piątek, 28 kwietnia 2023

[Teneryfa] zmiana planszy

O tym już na blogu chyba było (szukałabym w okolicy powrotu na Maderę), że kiedyś za nic w świecie nie chciałam wracać do miejsc, które już odwiedziłam - to znaczy turystycznie wracać, bo rodzinie wracać czy przyjacielsko wracać czy biznesowo wracać, no to jest zupełnie inna historia. Ale dwie wyspy mają specjalne miejsce w moim sercu - ta już tu wspomniana i - Teneryfa. Tym razem na dziesięć dni, jako kanaryjskie wydłużenie pobytu na Gomerze. I niby się najeździłam, ba!, przejeździłam, moje nogi mówią, że już by bardzo chciały po płaskim, ale głowa mówi, że wcale się jeszcze nie nateneryfyfyfyfowała czy nie nateryfiła. W końcu nie byłam w jednej z ulubionych knajpek, nie byłam w nowej cukierni, o której słyszałam, że jest absolutnie thebest, nie podjechałam Maski, nie..., nie ..., nie...

tak widzieliśmy - w dni z dobrą widocznością - ukochaną Teneryfę z Gomery.
Nęciła, kusiła, zapraszała, skarżyła się, że wybraliśmy jej sąsiadkę, krygowała
się i zasłaniała chmurami, a potem znowu uśmiechała się zachęcająco.
Ja, ja, wybierz mnie!
Teneryfa!
Tene - Tene - Tene - Ryfa. Nie da się ukryć, że to tutaj. Mozolny podjazd.
okolice domu, mniej mozolny, ale też podjazd
chwila na lekturę nad morzem
chwila na szukanie tego jedynego serniczka
chwila na celebrowanie, że zmiana planszy zmianą planszy, ale niektórzy
zmieniają też level
chwila gorszej mglistej pogody
chwila rewelacyjnej pogody
chwila jazdy solo, bo inni muszą pracować
inna chwila jazdy solo - tych jazd solo było sporo
ale nie wszystkie!
a dla równowagi tak wygląda Gomera z Teneryfy

czwartek, 20 kwietnia 2023

[Gomera] mniej znaczy więcej

Podróż na Gomerę była tak inna od podróży do Nowej Zelandii jak tylko mogła być. Nie chodzi o to, że inna półkula czy po której stronie drogi się jeździ. Po prostu na drugim końcu świata było bardzo intensywnie, bardzo rozlegle, bardzo szybko, bardzo wszędzie, bardzo wszystko. Gomera to spokój. To wstawanie rano i półkilometrowy spacer po wyludnionym miasteczku do jedynego w okolicy sklepu. To codzienne proszenie pani ekspedientki o bułki z ziarnami i sześć jajek (no okej, jajka to akurat kupowałam co drugi dzień) jak tylko doczekam się na swoją kolej - sklepik mimo niewielkiej liczby klientów zawsze pełen harmidru, dyskusji, wymiany opinii i informacji; takie prawdziwe centrum miasteczka. Gomera to też samotne rowerowe wycieczki po okolicy, odkrywanie schowanych podjazdów, odbić od głównej drogi w (o dziwo całkiem realnej chociaż niezrealizowanej) chęci odhaczenia wszystkich asfaltowych dróg. To czytanie książki na skwerku z widokiem na ocean. To kilometrowe zejście na kamienistą cudowną plażę, którą mam całą dla siebie. Ba, w ciągu trzech godzin operacji zejście - czytanie - powrót mam każdy centymetr tej drogi tylko dla siebie! To uśmiech pana przyrządzającego mi po raz kolejny omlet z awokado, a do picia kakao. Albo innego pana kelnera w knajpie z serniczkiem zagadującego czy dużo kilometrów zrobiłam dzisiaj rowerem. Powolne rytuały. Drobne przyjemności. Nowe rutyny.

lista kwietniowa:
- "Wszystko za Everest", Jon Krakauer, ★★★★☆
- "The final silence", Stuart Neville, ★★★☆☆
- "Z szynką raz", Charles Bukowski, ★★★★☆
- "Felix, Net i Nika oraz Zero Szans", Rafał Kosik, ★★★★☆
- "It Ends with Us", Colleen Hoover, ★★★★☆
- "Polski SOR", Jan Świtała, ★★★★☆
- "Lekcje chemii", Bonnie Garbus, ★★★★★
- "Glucose revolution", Jessie Inchauspé, ★★★★★
moja plaża, tylko, tylko moja
nasza plaża, tylko, tylko nasza
bardzo dobra i ważna książka o tym, jak złe są dla ludzi wyrzuty glukozy
i jak trzeba się starać, żeby je minimalizować. Jest na to kilka sposobów:
- jeść posiłki w dobrej kolejności: warzywa (bo błonnik), potem białko i tłuszcz,
na koniec węglowodany
- łyżka octu winnego przed jedzeniem (rozpuszczonego w wodzie i przez
słomkę - bo ocet niszczy szkliwo)
- delikatny ruch po posiłku (np dziesięciominutowy spacer).
a propos glukozy:
nie rozumiem dlaczego oni zawsze dają dwie łyżeczki do MOJEGO serniczka
kiedy wyspa jest tak mała, że da(łoby) się zjeździć każdy metr jej asfaltu,
a i tak udaje się ominąć kawałek dobrego asfaltu w jej centrum
ile to ja razy chodziłam tymi uliczkami!
śniadalnia
pokój konferencyjny

Czyli nie trzeba jechać na Antarktydę ani wspinać się na Mount Everest, żeby doświadczyć wspaniałej przygody! W żadne z tych miejsc mnie nie ciągnie (przecież tam jest tak strasznie zimno, poniżej piętnastu stopni na plusie jak nic!) chociaż ostatnio ciągnie mnie bardzo do książek i filmów o tematyce wysokogórskiej. Garść ciekawostek. Rekordzista Kami Rita Sherpa zdobył szczyt 26 razy, rekordzistka - Lhakpa Sherpa - dziesięć. Najmłodszy wspinacz miał 13 lat i 10 miesięcy (Jordan Romero), najstarszy lat 80 (Yuichiro Miura). Najdłużej w najwyższym punkcie świata spędził Bhakta Kumar Rai - 32 godziny, z czego 27 medytował; większość zostaje tam raptem kilka minut, bo nie sztuką jest wejść, tylko zejść. No chyba, że wchodzi się szybko, wtedy sztuką jest też także wejść - Kilian Jornet na pokonanie całego dystansu spod bazy na górę potrzebował tylko 26 godzin! W roku 2019 w ramach projektu "Project Possible" Nims Purja zdobył wszystkie (czternaście) ośmiotysięczniki w zaledwie 189 dni.

a my szczyt przydomowego podjazdu zdobyliśmy razy pięć. To zawsze
była istotna wyprawa, bo na szczycie usytuowała się rzekomo rewelacyjna
knajpa. Na te pięć razy udało się zjeść raz (raz była pełna, trzy - zamknięta).
Pycha!

poniedziałek, 17 kwietnia 2023

[Gomera] fiu fiu fiu

Podczas pięciominutowego postoju na tarasie widokowym używam czterech języków. Po polsku domagam się od Piotrka przerwy na batonika. Po hiszpańsku tłumaczę pani, że zaraz przestawię rower, ale też chciałabym zrobić zdjęcie (pani okupuje taras od kilku minut i ani myśli się ruszyć i dać miejsce innym. Prawdopodobnie nie ze złośliwości, tylko nie mieści jej się w głowie, że są ludzie, którzy mogą robić zdjęcie rowerowi na tle ładnego krajobrazu). Po niemiecku pytam pana kolarza czy zamiast selfie nie wolałby normalnego ujęcia ze swoim jednośladem. Po angielsku odpowiadam parze, że nie, mi na zdjęciu sama Mondzia wystarczy, siebie do albumu nie potrzebuję. Trzy języki są oczywiste, niemiecki jakby najmniej, a zupełnie niesłusznie! Gomera jest zdominowana przez niemieckich turystów i to nie o tyle, że knajpiane menu i wszystkie tabliczki informacyjne są po niemiecku, bo są, ale na tyle, że losowy człowiek wchodzący do kawiarni pyta się mnie po niemiecku czy stolik będzie wolny. Ja, bitte, ist frei.

tutaj patrzymy na zielone, nie na czerwone - menu po hiszpańsku, angielsku
i niemiecku. My czekamy na rybkę.

Tak naprawdę na Gomerze używa się jeszcze jednego zupełnie nieoczywistego języka, a właściwie używa go dwadzieścia tysięcy lokalsów i to pewnie głównie na pokazach turystycznych. Mowa o gwizdanym silbo. Języku tubylczym, który pomagał dawnym Guanczom porozumiewać się na duże odległości. Krótki filmik tutaj.

Ja gwizdanego nie rozumiem, ale i tak fiu, fiu, fiu ciśnie mi się na usta, bo fiu, fiu, fiu, ale tu na tej Gomerze ładnie!

uwaga, zakręt!
¡atención!, una ciclista
vorsicht, es ist zu schön hier!
beautiful even when the weather is not beautiful
fiu, fiu, fiu, ale bryka!