sobota, 31 lipca 2021

[Pegnitz] co by Mondzi łańcuch nie ścierpł od za długiego siedzenia w aucie

Trasę Warszawa - Bazylea pokonujemy na dwie, a właściwie trzy raty: Warszawa - Bolesławiec, nocleg, bardzo długi poranek (Kwiatek do ostatnich kilometrów walczy o medal olimpijski, nie umiemy przestać mu kibicować), Bolesławiec - Pegnitz, przerwa na pętelkę rowerową i Pegnitz - Bazylea. Kwiato medalu niestety nie wyjeździł, wyścig ukończył na jedenastym miejscu po pięknej walce, do Bazylei dojeżdżamy w strugach wielkiej ulewy, a w hotelu czeka już na nas wygłodniały Franek (obiecaliśmy przywieźć zakupy - składowe kolacji). Mała runda po niemieckiej wsi była strzałem w dziesiątkę - pozwoliła kierowcy się zresetować, a także trochę zmęczyć i zobaczyć połać nieznanych asfaltów. Kilka fotek poniżej.

Kwiato, Kwiato, allez, allez!!!
Bazylea. Takie warzywniaki to ja rozumiem!

poniedziałek, 12 lipca 2021

[TdG] być jak Richard Carapaz

Zaczęło się - najważniejsze kolarskie wydarzenie przełomu czerwca i lipca, na które zwrócone są oczy kibiców z całego świata. Ich herosi przez trzy tygodnie walczą (głównie ze sobą) i przekraczają własne (nierzadko mocno już wyśrubowane) granice. Tour de Google, znowu. W tej edycji ze zmienionymi zasadami - nasza poprzednio europejska rywalizacja stała się ogólnoświatowa, zamiast tygodnia trwa trzy plus jeden weekend (dwadzieścia trzy dni!), a zamiast zwykłych kilometrów liczą się kilometry z bonusem za przewyższenia (liczymy FED czyli flat equivalency distance - do dystansu dodaje się jedną czterdziestą podjechanych metrów, co oznacza, że 110 kilometrów po płaskich jak stół okolicach Miami liczy się tak samo jak maderskie 60 kilometrów przy dwóch tysiąca metrów do góry. To zmiana dla kolarzy z Warszawy mocno niekorzystna, ale sprawiedliwa...). Dla przypomnienia rok temu było tak (1370 kilometrów w siedem dni), a dwa lata temu tak (1022 kilometry w siedem dni). I to było *dużo*. Ile jest *dużo* w 2021? Przekonamy się!

[1/23] Sobota, 26. czerwca: 126 km + 27 km, TOTAL: 153 km, FED: 165 km

Długo zastanawiamy się nad strategią - czy kręcić non stop, czy robić dni przerwy; czy jazdy (ultra) długie czy codziennie dwie krótsze rano i wieczorem; czy wolno, żeby się nie zmęczyć, czy szybciej, żeby czym prędzej mieć to za sobą... Decyzja nie zostaje podjęta, obowiązującą strategią jest zobaczysię. Tymczasem zaczynamy idealną pogodą - ani nie jest za ciepło, ani słońce nie przesadza ze swoją obecnością. O dziewiątej meldujemy się na grupową jazdę pod "Metą" - pizzerią przy ulicy (znanej też jako Końska Droga) Łukasza Drewny w Wilanowie. Tempo przyjemne (średnia z jazdy z "ustawki" wychodzi 34 kph), przerwa jedna pod sklepem na colę i banana, jesteśmy w domu z powrotem dość szybko. Obiad, transmisja z Tour de France, książka i wychodzę z rowerem na lody, tym razem sama, bo Piotrek narzeka, że coś boli go kolano (niedobry znak na początek rowerowych tygodni, które przed nami). Pierwszy dzień z głowy i na liczniku mam 153 kilometry, co plasuje mnie daleko daleeeko daleeeeeeeko w tabeli - dzięki premii za przewyższenie, żeby zmieścić się na podium po sobocie trzeba było fedów zebrać czterysta. Brawo koledzy i koleżanki z Zurychu! Ale. Tour de Google to maraton, a nie sprint! Tour de Google to wojna, a nie bitwa!

rano z peletonem, wieczorem solo
rano. Jedno zdjęcie, bo w peletonie lepiej trzymać kierownicę niż aparat.
wieczorem. Po lodach szwendam się po okolicy i zachód oglądam przy wale.

[2/23] Niedziela, 27. czerwca: 151 km + 64 km, TOTAL: 368 km, FED: 380 km

W niedzielę luźniej. Piotrek marudzi o kolano, ja też nie czuję się jakoś świetnie, więc wybieramy ustawkę regeneracyjną (reklamującą się średnią 27-30 kph). O tych średnich dobrze wiedzieć dwie rzeczy. Po pierwsze zazwyczaj w zaproszeniu oprócz dystansu albo dokładnej mapy podawana jest właśnie planowana średnia. Oczywiście, w grupie łatwiej, pewną różnicę robi, czy to grupa mniejsza czy prawdziwy peleton, czy jeździ parami czy gęsiego, czy są podjazdy, jaki wiatr, jak grupa wchodzi w zakręty, to wszystko wpływa na odczucie zmęczenia i potrzebną do wygenerowania moc, ale już nawet średnio zaawansowany kolarz rozumie po średniej czy to dla niego będzie przejażdżka lewą nogą czy walka o życie. Wbrew pozorom (od pewnej wartości) zmiana o jeden drobny kilometr na godzinę zmienia diametralnie poziom wysiłku. Druga ciekawostka jest taka, że zazwyczaj średnia wychodzi o 2-3 kilometry wyższa niż ta obiecana - tak już bywa, gdy w powietrzu unosi się za dużo testosteronu. Niemniej jednak w niedzielę w zapowiedzi nas nie oszukali i wyszło jak miało być. Nudno, ale przynajmniej Piotrek się trochę naprawił, no i zostało sporo sił na wieczorną rundkę do Góry Kawiarni - kolarskiej kawiarni w Górze Kalwarii. O tym miejscu będzie kiedyś oddzielny post, bo jest tego warte; teraz ograniczę się do wspomnienia, że w ramach towarzyskiej rywalizacji co tydzień nagrody zgarnia ten kolarz i ta kolarka (łącznie cztery osoby), którzy przejadą najszybciej półtorakilometrowy segment prawie że do kawiarni albo wykręcą w siedem dni najwięcej kilometrów. Mnie udała się na razie ta pierwsza sztuka, czekają na mnie do odbioru fanty!

rano z peletonem, wieczorne el clásico w duecie
jeden mały przecinek, a taka zmiana! Dobra zmiana!
chwila przerwy na batonika, grupowe foo i oddech
wieczorem; moje fanty i piękny opis w soszjalach Góry Kawiarni:
Na chodniku bidony od @pinkproject7 oraz @weron.pl
Na kolanie batony od @pasiekalyson oraz @namedsport
oraz skarpetki od @pinkproject7
W dłoniach talon na suchy masaż na łóżku wodnym w CKR oraz
50% zniżki na serwis w @velowarsaw
Na stołku niesamowita @wie.wiorek, która wykręciła najlepszy czas
na segmencie
Oraz
jakiś pan, który głaszcze jej kolano przez czapkę od @canyon
Gratulacje! 
zdjęcie zrobił pan, który wcześniej głaskał moje kolano przez czapkę
a teraz te wszystkie fanty trzeba dowieźć do domu!

[3/23] Poniedziałek, 28. czerwca: 76 km, TOTAL: 444 km, FED: 473 km

Efekt uboczny pandemii - poranne ustawki stały się nieosiągalne. No po prostu niemożliwe! Nie mówię, że kiedyś byłam jakimś rannym ptaszkiem, ale latem jednak potrafiłam nawet trzy razy w tygodniu zameldować się po szóstej czy szóstej trzydzieści w Wilanowie. W poniedziałek umawiamy się z Adamem dość zachowawczo o 7:30 i... spóźniamy się. Niby niedużo, parę minut, ale naczelna zasada kolarska mówi, że rano się nie czeka, a porannych spóźnień się nie wybacza. Adam chyba jednak tej zasady nie zna, bo o 7:35 jest nadal tam gdzie trzeba. Ruszamy, wpada niecałe 80 kilometrów, a to dopiero początek tego trudnego tygodnia...

poranek z Adamem i Piotrkiem
chłopaki tworzą mi tunel aerodynamiczny
gorąąąco, jeeeść, spaaać

[4/23] Wtorek, 29. czerwca: 88 km, TOTAL: 532 km, FED: 566 km

We wtorek jedziemy z Markiem. Marek ma przedziwne szczęście - prawie za każdym razem, kiedy idziemy razem na rower, Piotrek jest na dyżurze. Dziś nie inaczej; plecak z laptopem nie przeszkadza jednak za bardzo, bo tempo leniwe, jako że wszyscy odczuwamy jeszcze trudy weekendu. W Górze Kawiarni przerwa na szybkie ciacho. Na Euro Anglia wygrywa z Niemcami 2:0, a Ukraina 2:1 ze Szwecją.

wieczór z Markiem i Piotrkiem
fot. @displaced_wombat
Piotrka znak charakterystyczny - plecaczek...

[5/23] Środa, 30. czerwca: 29 km + 28 km, TOTAL: 589 km, FED: 627 km

W środę najadłam się strachu co do dalszych losów mojego udziału w Tour de Google. Rano miało padać, więc wymyśliłam sobie górski trening cztery kilometry od domu - mamy tam podjazd wzdłuż Korbońskiego, można piłować. Pierwszy, drugi, trzeci... i biegi przestają się chcieć zmieniać - ani z przodu, ani z tyłu, nic się nie świeci. Zostaję na jakimś bezsensownym przełożeniu - pod górę nie daję rady, po płaskim kręcę jak chomik i nic wykręcić nie mogę... Gwoli przyzwoitości dojeżdżamy do Okrzeszyna, a wieczorem jadę do Air Bike'a w Piasecznie sprawdzić działanie mojego uśmiechu. Z serwisami nie jest latem i to latem post(?)pandemicznym łatwo - z byle głupotą czeka się tygodniami, a ja bym chciała diagnozę mojego di2 (elektrycznych przerzutek) na cito! Jakoś się udaje, pan kończy pilne zlecenie i ma czas zajrzeć do wnętrza Mondzi - zaciskam kciuki najmocniej jak się da, ale nie wygląda to dobrze, bo po podłączeniu baterii do prądu wszystko działa, więc trudno zrozumieć, jaki jest problem. Pan się na szczęście tak łatwo nie poddaje - potrząsa kabelkami, jednym, drugim, podłącza coś tu, coś tam - wreszcie jest diagnoza! Trzeba wymienić baterię. Z tego miejsca chciałbym bardzo podziękować Air Bike'owi, który wziął ją na siebie (prawie tysiak!), mimo że skończyła się już gwarancja (niecały miesiąc temu). Jestem uratowana, mogę tourdegooglować dalej!

rano sesja prawie-górska, a wieczorem sesja ratunkowa
tę koszulkę noszę tylko podczas Touru, ale noszę dumnie :)
z radości, że Mondzia odzyskała pełnię sił, objeżdżam las, a zachód
słońca podziwiam w Wilanowie

[6/23] Czwartek, 1. lipca: 12 km + 53 km, TOTAL: 654 km, FED: 696 km

Dzień pełen wrażeń - nasz pierwszy w biurze od marca 2020. Rano popłoch - gdzie jest identyfikator, którędy do centrum, na którym piętrze moje biurko, jak nazywały się salki konferencyjne, gdzie herbata, a gdzie łyżeczki, kto jeszcze dzisiaj nie pracuje zdalnie, z kim można się przywitać. Szybko przypominam też sobie, że klima w nowoczesnych biurowcach działa latem aż za bardzo. Wychodzimy z roboty dość późno, kierunek Wisła i ścieżka rowerowa przy niej. Na Świętokrzyskiej stoimy w rowerowym korku, już zapomniałam, co to za uczucie - trochę frustrujące, że nie można szybciej, trochę jak miłe ciepełko rozlewające się po całym ciele, że Warszawiacy wybierają jednoślady. Po kilku kilometrach wleczenia się trochę przyśpieszamy i co i rusz wyprzedzamy rowerzystów i kolarzy. Jeden z nich woła za mną i okazuje się po bliższym przyjrzeniu być kolegą z pracy - pokazujemy Damianowi jak najprzyjemniej wyjechać z miasta na Gassy i kręcimy się troszkę po okolicy, mimo że Piotrek dzielnie wiezie w plecaku dwa laptopy, dwie pary butów, sukienkę i ubranie na zmianę dla siebie. Dużo kilometrów nie wpadło, ale przynajmniej zachowaliśmy świeżość i siły na weekend.

rano do pracy, wieczorem z z Damianem
dawno niewidziany widok
moja najulubieńsza piekarnia i ukochane migdałowe croissanty, mniam!
W końcu mamy czas Tour de France, śniadanie trzeba zatem po francusku!
tu kiedyś mogło rozmawiać z siedem, osiem osób; obecnie niebieskie
kropy wyznaczają dostępne miejsca. Całe dwa.
zachód słońca na Wąwozowej

[7/23] Piątek, 2. lipca101 km, TOTAL: 754 km, FED: 801 km

Pierwszy tydzień rywalizacji kończymy stówką - w piątki o 17 leci Pętla S8 i jej "Lekka Setka". Tempo? "32-38 km/h, dostosowane do warunków i uczestników", tym razem wyszło (z czystej jazdy, to oczywiście nie uwzględnia czekania na czerwonych, wymiany dętki, fotostopu, przerwy w krzaczkach...) niecałe 34.5, co w peletonie jest tempem całkowicie do przeżycia. Mamy po 800 kilometrów i to daje nam trzecie i czwarte miejsce za rowerowym cyborgiem z Kalifornii i kolegą z Japonii, który na rowerze był na razie wprawdzie tylko raz, ale za to przejechał 600 km / 11000 m. Także ten.

piątkowe popołudnie w peletonie
i czekania na przejeździe kolejowym średnia też nie uwzględnia!

[8/23] Sobota, 3. lipca: 163 km, TOTAL: 918 km, FED: 971 km

Plan na weekend był inny. Pobudka, pociąg do Łodzi, a stamtąd może do Warszawy, może przez Kielce i Kraków, może z poniedziałkiem wolnym. Budzimy się, a za oknem pada. Według map będzie padało jeszcze długo, również na zachodzie i południu od stolicy. Trzeba się przegrupować - podjeżdżamy autem do Wyszkowa i to okazuje się strzałem w dziesiątkę. Nowe drogi, ładna pogoda, smaczne jedzenie, czego chcieć więcej?

całodzienna trasa w duecie
na liczniku nie ma jeszcze dwóch kilometrów, a tu pierwszy postój,
taki plan wycieczki to ja szanuję!
idealnym asfaltem w środku lasu, ktoś naprawdę nieźle ułożył tę trasę!
perełki architektury przydrożnej
wał nad Bugiem
zasłużony obiad w smażalni w Broku
powrót serwisówką

[9/23] Niedziela, 4. lipca: 122 km, TOTAL: 1040 km, FED: 1101 km

Rano siąpi, wieczorem ma lać, nie mamy motywacji do odjeżdżania autem, bo też i nie wiadomo dokąd mielibyśmy nim odjechać. Wstajemy, jest po ósmej, a na telefonie powiadomienie, że o dziewiątej odjeżdża grupka spod "Mety". No to dawać ich - szybkie śniadanie, szybki dojazd, trochę kropi, ale może się nie rozpada. Na miejscu zbiórki trzy osoby (oprócz nas), jedziemy i co chwila powraca pytanie, czy zawracamy i może nawet nie tylko ja mam na to ochotę, ale w grupie zawsze głupio być tym pierwszym, kto się do tego przyzna... Po ćwiartce trasy wypogadza się i wprawdzie do końca jazdy chlupocze mi w butach, ale asfalt przesycha, a że jest ciepło, to i całkiem przyjemnie. Po powrocie do domu jednakowoż zaczyna lać i nie ma co marzyć o sesji wieczorem. Na liczniku ponad tysiąc!

sobotni poranek z peletonem
czasem słońce, a czasem deszcz
Aneto, Arturze, Marku, dzięki - bez Was tysiaka by dzisiaj nie było!

[10/23] Poniedziałek, 5. lipca: 0 km, TOTAL: 1040 km, FED: 1101 km

Leżę do góry brzuchem, jem frankowourodzinowe ravioli, zagryzam (lub zalizuję) frankowourodzinowymi lodami i odpoczywam przed jutrem. Niczym Kwiatek, Pogačar i spółka.

[11/23] Wtorek, 6. lipca: 101 km, TOTAL: 1141 km, FED: 1208 km

Wtorek to był ogień, a z punktu widzenia Tour de Google jazda kompletnie bezsensowna i nieoptymalna. Nie dość, że się zmęczyłam, że zapobiegawczo dzień przed był dniem przerwy, to jeszcze na start i z mety, inaczej niż Piotrek, dostałam się autem i uciekły mi dodatkowe kilometry! Koniec końców chodzi jednak o to, żeby na rowerze się bawić, a nie do niego zmuszać, a ja te przejazdy spod kapliczki i powroty serwisówką, kiedy skacze tempo, rozmowy się ucinają, zęby zagryzają i każdy mocniej przytula się do kierownicy, uwielbiam. Średnia wyszła całkiem zacna, bo 36.4 km/h, a byłaby pewnie wyższa, gdyby nie urwał mnie peleton - i teraz uwaga, quiz, kto mógł być wtedy na zmianie i nadawać rytm owemu peletonowi? Właśnie tak, mój człowiek! :-)

wtorkowy ogień na serwisówce
ale trzeba uczciwie przyznać, że jak już mój człowiek w peletonie
zorientował się, że go rozerwał i brakowało mu kogoś w czubie,
to podkulił ogon, wrócił i pomagał w grupie pościgowej! Merci!

[12/23] Środa, 7. lipca: 67 km, TOTAL: 1207 km, FED: 1279 km

Tygodniowy cykl życia kolarza jest podobny na wszystkich szerokościach i długościach geograficznych (no, może poza tymi, gdzie weekend przypada na piątek i sobotę, tam się pewnie to wszystko przesuwa o jeden dzień). Dni wolne od pracy to czas na dłuższe jazdy, w poniedziałek odpoczywa się po weekendzie, w piątek przed, nogę przepala we wtorek i czwartek, a w środę chill. Oczywiście da się znaleźć spokojną grupę we wtorek / czwartek, ale zdecydowana większość trenujących stara się pojechać "szybko", cokolwiek to dla nich znaczy. Środy są słodkie, a serniczek, który czeka nas w połowie drogi absolutnie warty grzechu! W tej edycji przerwa na ciacho trochę nam się wydłużyła, bo działa się aktualnie rzecz historyczna - Hubert Hurkacz ogrywał Rogera Federera w ćwierćfinale Wimbledonu! Kibicowaliśmy kilka setów na komórce, więc jakby ktoś pytał, to to też nasza zasługa!

słodka środa z peletonem Piotrka V.
pyszności!

[13/23] Czwartek, 8. lipca: 110 kmTOTAL: 1317 km, FED: 1395 km

Nasza relacja z deszczem przypomina zabawę w kotka i myszkę, ale tym razem to my jesteśmy górą! Rano pada, więc na wieczór umawiamy się z Adamem. Prognoza jak żyleta, chociaż z każdą godziną taka coraz bardziej tępa żyleta. To znaczy tak mi się teraz wydaje, bo zachłyśnięta porannym optymizmem zapominam sprawdzać i patrzę dopiero przed samym wyjściem. Szału nie ma, tak to ujmę, ale jedziemy, bo co innego możemy zrobić? Co parę kilometrów odświeżamy radar-opadow.pl, radar burz, windy.com, mapy meteo i ewentualnie modyfikujemy trasę. Będąc już daleko od domu, Adam dostaje telefon od żony, żeby wracał, najlepiej już, bo w Warszawie dramat, ulewa, strumyki płyną ulicami... U nas raczej sucho i nawet nie mży. Po fakcie okazuje się, że deszcze i burze szalały dokładnie na terenie otoczonym pomarańczową pętlą na mapie poniżej. Także ten, czasem szczęście sprzyja zuchwałym!

czwartkowe popołudnie z Adamem
mówią, że na końcu tęczy można znaleźć skarb?
umiarkowany skarb, nawet człowiekowi nie powie, że ma nierówno skarpetki :/

[14/23] Piątek, 9. lipca: 70 kmTOTAL: 1387 km, FED: 1470 km

W piątek okno pogodowe przypada na lunch. Ten jemy w Otwocku - wjeżdża sałatka z kurczakiem i grillowanym halloumi, siedzimy w ogrodzie, jest przyjemnie, zielono, wśród drzew, cicho... nie licząc brzęczenia komarów... Jemy szybko.

lunch w Otwocku
dobre halloumi nie jest złe

[15/23] Sobota, 10. lipca: 228 kmTOTAL: 1616 km, FED: 1718 km

Wreszcie tryb przygody! Pakujemy strój na zmianę do podsiodłówki, czekamy aż przeschnie asfalt i ruszamy do Białegostoku. Wiatr sprzyja, a co zaskakujące, ma (i będzie) sprzyjać również na powrocie następnego dnia! Jest i owa przygoda, chociaż lepiej żeby jej nie było... Przydarzyła się siedem kilometrów od upragnionej tabliczki z miastem celem - stara dobra znajoma, guma. Tym razem jednak okazało się, że do wymiany dętki potrzeba czegoś więcej niż zapasu i pompki, a mianowicie łyżek, a te leżą na stole w salonie... Są trzy plusy zaistniałej sytuacji w danym momencie trasy - Decathlon blisko, do jego zamknięcia prawie godzina, a powietrze nie uciekło całkowicie - można podpompować i jechać przez jakieś dwie minuty... Po kilku powtórzeniach udaje się dostać do sklepu, zakupić potrzebny sprzęt, wymienić felerny egzemplarz, a potem zjeść dobrą kolację i zacząć ładować baterie pod kołdrą.

duo przygoda do Białego
dzisiaj na zdjęciach tylko Piotrek
a głównie jego plecy
chociaż nie tylko - tutaj na największej sobotniej atrakcji, kładce nad
rozlewiskami Narwii
uff!!
najlepszy widok na świecie, a przynajmniej na Podlasiu!
czasami szczęście kosztuje tylko 7.99

[16/23] Niedziela, 11. lipca: 300 kmTOTAL: 1916 km, FED: 2044 km

Trochę marzy się życiówka (ta od ostatniej edycji TdG wynosi 313.5 km), ale na 292. kilometrze już wiemy, że jej nie będzie - niebo rozbłyskuje się co chwila od śladów piorunów, grzmi, a (kolejna w tym tygodniu) burza z ulewą wisi w powietrzu. Zmęczeni odpalamy tryb turbo i spieszymy się do domu jak dawno nie. Na Dereniowej zaczyna kropić. Kończymy szaleńczy sprint pod daszek nad wejściem do klatki i wtedy zaczyna padać, a gdy wjeżdżamy windą do mieszkania zaczyna lać oraz zaczyna się druga połowa finału Euro 2021. Uff!

dziwne to - z Białegostoku do Warszawy jest jakoś dalej niż z Warszawy
do Białegostoku
wczoraj Narew, dzisiaj Biebrza
jedź ŁOŚtrożnie na Carskiej Drodze aka Łosiostradzie
jak nie łosiostrada, to autostrada, a raczej serwisówka przy niej.
Mało finezyjna trasa, ale przynajmniej prosta i z dobrym asfaltem.
Mondzia odpoczywa po weekendowych ekscesach
piękny zachód słońca, burza zacznie się za półtorej godziny

[17/23] Poniedziałek, 12. lipca: 0 kmTOTAL: 1916 km, FED: 2044 km

Żyję trybem Wielkiej Pętli, poniedziałki to dni wolne od roweru. Cudowne uczucie.

[18/23] Wtorek, 13. lipca: 2 km + 86 kmTOTAL: 2003 km, FED: 2136 km

Niby wstyd wrzucać dwukilometrową jazdę, ale przecież liczy się każdy przejazd! Po południu kolejne kotko-myszku z deszczem. Ta odnoga po lewej to początkowa trasa i zawrotka na stację benzynową. Dobrze, że sprzedają na niej radlerki, czekanie od razu robi się przyjemniejsze.

dwa na lunch, więcej wieczorem, początkowo z Adamem
pizza na lunch w Amici
na stacji plotkujemy z Adamem, popijając ratlerka i czekamy aż przeschnie
(który to raz piszę o deszczu i przesychaniu w tej relacji?!)
niestety Adam wykorzystuje swój czas na rower i w dalszą trasę ruszamy w duecie

[19/23] Środa, 14. lipca: 25 km + 100 kmTOTAL: 2128 km, FED: 2268 km

Znowu w dwóch częściach, a nawet trzech. Na rano ustawiam sobie wizytę w centrum u okulisty, a do biura mają przyjść moi koledzy z zespołu (Tomek i Bartek), których nigdy nie poznałam na żywo. Więcej motywacji nie potrzebuję! Wieczorem ciastko z Piotrkiem V. i spółką.

do pracy, z pracy i uzupełnić zapas węglowodanów
nie o tego Tomka mi chodziło :)
każdy albo już po jedzeniu ciastka albo w trakcie albo przed.
Innej opcji nie ma!

[20/23] Czwartek, 15. lipca: 223 kmTOTAL: 2351 km, FED: 2515 km

Rywalizacja wchodzi w decydującą fazę i podium jest w zasięgu, ale trzeba się jeszcze wysilić te cztery razy. A każdy kolejny coraz trudniejszy, bo i zmęczenie większe! Bierzemy wolne, odjeżdżamy autem do Garwolina (garwoliński jest ostatnim od Warszawy powiatem, dla którego pojawiły się alerty burzowe) i  w drogę...

urlop w środku tygodnia może wyglądać tak
czerpiemy motywację skąd tylko się da
Kozłowiecki Park Krajobrazowy - polecam
czyli że jak wyprzedzam to mogę jechać 60?

[21/23] Piątek, 16. lipca: 5 km + 64 kmTOTAL: 2420 km, FED: 2587 km

Dopada mnie mały kryzys - nie chce mi się i boli ciało, a najbardziej punkty styku z rowerem, i to wszystkie trzy. Z braku lepszych pomysłów turlamy się do Góry Kawiarni - tam spotykamy Anię, która przyjechała na ciacho z Mileną i Sebastianem. Tych nie znamy, ale poznajemy i wpraszamy się na powrót. To świetna decyzja - zarażam się ich energią, odżywam, odzyskuję siły na weekend! Dziękuję :)

dostawa lunchu i wieczorna rundka do GK
od lewej: koło Mileny, Sebastian i Ania

[22/23] Sobota, 17. lipca: 122 km + 110 kmTOTAL: 2652 km, FED: 2833 km

Kolejne dwieście w tym tygodniu, ale strategia inna - w dwóch turach, z dużą przerwą pośrodku na wylegiwanie się we własnym łóżku. Rano (7.30 z Sobieskiego) mocna ustawka z nowym świetnym towarzystwem, po południu obiad i turlanie się w duecie po znanych okolicach. Czy ten Tour się kiedyś skończy?!

stówka do stówki i zbierze się dwustówka
zmiana poranna - odwiedzamy GK
zmiana wieczorna - odwiedzamy GK.
Tym razem odbieramy nagrody (obydwoje!) za najwięcej kilometrów
w poprzednim tygodniu!
w środku kubek z TdF, kawa, batoniki

[23/23] Niedziela, 18. lipca: 272 kmTOTAL: 2926 km, FED: 3127 km

Na Pola Elizejskie wjeżdżamy przy zachodzie słońca po całym dniu jazdy i wyciskaniu każdego dodatkowego kilometra. Więcej już się nie dało! Marzyły mi się trzy tysiące, ale i 2926 to całkiem sporo. W TdG zajmujemy zgodnie drugie (Piotrek) i trzecie (ja) miejsca, za kolegą cyborgiem z Kalifornii (w metryce FED wykręcił tyle, ile my w sumie). W TdF drugie miejsce zajmuje Jonas Vingegaard, a trzecie Richard Carapaz. Au revoir!

początek z ekipą zmontowaną przez Karola, potem dogorywanie w duecie
rano, świeża ekipa, atrakcje - prom przez Wisłę
jedziemy na (bardzo dobre!) lody do Mińska
potem ekipa wraca do domu, zadowolona stówką+, a my walczymy
póki słońce oświetla drogę...

Au soleil, sous la pluie, à midi ou à minuit
Il y a tout ce que vous voulez aux Champs-Elysées!