Palm Mar, w którym dość nieoczekiwanie osiedliliśmy się na dwa tygodnie okazało się całkiem przyjemnym punktem startowym pieszych wycieczek. I jak pierwsze "po" trzy kilometry były niesamowicie długie i niesamowicie męczące, to potem ciało na nowo przyzwyczajało się do ruchu i pod tym względem było tylko coraz prościej.
 |
aktualnie najkorzystniej wyglądam z prawego profilu |
 |
teren pod Palm Mar jest niesamowity - biegnie tam ulica, którą przebiega granica między cywilizacją a niecywilizacją. Po jednej stronie domy, auta, knajpy, belgijskie piwa, gwar, lody i gofry, po drugiej - nic. Niskie rośliny, wygrzewające się na gorących kamieniach jaszczurki, jedna latarnia morska - i tak kilka kilometrów wzdłuż wybrzeża |
 |
żółta bluza chroni moją kolarską nieopaleniznę przed słońcem - posmarować się oczywiście posmarowałam, ale nie spodziewałam się aż takiej lampy |
 |
wspomniana wcześniej kolarska nieopalenizna w pełnej krasie |
 |
w prawo? w lewo? w prawo! |
 |
chyba że jednak w lewo? |
 |
jakby komuś się znudziła tortilla, to pewnie pierogi do odgrzania można tu kupić; ale na wejście i sprawdzenie samemu czasu nie było |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz