O pierwszej procesji dowiadujemy się w najgorszy z możliwych sposobów, bo z zaskoczenia i na własnej skórze. Chcemy podjechać autobusem, ale autobus nie przyjeżdża. Ruch wstrzymała policja, a w oddali widać wolno idących ludzi. Nie podchodzimy bliżej, bo łudzimy się, że jakoś dojedzie, że nas zabierze, nadzieja wszak umiera ostatnia. W tym wypadku umiera po trzydziestu czterech minutach.
Następne procesje przegapić jest trudniej, bo są głośne, zupełnie inne od tych polskich i trwają do późnej nocy. Gwar, orkiestra, bębny, tupot kroków, czasem w akompaniamencie strug deszczu. Przygotowywane przez członków bractw religijnych cofradías nieraz przez cały rok oprócz muzyki charakteryzują się noszeniem rzeźb ze scenami męki Pańskiej. Rzeźby są ciężkie, stoją na platformach, a noszą je costaleros - cisi bohaterowie o wielkiej sile (tu można podejrzeć jak się do tego przygotowują).
W tym roku hiszpańska Wielkanoc jest deszczowa - dla rejonu to dobrze, może skończy się susza i w kranach zacznie nocą lecieć woda. Dla procesji - już niekoniecznie; niektóre są odwoływane. Przeczytałam w internecie, że w telewizji występował płaczący (!) Antonio Banderas. Pochodzi z Malagi, co roku uczestniczy w nich jako Nazarejczyk. Antenowe łzy wylewał z żalu za brakiem przemarszu. Ale jeśli wygląda to tak, to czy można mu się dziwić?
![]() |
po co moknąć, jak można założyć pelerynę? |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz