wtorek, 21 grudnia 2021

[Fuerteventura] FuertevenTour

Etymologia nazwy Fuerteventury jest dwojaka - albo z francuskiego forte aventure (wielka przygoda) nawiązuje do wysiłków francuskiego kapitana Jeana de Béthencourt podbijającego nie bez problemów wyspę (dla Hiszpanii). Albo (i to wytłumaczenie jest jakoś bliższe mojemu sercu) z hiszpańskiego fuerte viento (mocny wiatr) tłumaczy warunki pogodowe. Otóż wieje. Jeden z takich dni, kiedy wieje, wybieramy na objazd wyspy (znaczy nie żeby było co wybierać, jak w pracy wolne, to się jedzie, jak nie, to się pracuje) i to powoduje, że wycieczka z wcale nie niesamowitymi parametrami (jeździliśmy nie raz wyżej i dalej) okazuje się najcięższym moim wysiłkiem w historii (w dzisiejszym świecie wszystko da się policzyć, tego typu metryka opiera się na intensywności pracy serca - cyferki lecą z czujnika tętna - w czasie). 

jak zwykle obiecujemy sobie gruszki na budziku - że wstaniemy dzielnie
o 6.30, nie będziemy wybrzydzać nad jogurtem i ruszymy jeszcze przed
wschodem słońca. Też jak zwykle nie udaje się bez drzemki i dolewki
herbaty, ruszamy dopiero o 7.47, czyli trzy minuty już po wschodzie
słońca. Bez problemów załapujemy się jeszcze jednak na przepiękne niebo.
od pierwszej minuty jazdy w niedoczasie, ale jak widać nie za bardzo
sobie z tego coś robimy, bo sesja zdjęciowa z takim tłem odbyć się musi!
objazd zaczynamy od trzydziestu kilometrów na północ i jest to najwspanialsze
trzydzieści kilometrów tego dnia. Wieje uczciwie, ale wieje z południa, więc
przez pierwszą godzinę prawie nie trzeba pedałować, żeby poruszać się
z przyzwoitą prędkością.
przez pierwszą godzinę zrobię też więcej zdjęć niż przez następne osiem.
Potem będę walczyć z wiatrem i ze sobą, często kurczowo trzymać kierownicę
(to przy zjazdach i prędkościach mocno przekraczających ograniczenie
w zabudowanym). Na razie jednak jest miło, można rozkoszować się okolicą.
a naprawdę jest czym - droga do Corralejo (port na północy) prowadzi
między urokliwymi wydmami, człowiek właściwie jedzie plażą...
...no chyba że akurat stoi
Corralejo, przypominajka, że zaraz święta. Jingle Bells w tej scenerii
brzmi trochę jak z innej planety.
no dobra, nawet nie musiałam pisać, w jakim jesteśmy mieście
no i kolejna przypominajka.
Oraz - kto by nie chciał takiego prezentu pod Choinką? :-)
no to ten, żarty się skończyły, rumakowanie się skończyło... Zaczęła się walka.
Aparat jednak czułam się zobligowana wyjąć, bo to jedne z pierwszych
roślin zaobserwowanych na wyspie!
w drodze na jeden ze słynniejszych podjazdów Fuerty - Betancurię
że niby mówiłam, że tu nic nie rośnie? Zazwyczaj nie...
uprzejmie prosi się o niedokarmianie wiewiórek. Spotkaliśmy ich już
kilka/kilkanaście, ale nie mam tak dobrego zoomu, żeby coś na zdjęciach
wyszło. Ewentualnie jestem zajęta jeżdżeniem slalomem po ulicy, bo
wiewiórka raczy sobie wybiec i zawrócić trzy razy w ciągu połowy sekundy...
przedzieramy się przez góry - najpierw z północy na południe, potem
z zachodu na wschód
z ostatniego etapu zdjęć żadnych nie ma. Ostatnie pięćdziesiąt kilometrów
pokonujemy mało romantycznie główną drogą, odliczając minuty do
solidnej porcji krokietów i paelli. 
Wreszcie dojeżdżamy do celu. Na liczniku 208 kilometrów, 2360 metrów
przewyższenia, a jutro (znaczy w sobotę, jazda odbyła się w piątek)
przerwa od roweru. Czas na regenerację!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz