piątek, 28 grudnia 2018

[Warszawa] najki 2018

Zawieje nudą, ale że koniec grudnia to czas podsumowań to niech będzie - 9 najlepszych wspomnień tego roku i kilka liczb.
9. zjazd najdłuższą zjeżdżalnią na świecie (@London)
 8. kolejne ;-) MP w brydżu, na impy
 7. międzybufetowe interwały na Kaszebe Rundzie
 6. poranne ustawki, setki km przed pracą, to cudowne poczucie,
że mogę pojechać 100 km ze średnią 34 km/h (za chłopakami ;-))
5. spontan trip do Berlina (zaplanowane na 24h przed, prawie 500 km
 w trzy dni, w tym trasa Berlin -> Frankfurt, do którego dojechaliśmy
na 8 minut przed odjazdem pociągu)
4. moje pierwsze wystąpienie na konferencji
(@JDD, building distributed systems is hard)
3. 23:00 na piątkę
 2. epic ride w Chorwacji (189 km, 3500 m przewyższenia)
 1. przepłynięcie 1.5 km open water podczas tri-olimpijki
trochę ponad 11 tys km na rowerze, 80 tys metrów przewyższenia
przebiegnięte 330 km
nowa życiówka na pięć kilometrów: 23.00
przepłynięte 40 km

środa, 26 grudnia 2018

[Warszawa] siostra sadystka

Rok temu na Święta wybyliśmy do Rzymu. Nie brakowało mi choinki obwieszonej bombkami (bo i ubraliśmy ją koło pierwszego grudnia, więc zdążyłam się nacieszyć przed), nie brakowało przedświątecznej gorączki - pieczenia pierniczków o pierwszej w nocy, zakupów na ostatnią chwilę, pakowania prezentów w różnokolorowe papiery i przyklejania koślawych literek, nie brakowało barszczu, karpia i pierogów. Ale jednej rzeczy mi brakowało - znęcania się nad moim ulubionym bratem, czyli chowania jego prezentów w różne dziwne miejsca. W tym roku odbiłam sobie z nawiązką. W internecie zakupiłam kłódki, zagadki z Piotrkiem wymyślaliśmy ze dwa tygodnie, ale efekt końcowy przerósł nasze najśmielsze oczekiwania! Poniżej podsumowanie, bo mimo że wierni czytelnicy bloga byli obecni podczas procesu poszukiwań, to był on bolesny i tak długi, że mogło im coś umknąć.
w roli barszczu wystąpił: krem z dyni
w roli karpia wystąpił: łosoś z groszkiem cukrowym
w roli pierogów wystąpiło: ravioli z ricottą i żółtkiem
w roli sernika wystąpił: sernik (pierniczkowy)
w roli ciasteczek potrójnie pistacjowych wystąpiły: ciasteczka potrójnie
pistacjowe
a mówiliśmy znowu, żeby z prezentami nie przesadzać...
0. w ramach prezentu dla F. pod choinką jedynie pierniczek z opisem
 instrukcja do pierwszej kłódki: PIN
1. pierwsza kłódka w widocznym miejscu, na kredensie łączy dwie
szuflady i drzwiczki, kod to 17415, bo tyle odpowiednio prezentów było
dla P, I i N. W szufladzie płatki Kellogsy. Na liście składników pozaznaczane
pojedyncze literki układające się w kolejną zagadkę: zastąpione pokrzywami
2. chodzi o buty kolarskie, bo jednym z prezentów były suszone pokrzywy
w paczce po butach rowerowych. I faktycznie w butach ukryte jest etui
na telefon i kartka: za przed życiem po życiu
3. znów odwołanie do prezentu - książki Życie po życiu Marininy. Za
wcześniejszym tomami (do znalezienia w bibliotece) cztery słoiki słodkich
kremów do smarowania kanapek. Pod trzema wieczkami kartki z literkami,
po ułożeniu pod światło da się odczytać zagadkę Kraków 2018 to nie
tylko escape roomy uważaj na drabinie!

4. istotnie w Krakowie wygraliśmy MP w brydżu, a następny prezent
(kubek ze Starbucksa) ukryty jest w najnowszym pucharze (który stoi
na najwyższej półce witrynki). Poza tym trzy ampułki po leku z niebieską
cieczą w różnej ilości. Jedna wskazuje na "B", druga "E", trzecia "D".
5. w łóżku i szufladzie na pościel ciąg dalszy - walizka zamknięta kłódką
w kształcie serca. Żeby ją otworzyć trzeba zebrać z choinki osiem klamerek
z serduszkiem (przypiętych tak, że ich nie widać, oj nie widać) i zsumować
liczby. Wychodzi 127. W walizce są nowości od Google'a - Home Mini,
czyli taki głośnik, z którym można rozmawiać, i Chromecast, urządzenie
 pozwalające przesyłać filmy/muzykę/zdjęcia z telefonu na telewizor
6. oprócz prezentów w walizce torba zamknięta nową kłódką i manualna
zagadka logiczna - po rozmontowaniu na wewnętrznej stronie jednego
z elementów kod: 347, w torbie koszula i rebus.
7. rebus jest trudny: po lewej N, po środku znak &, po prawej T w otoczeniu
mniejszych T i instrukcja - rozwiąż i dopisz "S" na trzeciej pozycji,
hasło samo (samotne) N (litera N) i (oraz) Te (jak kilka liter), po dopisaniu
"S" - SAMSONITE, a ostatni prezent w walizce. Na walizce kłódka
i ostatnia zagadka (jak się okazuje komputerowa) - error, zwracany kiedy
próbujesz zrobić małą czarną w urządzeniu do zielonej
. Chodzi o error
HTTP 418 - it's a teapot, to pozostałość po jakimś primaaprilisowym
(z 1998) żarcie, ale błąd jest oficjalny i ustandaryzowany. W walizce
klawiatura. Wesołych Świąt, braciszku - Twój czas to 3 godziny
20 minut. Mogło być gorzej :)
biblioteczka, szczególnie rowerowa, trochę się powiększyła.
Dziękujemy!
jakby ktoś się kiedyś zastanawiał jak wygląda zemsta Mikołaja, to
zemsta Mikołaja wygląda właśnie tak!
Piotrek, ja układam niebieskie, Ty resztę!
oczywiście święta bez treningu to święta stracone.
Pytanie tylko czy rowerem na szosę...
... czy może rowerem do lasu

wtorek, 11 grudnia 2018

[Warszawa] kukuryku

- Kochanie, bo moje imieniny były i nie świętowaliśmy. Może byś mnie do kina zabrał? Miśków dwóch grają. Albo do escape roomu chociaż... Albo na kolację romantyczną... co?
- Romantycznie, mówisz? Romantycznie? Wiem, może ta, no, wystawa kur?

No to jesteśmy. SGGW, hala sportowa i rzędy klatek. W każdej kura lub kogut, opisane i opunktowane. 0 za kurę z dużymi wadami, 90 za dostateczną, 91-92 dobrą, 93-95 bardzo dobrą, 96 wybitną i 97 doskonałą. Nie zawsze było to oczywiste dla laika. Bywały klatki z dwiema sztukami, na przykład zerem i dziewięćdziesiątką piątką. Odróżnić nie sposób. No kura jak kura!
halo, panie kogucie, w obiektyw się patrzy
kogut wśród kur
ryba wśród kur
pudel wśród kur
fikasz?
sęp wśród kur
indyk wśród kur
zalecenia: bardziej otwarty ogon!
rzędy rzędy kur (i kogutów)
rzędy rzędy kogutów (i kur)
nie da się ukryć, że brak ptaka to całkiem duża wada ptaka
kura po zdjęciu kolorów
lider w dziedzinie inkubacji

niedziela, 9 grudnia 2018

[Kraków] nie lubię impów!

W brydżu wyniki można liczyć na dwa sposoby - są tak zwane maksy i impy. Pierwsza metoda polega na tym, że uzyskane w danym rozdaniu wyniki sortuje się od najlepszego do najgorszego - pierwszy dostaje 100%, ostatni 0%. Potem liczy się średnią ze wszystkich zapisów, co oznacza, że każda mała potyczka jest tak samo ważna. Impy są zupełnie inne. Tu w rozdaniu liczy się średnią punktową, następnie różnicę między własnym wynikiem a tą średnią zamienia się na specjalne punkty, rzeczone impy i te sumuje się w turnieju. Gdzie ta różnica? Ano polega na tym, że w brydżu za niektóre kontrakty (kiedy zadeklaruje się, że weźmie się wystarczająco dużo lew i tę deklarację uda się zrealizować) dostaje się premie, w związku z tym kontrakty premiowe liczą się o wiele bardziej niż inne... Na przykład może być tak, że przeciwnicy zagrają nam pięćdziesięcioprocentowego szlemika (czyli zadeklarują, że wezmą 12 z 13 możliwych lew). Gdy to się uda, a na wszystkich innych stołach gra się tylko końcówkę, to otrzymają +12 impów (a co gorsza my stracimy, zupełnie niezasłużenie, te 12 impów). Jeżeli się nie uda, zapiszą sobie -13 impów (a my zyskamy, zupełnie niezasłużenie, te 13 impów). Taka gierka... Co gorsza, powoduje to, że nie istnieje pojęcie bezpiecznej przewagi na kilka rozdań przed końcem sesji eliminacyjnej. O awans walczy bardzo szerokie grono par, bo jedno trafione zagranie może wystarczyć... Ludzie szukają szczęścia, a turniej zamiast gry w brydża przypomina jedno wielkie losowanie czy polowanie. Fartownie nasi przeciwnicy zaczęli szukać szczęścia wcześniej i były to poszukiwania zupełnie nietrafione. Awansowaliśmy pewnie do szesnastoparowego finału (mimo że dziesięć rozdań przed końcem zupełnie się nie zapowiadało), a potem udało się wygrać. Po połowie zmagań finałowych mieliśmy jeden imp na plusie, rozkręciliśmy się dopiero w drugiej sesji finałowej (w każdej każda para gra na każdą inną po dwa rozdania). Dość szybko zaczęliśmy prowadzić (nie własnymi zasługami, w dużej mierze były to prezenty od przeciwników), w pewnym momencie było to dobre kilkanaście impów przewagi. Do ostatniej rundy siadaliśmy pewnie, nasze zapisy wyglądały na niezłe, jednak wyniki bezpośrednich konkurentów były dużo lepsze i bardzo się zbliżyli. Ostatecznie wygraliśmy tylko jednym impem! Uch! Na dłuższą relację zapraszam do styczniowego wydania magazynu Brydż.
2. miejsce: Jacek Brózda, Rafał Śmiałek
1. miejsce: my!
3. miejsce: Wojciech Olański, Vytautas Vainikonis
JEDNYM impem! wyniki, krótkie wideo
nie lubię impów, wiem, że to tylko szczęście (i mam nadzieję, że nie
wyczerpaliśmy jego tegorocznych limitów i zostało coś na
poświąteczną kadrę mikstową), ale i tak nowy medal do kolekcji
(szczególnie że złoty) mile łaskocze w brzuszku!
oprócz medali i pucharów za wygraną dostaliśmy też 2 PM (punkty
mistrzowskie), co oznacza, że Piotrek po latach gry zwiększył swoje WK!
(z 13 na 15, czyli ma tyle co ja, czyli już nie widać tak od razu, kto jest
lepszy w tej parze :/ ech!)
a puchar gigantyczny - bezdyskusyjnie idzie na
najwyższą półkę, tylko tam się zmieści

niedziela, 18 listopada 2018

[Warszawa] migdały, smalec i cukier puder

Dzisiaj po raz pierwszy tej jesieni spadł śnieg. Niedużo i większość już dawno roztopiona, ale sypiące z nieba białe gwiazdeczki dobitnie przypominają, że sezon rowerowy powoli trzeba kończyć. Jeszcze wczoraj byliśmy na Gassach, wprawdzie zimno, ale póki nie jest ślisko - można jeździć. Zresztą Piotrek założył mi nowe opony ze świeżym i gęściejszym bieżnikiem, więc będę bardziej odporna na mokry asfalt. Nawet jeśli, to mimo naprawdę porządnych ciuchów i zakupu zimowych butów (wodoodpornych z kołnierzem-skarpetką z neoprenu), na dworze długo nie wytrzymam (dwie godziny to pewnie mój szczyt możliwości przy około zerze stopni), a większość energii zużywam nie na wykręcanie watów, a ogrzewanie organizmu. Tym większa nostalgia przy śniadaniu, po którym na deser wyciągamy przywiezione z Hiszpanii ciasteczka polvorónes. Drogi w Hiszpanii może i są eleganckie i nieuczęszczane przez samochody, podjazdy strome, pogoda świetna i krajobraz zapierający dech w piersiach, ale bądźmy szczerzy - bez polvorónków to by nie było to samo i wracać nie byłoby aż tak miło! Czym są one? Ambrozją, rowerowym pokarmem ratunkowym, a także w jednej z odmian hiszpańskim przysmakiem bożonarodzeniowym. Owalne, kruche, migdałowe, na bazie smalcu i oprószone cukrem pudrem (w końcu polvo to po hiszpańsku proszek i prawdopodobna etymologia nazwy mówi właśnie o cukrze pudrze).
smaków a smaków - cytrynowe, cynamonowe, czekoladowe, migdałowe,
o smaku winnym, sezamowe, kokosowe, kakaowe...
kompozycja artystyczna pod tytułem cztery stadia życia polvorónka
Niesprawdzony (jeszcze!) przepis z internetu:

Składniki:
  • 230g mąki
  • 110g zmielonych migdałów
  • 1 łyżeczka startego cynamonu
  • 1 łyżeczka nasion kardamonu rozbitych w moździerzu
  • 200g roztopionego i ostudzonego smalcu
  • 110g cukru pudru
  • 2-3 łyżki zimnej wody
Przygotowanie:
  • smalec ubijamy z cukrem pudrem. Dodajemy mąkę, migdały, cynamon, kardamon i wodę
  • miksujemy do połączenia składników. Masa jest dość rzadka. Formujemy z niej kulę i wstawiamy na 2 godziny do lodówki, żeby stężała
  • na obsypanej mąką stolnicy rozwałkowujemy ciasto na grubość około 5 milimetrów i wycinamy szklanką lub kieliszkiem niewielkie ciasteczka
  • ciasteczka układamy na wyłożonej pergaminem blasze i pieczemy na złoty kolor 15 minut w 170’C
  • przed podaniem ostudzone ciasteczka obsypujemy cukrem pudrem.

sobota, 10 listopada 2018

[Kartagena] A poza tym uważam, że Kartagenę należy odwiedzić

Tak, tak, wiem, że to nie o tę Kartagenę chodziło, ale samo mi się nasuwa... Hiszpańska Kartagena to miasto wyjątkowe, trochę nam przypominające Budapeszt. Dużo rzymskich ruin żyjących w doskonałej symbiozie z później wybudowanymi fragmentami. To jakaś fontanna na nowym blokowisku, to rzymska świątynia w bramie dwudziestowiecznej kamienicy, to ruiny piętro poniżej kasyna albo kolumny obok suszącego się prania... Spowszechniało.
To się nazywa widok z okna!
Teatr. Jest to dla mnie absolutnie niezrozumiałe i niewyobrażalne, ale
ponoć ten duży i nieźle zachowany teatr rzymski został odkryty dopiero
w 1988 roku (jakim cudem?), a prace wykopaliskowe zakończyły się
w 2003. Świeżynka!
Po prawej pranie, po lewej stara świątynia.
Nierzymskie, ale pasujące do Kartaginy - fasada zostaje,
zamiast wnętrza - parking!
Blok, kasyno, kawiarnia, a w piwnicy - ruiny rzymskie.

poniedziałek, 5 listopada 2018

[Benidorm] . - - . - - .

Restday pozwolił podładować baterie i środa okazuje się najlepszym dniem wyjazdu! Pociągiem podjeżdżamy do Calpe i startujemy stamtąd pod pięknym niebieskim niebem. Szybko robi się ciepło, tak że po raz pierwszy jadę "na krótko" (zdejmuję i rękawki i nogawki). Noga wypoczęta, co i rusz kogoś mijamy, a kiedy zaczynamy podjazd na Coll de Rates czuję, że to jest ten dzień! Podłącza się do nas pan Francuz (skąd ta pewność? Zwyczajowo mijanych kolarzy pozdrawia się uśmiechem czy uniesieniem ręki, w Hiszpanii częściej słownie pokrzykując przyjazne "!hola!". Tylko Francuzi są w stanie odpowiedzieć na to "bonjour"...) i we trójkę jedziemy bardzo porządnym tempem. Na górze (6.4 km i 340 m podjazdu) melduję się po 25 minutach i 33 sekundach, co daje całkiem (moim zdaniem) porządną średnią 15.3 km/h. Na Stravie (taka aplikacja dla triathlonistów, która pozwala na korespondencyjne ściganie się - użytkownicy tworzą segmenty, na których starają się wykręcić jak najlepszy czas i porównują się ze sobą; najlepszy mężczyzna dostaje symbol korony i tytuł KOM - King of the Mountain, kobieta - QOM, Queen of the Mountain) daje to wśród pań miejsce 603 z 2169. Maja wjechała w 20:28, a Kwiato w 14:26, zaś średnia na KOMa to niebotyczne 29.6 km/h! Po tym podjeździe czas na dogrywkę, główny punkt wyjazdu. Ze szczytu Coll de Rates można próbować swoich sił na trochę bardziej ekstremalnym kawałku (300 m w górę, 3 km w dal, z czego pierwsze kilkaset metrów po płaskim), o którym chyba mało kto wie, bo zaczyna się dość niepozornie - kamienistą ścieżką (to jest te kilkaset metrów po płaskim właśnie), która w pewnym momencie nagle przeradza się w asfaltową drogę i tak prowadzi już aż to szczytu. Pamiętałam, że bolało i było ciężko. Nie pamiętałam, że aż tak :-) Tu KOMa ma Kwiato (11:37, czyli niecałe 16km/h), a ja osiągam wynik lepszy niż Piotrek rok temu (21:35, czyli zacne 8.5km/h), co wprowadza mnie w idealny humor do końca urlopu. Gwoli kronikarskiej dokładności jego czas AD 2018 to 17:25. Sprawdzimy za rok, czy forma się poprawiła czy nie. Teraz bez problemu widzę efekty pracy z ostatnich 12 miesięcy (w dużej mierze dzięki Stravie, która pozwala mi porównywać moje wyniki na segmentach) - szybciej podjeżdżam, szybciej zjeżdżam na konkretnych małych kawałkach, a z całych wycieczek średnie z jazdy są wyższe. Piotrek na oko też, ale że zazwyczaj biedaczysko jedzie mniej więcej moim tempem, to ciężko cośkolwiek powiedzieć.
Środa. Wyjeżdżamy z Calpe, tutaj zdejmuję rękawki i nogawki. Jest ciepło.
Środa. Dojazd do podjazdu na Coll de Rates.
Środa. Segment Coll de Rates.
Środa. Coll de Rates - dogrywka.
Środa. Coll de Rates - dogrywka, na zakrętach dobrze widać stromizny.
Środa. Widok gdzieś z trasy.
Środa. Ja gdzieś na trasie.
Środa. Ja gdzieś na trasie, trochę później. Wycieczkę kończymy długim
zjazdem, na który zakładamy trzepotki (kurtki przeciwdeszczowe,
mocno trzepoczące przy dużych prędkościach), bo nieźle zatrzymują ciepło.
Środa. Trzepotki wjechały też z powodu małego deszczu. Bardzo nie
zmokliśmy, a i tak zostaliśmy wynagrodzeni podwójną (tu niestety tego nie
widać) tęczą!
Środa. Zachód słońca.
Środa. Relive.
Za moje Coll-de-Ratesowe harce płacę potężne frycowe. Czwartek to walka ze sobą na każdym jednym podjeździe. Nie wiem, jak nam się udało wyrobić z zaplanowaną wycieczką i to jeszcze w czasie (pod hotelem jesteśmy przed zachodem słońca) i z postojem na prawdziwy długi obiad (czterodaniowe menu del dia w przytulnej restauracji, którą wypróbowaliśmy dzień wcześniej - tak nam się spodobało, że czwartkową trasę dopasowujemy tak, żeby przejeżdżała pod knajpą).
Czwartek.
Czwartek. Niemoc w nogach, a tu kolejny podjazd przed nami...
Czwartek. Tak wygląda piekło. 100 metrów do góry w ciągu najbliższego
kilometra to średnio 10 procent. A maksymalnie 16.
Czwartek. Udało się wjechać!
Czwartek. I gdzieś indziej też się udało wjechać.
Czwartek. Kolejna odsłona piekła. Średnio 10, maksymalnie 15.
Czwartek. Relive.
Piątek. Relive (chociaż nie ma czego - rano zatrzymał nas w pokoju deszcz,
potem dwie dętki, a skończyć musieliśmy wcześnie, bo autokar do Murcii).