Etymologia nazwy Fuerteventury jest dwojaka - albo z francuskiego forte aventure (wielka przygoda) nawiązuje do wysiłków francuskiego kapitana Jeana de Béthencourt podbijającego nie bez problemów wyspę (dla Hiszpanii). Albo (i to wytłumaczenie jest jakoś bliższe mojemu sercu) z hiszpańskiego fuerte viento (mocny wiatr) tłumaczy warunki pogodowe. Otóż wieje. Jeden z takich dni, kiedy wieje, wybieramy na objazd wyspy (znaczy nie żeby było co wybierać, jak w pracy wolne, to się jedzie, jak nie, to się pracuje) i to powoduje, że wycieczka z wcale nie niesamowitymi parametrami (jeździliśmy nie raz wyżej i dalej) okazuje się najcięższym moim wysiłkiem w historii (w dzisiejszym świecie wszystko da się policzyć, tego typu metryka opiera się na intensywności pracy serca - cyferki lecą z czujnika tętna - w czasie).
 |
jak zwykle obiecujemy sobie gruszki na budziku - że wstaniemy dzielnie o 6.30, nie będziemy wybrzydzać nad jogurtem i ruszymy jeszcze przed wschodem słońca. Też jak zwykle nie udaje się bez drzemki i dolewki herbaty, ruszamy dopiero o 7.47, czyli trzy minuty już po wschodzie słońca. Bez problemów załapujemy się jeszcze jednak na przepiękne niebo. |
 |
od pierwszej minuty jazdy w niedoczasie, ale jak widać nie za bardzo sobie z tego coś robimy, bo sesja zdjęciowa z takim tłem odbyć się musi! |
 |
objazd zaczynamy od trzydziestu kilometrów na północ i jest to najwspanialsze trzydzieści kilometrów tego dnia. Wieje uczciwie, ale wieje z południa, więc przez pierwszą godzinę prawie nie trzeba pedałować, żeby poruszać się z przyzwoitą prędkością. |
 |
przez pierwszą godzinę zrobię też więcej zdjęć niż przez następne osiem. Potem będę walczyć z wiatrem i ze sobą, często kurczowo trzymać kierownicę (to przy zjazdach i prędkościach mocno przekraczających ograniczenie w zabudowanym). Na razie jednak jest miło, można rozkoszować się okolicą.
|
 |
a naprawdę jest czym - droga do Corralejo (port na północy) prowadzi między urokliwymi wydmami, człowiek właściwie jedzie plażą... |
 |
...no chyba że akurat stoi |
 |
Corralejo, przypominajka, że zaraz święta. Jingle Bells w tej scenerii brzmi trochę jak z innej planety. |
 |
no dobra, nawet nie musiałam pisać, w jakim jesteśmy mieście |
 |
no i kolejna przypominajka. Oraz - kto by nie chciał takiego prezentu pod Choinką? :-) |
 |
no to ten, żarty się skończyły, rumakowanie się skończyło... Zaczęła się walka. Aparat jednak czułam się zobligowana wyjąć, bo to jedne z pierwszych roślin zaobserwowanych na wyspie! |
 |
w drodze na jeden ze słynniejszych podjazdów Fuerty - Betancurię |
 |
że niby mówiłam, że tu nic nie rośnie? Zazwyczaj nie... |
 |
uprzejmie prosi się o niedokarmianie wiewiórek. Spotkaliśmy ich już kilka/kilkanaście, ale nie mam tak dobrego zoomu, żeby coś na zdjęciach wyszło. Ewentualnie jestem zajęta jeżdżeniem slalomem po ulicy, bo wiewiórka raczy sobie wybiec i zawrócić trzy razy w ciągu połowy sekundy... |
 |
przedzieramy się przez góry - najpierw z północy na południe, potem z zachodu na wschód |
 |
z ostatniego etapu zdjęć żadnych nie ma. Ostatnie pięćdziesiąt kilometrów pokonujemy mało romantycznie główną drogą, odliczając minuty do solidnej porcji krokietów i paelli. Wreszcie dojeżdżamy do celu. Na liczniku 208 kilometrów, 2360 metrów przewyższenia, a jutro (znaczy w sobotę, jazda odbyła się w piątek) przerwa od roweru. Czas na regenerację! |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz