie wygrywa, to pojawiają się telefony od tych z góry. I niewygodne pytania. Psychologia przydaje się jeszcze do obrania właściwego podejścia do zawodnika. Taki Peter Sagan lubi pod włos i nie za bardzo się słucha. Ale kiedy powiedzieć mu, żeby odpuścił prolog etapówki, bo i tak nie umie w prologi, to zaraz wpada podium, bo przecież “ja nie umiem?”, "ja nie umiem?", "ja?". Ktoś inny nie lubi gdy cała drużyna pracuje na niego i ma wykończyć wyścig i zafiniszować. To mówi się mu, że na spokojnie, dzisiaj odpuszczamy, ale całej reszcie szepce się, żeby jednak byli gotowi i rozprowadzili sprintera. I cyk, dobre miejsce na mecie wpada.
.jpg)
Psycholog to nie jedyne wsparcie, a dopiero początek długaśnego łańcuszka - masażysta, kucharz (chyba że wyścig włoski; do Włoch kucharza się nie zabiera), dietetyk, mechanik, ciuchy, buty, suplementy, odżywki, żele energetyczne, okulary, kaski. Wszystko w liczbie mnogiej, bo nawet kasków jest więcej - jeden aero, inny po górach. I gdy kolarz założy lekki kask do jazdy po płaskim, od razu dzwonią z góry z pretensjami. W zawodowym peletonie wszędzie bowiem szuka się sekund, minimalnych zysków (z angielska marginal gains), oszczędza się energię. Po bidony do samochodu technicznego nie wraca nie tylko lider, bo to oczywiste, ale też ostatni pomocnik. Każda watosekunda energii zostawiona na później może okazać się kluczowa. Oczywiście straconą energię trzeba uzupełnić, a jak się o tym zapomina, bo o jedzeniu się nie pamięta jak Roglič, to od czego jest zespół i radio? Na Paryż - Nicea co trzydzieści minut głos przypominał Primožowi, że “minęło kolejne pół godziny”.
.jpg)
Jakie jeszcze różnice wskazuje Sylwester? Z nostalgią wspomina, że kiedyś “pan kolarz” to był ktoś, przynajmniej we Włoszech. Wysportowany, szybki, elegancki, z nienagannymi manierami. Do samolotu wsiadał w skrojonym na miarę garniturze, inaczej zgodnie z umową musiał zapłacić karę! Współczesny kolarz to duże dziecko, które dostaje wszystko pod nos, do knajpy przychodzi w prysznicowych klapkach, a gdy trener napisze “dzień wolny” albo “dzień przedwyścigowy” to dzwoni i pyta z paniką, co ma robić, jakby ktoś lepiej znał jego ciało od niego samego. Czasem jest to duże dziecko dosłownie, bo w tym najnaj peletonie debiutuje się wcześnie(j), czasem i przed dwudziestym rokiem życia. A potem jeździ na tak wysokich obrotach (Pogi, Matje, Wout), jakby się miało kartę kredytową no limit, że pewnie kończy się karierę wcześniej niż “pokolenie Sylwestra” (koło czterdziestki). Aha, i jeszcze kiedyś nie ścigano się na zjazdach - na wyścigu w okolicy Murcii, z której pochodzi, Valverde pojechał na przód peletonu i powiedział, że będzie niebezpiecznie w dół, to on poprowadzi i niech jadą za nim. Teraz na zjeździe można wygrać etap, vide szarża Pidcocka na Alpe d’Huez.
.jpg)
Sylwester podpytywany o ulubiony rower trochę się wykręcał, ale powiedział, że kiedyś mu się śniło, że jechał wyścig na Pinarello i tak się męczył, ale tak się męczył i nagle zobaczył na poboczu mechanika z Cannondalem w ręku. Szybka zmiana i... jak on poleciał!