czwartek, 28 kwietnia 2022

[Powsin] sto procent szczęścia w szczęściu

Poniżej obrazkowa definicja szczęścia. Może było krótko i wolno, i zimno, i na słabym rowerze, i po płaskim, i po nudnych sąsiednich drogach, ale było najlepiej na świecie!

poniedziałek, 25 kwietnia 2022

[Emilia Romagna] sorpresa!

Nie jestem tradycjonalistką. Nie jem karpia na Boże Narodzenie ani nie piję żurku na Wielkanoc. Lubię jednak dowiadywać się, jakie zwyczaje panują w innych krajach albo wręcz zaczynać je obchodzić, jeśli w ich opisie występuje słowo "słodycz", "czekolada" albo "ciasto". Te włoskie bardzo mi odpowiadają, ale to jest w ogóle kraj ludzi cukrolubnych, więc on generalnie mi odpowiada. Chciałabym wspomnieć o dwóch. Colomba di Pasqua to wielkanocne ciasto drożdżowe w kształcie gołębicy, we wszystkich rozmiarach, smakach, polewach i kolorach. Markety i cukiernie są ich pełne nawet kilka tygodni przed świątami, tak jak pełne są czekoladowych jajek. A właściwie jaj, ogromnych czekoladowych jaj, często z niespodzianką w środku. Właściwie nie wiem jak to się stało, że je tylko obfotografowaliśmy, a żadnego nie zakupiliśmy. No nic, trzeba będzie wrócić do Włoch na Wielkanoc za rok!

COLOMBA DI PASQUA.
akurat pistacjowa
COLOMBA DI PASQUA.
nie wiem, o co chodzi z kształtem gołębia, bo ja tu w ogóle gołębia nie widzę 
COLOMBA DI PASQUA.
w środku, na zewnątrz - pełna dowolność, pełna różnorodność
JAJO.
nadal żałuję, że nie zajrzeliśmy im w żółtko
JAJO.
ani białko

I żeby się nie zrobiło na blogu za słodko:

włoski front antycukrowy
BRUSCHETTA.
niby zwykłe kanapki, ale we Włoszech smakują inaczej
MATEMATYKA.
Natalka + jedzenie = szczęście
NADMIAR.
czy nadmiar szczęścia risotto może zaszkodzić?
NADMIAR ZNÓW.
to całkiem zabawna historia, bo przed knajpą był sklepobar, w którym
czekaliśmy na otwarcie restauracji. Ludzie obok mieli takie małe smażone
trójkąciki, takie mikro, więc jak zobaczyliśmy trójkąciki w karcie, to wzięliśmy
osiem, na spróbowanie. Tylko te, które przyszły już takie mikro nie były...

piątek, 22 kwietnia 2022

[Emilia Romagna] dzień finału: fajny spacer, ale jednak wolałabym dzisiaj grać w karty - to zapytaj w hotelu, może ktoś ma talię

Sponsorem zwiedzania nowych miast (i pól, łąk, lasów) była literka K jak kontuzja i koronawirus. Początkowo rowery miały oczywiście lecieć z nami - załatwiliśmy samolot, wypożyczyliśmy auto, wynajęliśmy mieszkanie na tydzień po mistrzostwach, zamówiliśmy pogodę. Rowerów jednak nie zabraliśmy (dwa dni pierwszego weekendu do zagospodarowania). Do tego kilku zainfekowanych Amerykanów spowodowało panikę wśród organizatorów - rozgrywki zapauzowano (kolejny dzień), kazano się wszystkim przetestować, a po wznowieniu odwołano turniej pocieszenia (do którego wpadlibyśmy z przegranego ćwierćfinału (cztery dni do zagospodarowania), a także mecz o brąz (chociaż to już - niestety - nas nie dotyczyło). Czas wolny staraliśmy się spędzać na spacerach, najchętniej po wzgórzach, ale że jedyny samochód w ekipie mikstowej miał Igor, byliśmy zdani na ich łaskę i niełaskę. A kiedy zdecydowali po przegranej na Włochów, że wrócą do domu w czwartek zamiast niedzielę, nie pozostało nam nic innego niż podróż pociągiem do Bolonii i wypożyczenia auta tamże. Znowu byliśmy samodzielni. Znowu mogliśmy zwiedzać. Poniżej miks z różnych pięknych miejsc, które mieliśmy szczęście zobaczyć.

BUSTO ARSIZIO.
W pierwszą sobotę lądujemy pod Mediolanem wściekle wcześnie rano. Plan
mówił, żeby mieć cały dzień na rower, rzeczywistość powiedziała, żeby mieć
cały dzień czekania na Sabinę z Igorem, którzy przylatują wieczorem
i biorą auto. Tak będzie mi wygodniej dojechać, chwilowo nie mam ochoty
tłuc się trzema środkami lokomocji z kilkoma przesiadkami. Wsiadamy więc
w pierwszy pociąg, odjeżdżamy przystanek i chodzimy na chybił trafił,
wciągając przesmaczne risotto i najwłostsze z włoskich lodów.
BUSTO ARSIZIO.
Kiedy ja ostatnio byłam tak blisko roweru (no, na świeżym powietrzu,
trenażera przecież nie liczę)?
PARMA.
FIDENZA.
kiedy sama nie mogę jeździć, szukam jakiegokolwiek kontaktu z rowerami
PARMA.
jakiegokolwiek
BOLOGNA.
kolorowo, trochę mokro, tu trochę jak w Wenecji, ale właściwie to wcale nie
BOLOGNA.
od dzisiaj kojarzy mi się tylko z wieżami (mieszkalno-obronnymi), bo te
chciał tu mieć każdy (szacuje się, że w XII-XIII wieku mogło ich tu być 80-180!)
BOBBIO.
absolutnie najładniejsze włoskie miasteczko, które do tej pory odwiedziliśmy,
a Garbaty Most... no bo kto powiedział, że mosty muszą być płaskie?
BOBBIO.
ten sam most, inne ujęcie
BOBBIO.
chwila zadumy
BOBBIO.
nadal Bobbio
BOBBIO.
znowu Bobbio, dajcie już spokój!
SAN SALVATORE.
prawie Bobbio, bo raptem trzy kilometry dalej, co ja poradzę, że tam tak pięknie?
SAN SALVATORE.
COLI.
BRUGNELLO.
*te* widoki!
BRUGNELLO.
CASTELL'ARQUATO.
CASTELL'ARQUATO.
CASTELL'ARQUATO.
no prawie, bliziutko za. Losowa zatoczka parkingowa a'la punkt widokowy.
MORFASSO.
dalej od zamków, bliżej do natury.
MORFASSO.
MORFASSO.
Piotr "mam nadzieję, że mnie nie zwieje" Zdobywca
MORFASSO.
- jak tu ładnie, rób zdjęcia!
- eee, wrócimy tu kiedyś rowerem, wtedy będę robił
Auto - to było cudowne uczucie znów prowadzić, znów robić coś jak zwykły
sprawny człowiek!
MORFASSO.
VIGOLENO.
końcówka wyjazdu to naprzemiennie zamki i natura
SASSO MARCONI.
okolice Bolonii, powoli żegnamy się z ciepłem, słońcem i makaronem
SASSO MARCONI.
oj, wrócimy tu z rowerem, wrócimy

środa, 13 kwietnia 2022

[Salsomaggiore Terme] eskalopa cielęciny z fontina

W ciągu lat grałam w brydżowych mistrzostwach w bardzo wielu różnych miejscach (Jesolo, Poiana Brasov, San Remo, Albena, Opatija, Wrocław, Filadelfia, Vejle, Dublin, Taicang, Reims), ale okolice Salsomaggiore przebijają je wszystkie. Chociaż uczciwie trzeba przyznać, że na tamte turnieje jeździła trochę inna Natalka. Taka, która wolała wolniej i spokojniej, a sportu unikała jak ognia. Taka, która nie doceniłaby pagórkowatych terenów i możliwości fizycznego zmęczenia się w przerwie od stresującej gry. Taka, która lgnęła do hałasu miasta i wieżowców, a nie pasących się krów i zająców przekicujących przez polną drogę.

czasem gra
czasem spacer z tymi, z którymi gramy
(rzadko, bo zawsze któraś z naszych dwóch par gra, tylko jedna pauzuje)
czasem spacer we dwoje i oglądanie okolicy
no... albo... nerwowe odświeżanie wyników meczu... co piętnaście sekund
przez to nerwowe odświeżanie można nie zauważyć, że akurat przechodzi
się koło fajnego zamku
pogoda bywała różna (raczej lepsza niż gorsza), ale codziennie udawało się
dopisać do dzienniczka kilkanaście (raczej; lub kilka) kilometrów spaceru
pomocne było w tym nasze niemieszkanie w miejscowości gry - Salsomaggiore
Terme - a cztery kilometry dalej - w Tabiano Bagni. Polskie reprezentacje
mikstowa i kobieca zatrzymały się w małym rodzinnym hoteliku, gdzie
zostaliśmy niesamowicie sympatycznie przyjęci. Panie właścicielki wprawdzie
mówiły po angielsku podobnie jak my po włosku, ale szybko nauczyły się
naszych imion i preferencji - kto co zamawia na śniadanie (uova strapazzate,
czyli jajecznicę, por favore), kto co pije (na mój widok pani od razu idzie
po wrzątek i herbatę), a porozumiewaliśmy się używając uniwersalnego
języka uśmiechu i gestów.
nawet menu kolacyjne drukowały po przepuszczeniu przez Googlowego tłumacza
(z różnym rezultatem)
przerwa podczas robienia miejsca na ową kolację
team Poland
gotowy do akcji