O czternastej w piątek dopada mnie reisefieber, mimo braku mojego wiernego rumaka Sanczo Mondziaka - był się wziął i popsuł. Jechaliśmy sobie spokojnie równą asfaltową ulicą, a potem nagle ulica się skończyła, a zaczęły dziury i frez. Kilometr dalej nie działały już przerzutki (być może nastąpiło zwarcie w elektryce na jednym z wertepów, tak to już bywa w tych nowoczesnych rowerach), a sześć dni później nadal nie było wieści z serwisu. Trudno, biorę Złomka (Złomek jest Złomkiem, bo na swoją ksywkę uczciwie zapracował), zapinam walizkę i już prawie prawie idziemy do garażu, kiedy o 14:50 dzwoni telefon. Naprawiliśmy!
.jpg) |
[piątek] udaje się przejechać krótką rundkę przed (późnym) zachodem słońca |
 |
[sobota] dzień dobry! |
 |
[sobota] bardzo dobry |
.jpg) |
[niedziela] dzień dobry w trochę większym gronie |
.jpg) |
[niedziela] a potem w mniejszym |
.jpg) |
[niedziela] |
.jpg) |
[niedziela] mięczak, nawet nie spróbował podjechać tego odbicia |
 |
[niedziela] to był dobry weekend |
.jpg) |
[niedziela] a nawet dobros weekendos |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz