czwartek, 30 grudnia 2021

[Fuerteventura] Puerto del Cabras - Kozi Port

Na blogu dotychczas tylko dwa krótkie posty o Fuercie, a jednak wszystko co ciekawe nas spotkało już zostało opowiedziane... Niczego jej nie ujmując - krajobraz ciekawy, intrygujący, pustynno - kosmiczny (czytałam, że właśnie na tej wyspie kręconych jest wiele filmów science fiction, w których kosmiczni podróżnicy docierają do innych planet; taki tamże klimat) - jest to jednak wyspa dość nudna. Objechaliśmy ją wszerz, wzdłuż, dookoła, trochę popracowaliśmy, trochę pojedliśmy hiszpańskich przysmaków (to czas polvoronków!), spędziliśmy też dzień (no dobra, trzy kwadranse) na plaży na pseudo-opalaniu (pseudo, bo od razu pobiegłam zająć miejscówkę w cieniu) i to by było na tyle. Żeby wypełnić czymś tekst na stronie, googluję ciekawostki!

#1 najsilniejszy wiatr zanotowany na wyspie (4 grudnia 1991 o 22:40) wiał z prędkością 27.5m/s, czyli 99km/h.

wiatraki za każdym rogiem nie dają nam zapomnieć o wietrze
(tak jakby dało się o nim zapomnieć)
nie tylko nowe, również zabytkowe młyny spotyka się na wyspie

#2 w rzeczywistości Fuerteventura to były kiedyś dwie różne wyspy! Wyspa Jandía stała się półwyspem dopiero po jednej z erupcji wulkanów.

ex-wyspa południowa
ex-wyspa północna
ex-wyspa północna
(ta była większa, więc chyba należy jej się więcej zdjęć, nie?)

#3 Furtę zamieszkuje sto tysięcy ludzi, a kóz ponoć więcej. Są one symbolem wyspy i podstawą kuchni (mięso też, ale przede wszystkim kozie sery).

nie wiem skąd ta informacja o kozach. W kartach knajp kozie sery owszem
się pojawiają, ale gdzie te kozy się pasą to ja nie wiem...
"pastwisko" widzieliśmy jedno - używam cudzysłowu, bo oczywiście
trawy nie uświadczysz
większość terenu jest kompletnym pustkowiem - wolnym od kóz, trawy i roślin

#4 oficjalnym naturalnym symbolem Fuerteventury jest kaktus.

ciekawostka #4.1 - większość rond, a tych niemało, jest zaaranżowana.
Czy to rośliny, czy to pomnik, czy tabliczka - coś na środku zazwyczaj stoi.
skrupulatnie uwieczniamy na zdjęciach każdą napotkaną roślinność
i wcale nie ma tych fotek tak dużo

#5 w XIX wieku stolica (a zaraz miasto, w którym dzisiaj jest jedyne lotnisko) nazywała się Puerto del Cabras (port kóz), nazwę zmieniono pod turystów, wbrew woli mieszkańców na Puerto del Rosario (port różańcowy).

nie ma w kadrze nic charakterystycznego dla tego miasta i jakby nie napisała,
to byście nie zgadli, że to Puerto del Rosario, ale to moje ulubione zdjęcie
z tej okolicy
a skoro już się zgadało o zachodach słońca...
na wschód od Puerto

#6 ptak kanarek został nazwany na cześć Wysp Kanaryjskich, a nie na odwrót.

tę ciekawostkę wypadałoby zilustrować jakimś zwierzakiem, ale oprócz
jednego stada kóz, dwóch wiewiórek (które bardzo chciały się poturbować
pod moimi kołami i wybiegły mi na drogę) oraz tłumów kotów, więcej
zwierząt nie stwierdzono
a nieeee, jeszcze były cztery wielbłądy prowadzone na smyczy z jakiejś
turystycznej farmy wielbłądziej, ale jakoś głupio mi było wyciągać komórkę.
Żałuję do dziś!
w ramach rekompensaty znalazłam takie video

wtorek, 21 grudnia 2021

[Fuerteventura] FuertevenTour

Etymologia nazwy Fuerteventury jest dwojaka - albo z francuskiego forte aventure (wielka przygoda) nawiązuje do wysiłków francuskiego kapitana Jeana de Béthencourt podbijającego nie bez problemów wyspę (dla Hiszpanii). Albo (i to wytłumaczenie jest jakoś bliższe mojemu sercu) z hiszpańskiego fuerte viento (mocny wiatr) tłumaczy warunki pogodowe. Otóż wieje. Jeden z takich dni, kiedy wieje, wybieramy na objazd wyspy (znaczy nie żeby było co wybierać, jak w pracy wolne, to się jedzie, jak nie, to się pracuje) i to powoduje, że wycieczka z wcale nie niesamowitymi parametrami (jeździliśmy nie raz wyżej i dalej) okazuje się najcięższym moim wysiłkiem w historii (w dzisiejszym świecie wszystko da się policzyć, tego typu metryka opiera się na intensywności pracy serca - cyferki lecą z czujnika tętna - w czasie). 

