Restday pozwolił podładować baterie i środa okazuje się najlepszym dniem wyjazdu! Pociągiem podjeżdżamy do Calpe i startujemy stamtąd pod pięknym niebieskim niebem. Szybko robi się ciepło, tak że po raz pierwszy jadę "na krótko" (zdejmuję i rękawki i nogawki). Noga wypoczęta, co i rusz kogoś mijamy, a kiedy zaczynamy podjazd na Coll de Rates czuję, że to jest ten dzień! Podłącza się do nas pan Francuz (skąd ta pewność? Zwyczajowo mijanych kolarzy pozdrawia się uśmiechem czy uniesieniem ręki, w Hiszpanii częściej słownie pokrzykując przyjazne "!hola!". Tylko Francuzi są w stanie odpowiedzieć na to "bonjour"...) i we trójkę jedziemy bardzo porządnym tempem. Na górze (6.4 km i 340 m podjazdu) melduję się po 25 minutach i 33 sekundach, co daje całkiem (moim zdaniem) porządną średnią 15.3 km/h. Na Stravie (taka aplikacja dla triathlonistów, która pozwala na korespondencyjne ściganie się - użytkownicy tworzą segmenty, na których starają się wykręcić jak najlepszy czas i porównują się ze sobą; najlepszy mężczyzna dostaje symbol korony i tytuł KOM - King of the Mountain, kobieta - QOM, Queen of the Mountain) daje to wśród pań miejsce 603 z 2169. Maja wjechała w 20:28, a Kwiato w 14:26, zaś średnia na KOMa to niebotyczne 29.6 km/h! Po tym podjeździe czas na dogrywkę, główny punkt wyjazdu. Ze szczytu Coll de Rates można próbować swoich sił na trochę bardziej ekstremalnym kawałku (300 m w górę, 3 km w dal, z czego pierwsze kilkaset metrów po płaskim), o którym chyba mało kto wie, bo zaczyna się dość niepozornie - kamienistą ścieżką (to jest te kilkaset metrów po płaskim właśnie), która w pewnym momencie nagle przeradza się w asfaltową drogę i tak prowadzi już aż to szczytu. Pamiętałam, że bolało i było ciężko. Nie pamiętałam, że aż tak :-) Tu KOMa ma Kwiato (11:37, czyli niecałe 16km/h), a ja osiągam wynik lepszy niż Piotrek rok temu (21:35, czyli zacne 8.5km/h), co wprowadza mnie w idealny humor do końca urlopu. Gwoli kronikarskiej dokładności jego czas AD 2018 to 17:25. Sprawdzimy za rok, czy forma się poprawiła czy nie. Teraz bez problemu widzę efekty pracy z ostatnich 12 miesięcy (w dużej mierze dzięki Stravie, która pozwala mi porównywać moje wyniki na segmentach) - szybciej podjeżdżam, szybciej zjeżdżam na konkretnych małych kawałkach, a z całych wycieczek średnie z jazdy są wyższe. Piotrek na oko też, ale że zazwyczaj biedaczysko jedzie mniej więcej moim tempem, to ciężko cośkolwiek powiedzieć.
 |
Środa. Wyjeżdżamy z Calpe, tutaj zdejmuję rękawki i nogawki. Jest ciepło. |
 |
Środa. Dojazd do podjazdu na Coll de Rates. |
 |
Środa. Segment Coll de Rates. |
 |
Środa. Coll de Rates - dogrywka. |
 |
Środa. Coll de Rates - dogrywka, na zakrętach dobrze widać stromizny. |
 |
Środa. Widok gdzieś z trasy. |
 |
Środa. Ja gdzieś na trasie. |
 |
Środa. Ja gdzieś na trasie, trochę później. Wycieczkę kończymy długim zjazdem, na który zakładamy trzepotki (kurtki przeciwdeszczowe, mocno trzepoczące przy dużych prędkościach), bo nieźle zatrzymują ciepło. |
 |
Środa. Trzepotki wjechały też z powodu małego deszczu. Bardzo nie zmokliśmy, a i tak zostaliśmy wynagrodzeni podwójną (tu niestety tego nie widać) tęczą! |
 |
Środa. Zachód słońca. |
Za moje Coll-de-Ratesowe harce płacę potężne frycowe. Czwartek to walka ze sobą na każdym jednym podjeździe. Nie wiem, jak nam się udało wyrobić z zaplanowaną wycieczką i to jeszcze w czasie (pod hotelem jesteśmy przed zachodem słońca) i z postojem na prawdziwy długi obiad (czterodaniowe menu del dia w przytulnej restauracji, którą wypróbowaliśmy dzień wcześniej - tak nam się spodobało, że czwartkową trasę dopasowujemy tak, żeby przejeżdżała pod knajpą).
 |
Czwartek. |
 |
Czwartek. Niemoc w nogach, a tu kolejny podjazd przed nami... |
 |
Czwartek. Tak wygląda piekło. 100 metrów do góry w ciągu najbliższego kilometra to średnio 10 procent. A maksymalnie 16. |
 |
Czwartek. Udało się wjechać! |
 |
Czwartek. I gdzieś indziej też się udało wjechać. |
 |
Czwartek. Kolejna odsłona piekła. Średnio 10, maksymalnie 15. |
 |
Piątek. Relive (chociaż nie ma czego - rano zatrzymał nas w pokoju deszcz, potem dwie dętki, a skończyć musieliśmy wcześnie, bo autokar do Murcii). |