jak zwykle obiecujemy sobie gruszki na budziku - że wstaniemy dzielnie
o 6.30, nie będziemy wybrzydzać nad jogurtem i ruszymy jeszcze przed
wschodem słońca. Też jak zwykle nie udaje się bez drzemki i dolewki
herbaty, ruszamy dopiero o 7.47, czyli trzy minuty już po wschodzie
słońca. Bez problemów załapujemy się jeszcze jednak na przepiękne niebo.
od pierwszej minuty jazdy w niedoczasie, ale jak widać nie za bardzo
sobie z tego coś robimy, bo sesja zdjęciowa z takim tłem odbyć się musi!
objazd zaczynamy od trzydziestu kilometrów na północ i jest to najwspanialsze
trzydzieści kilometrów tego dnia. Wieje uczciwie, ale wieje z południa, więc
przez pierwszą godzinę prawie nie trzeba pedałować, żeby poruszać się
z przyzwoitą prędkością.
przez pierwszą godzinę zrobię też więcej zdjęć niż przez następne osiem.
Potem będę walczyć z wiatrem i ze sobą, często kurczowo trzymać kierownicę
(to przy zjazdach i prędkościach mocno przekraczających ograniczenie
w zabudowanym). Na razie jednak jest miło, można rozkoszować się okolicą.
a naprawdę jest czym - droga do Corralejo (port na północy) prowadzi
między urokliwymi wydmami, człowiek właściwie jedzie plażą...
...no chyba że akurat stoi
Corralejo, przypominajka, że zaraz święta. Jingle Bells w tej scenerii
brzmi trochę jak z innej planety.
no dobra, nawet nie musiałam pisać, w jakim jesteśmy mieście
no i kolejna przypominajka.
Oraz - kto by nie chciał takiego prezentu pod Choinką? :-)
no to ten, żarty się skończyły, rumakowanie się skończyło... Zaczęła się walka.
Aparat jednak czułam się zobligowana wyjąć, bo to jedne z pierwszych
roślin zaobserwowanych na wyspie!
w drodze na jeden ze słynniejszych podjazdów Fuerty - Betancurię
że niby mówiłam, że tu nic nie rośnie? Zazwyczaj nie...
uprzejmie prosi się o niedokarmianie wiewiórek. Spotkaliśmy ich już
kilka/kilkanaście, ale nie mam tak dobrego zoomu, żeby coś na zdjęciach
wyszło. Ewentualnie jestem zajęta jeżdżeniem slalomem po ulicy, bo
wiewiórka raczy sobie wybiec i zawrócić trzy razy w ciągu połowy sekundy...
przedzieramy się przez góry - najpierw z północy na południe, potem
z zachodu na wschód
z ostatniego etapu zdjęć żadnych nie ma. Ostatnie pięćdziesiąt kilometrów
pokonujemy mało romantycznie główną drogą, odliczając minuty do
solidnej porcji krokietów i paelli. 
Wreszcie dojeżdżamy do celu. Na liczniku 208 kilometrów, 2360 metrów
przewyższenia, a jutro (znaczy w sobotę, jazda odbyła się w piątek)
przerwa od roweru. Czas na regenerację!

czwartek, 16 grudnia 2021

[Fuerteventura] wczasy z ładnym uśmiechem w pakiecie

W 2021 nie bywam w Warszawie za często i zbyt długo, ale jak już bywam, to staram się wykorzystać do ostatniej kropelki. Warszawska przerwa grudniowa mija mi przede wszystkim pod hasłem ładnego uśmiechu i przygotowania do założenia aparatu - skaling i piaskowanie u higienistki, przegląd stomatologiczny, naprawa ubytków, pantomogram, pierwsza konsultacja ortodontyczna... ale po przylocie na Fuertę okazuje się, że mogłam równie dobrze załatwiać to tutaj tak jak załatwia wielu niemieckich turystów! Na co drugim rogu praktyka lekarska, reklamy po niemiecku; ewidentnie niektórzy przyjeżdżają na Kanary po większy kontrast (ciemniejsza opalona skóra i bielsze zęby)!

A co oprócz dentystów? Pustka, piasek, brak roślinności, krajobraz istnie księżycowy - intrygujący, ciekawy, z nutką przygody, ale jednak brzydki...

sobota, 11 grudnia 2021

[Cypr] nie tylko halloumi

Poprzednia podróż na Cypr zostawiła mnie w przekonaniu, że ta wyspa to tylko halloumi. Okej, mogło być tak na moje własne życzenie, bo w ciągu trzech dni i dziewięciu posiłków jadłam ten ser dziewięć razy... Teraz jednak, w górach, było go znacznie znacznie mniej. Nowym hasłem kluczowym jest sezam - chleb, bułki i obwarzanki są nim obsypane, do pity w knajpie na czekadełko często wjeżdża tahini, a nasze ulubione ciasto z piekarni to drożdżowe z warstwami tahini właśnie!

sezam. Sezamu na pieczywie było dużo!
praktycznie każda bułka i chleb obtoczona sezamem
inne słodyczo-pieczywowe pyszności - naleśniki z miodem
 przecież nie mówiłam, że w ogóle nie było halloumi :-)
w górach głównie grillowane mięso, do tego frytki, pita, tzatziki
a po mięsie deser  - często na koszt knajpy. Owoce lub kawałek ciasta.
Do deseru kawa, ta cypryjska parzona w specyficzny sposób. Kawa z wodą
do tygielka, tygielek raz doprowadzić do wrzenia, zdjąć, znowu do wrzenia,
znowu zdjąć i potem jeszcze raz do wrzenia.
a w temacie słodyczy, to w markecie czuliśmy się jak w Polsce!
Generalnie sporo przedmiotów "made in Poland", jak pasta do zębów
czy twaróg tłusty Mlekovity.