O tym już na blogu chyba było (szukałabym w okolicy powrotu na Maderę), że kiedyś za nic w świecie nie chciałam wracać do miejsc, które już odwiedziłam - to znaczy turystycznie wracać, bo rodzinie wracać czy przyjacielsko wracać czy biznesowo wracać, no to jest zupełnie inna historia. Ale dwie wyspy mają specjalne miejsce w moim sercu - ta już tu wspomniana i - Teneryfa. Tym razem na dziesięć dni, jako kanaryjskie wydłużenie pobytu na Gomerze. I niby się najeździłam, ba!, przejeździłam, moje nogi mówią, że już by bardzo chciały po płaskim, ale głowa mówi, że wcale się jeszcze nie nateneryfyfyfyfowała czy nie nateryfiła. W końcu nie byłam w jednej z ulubionych knajpek, nie byłam w nowej cukierni, o której słyszałam, że jest absolutnie thebest, nie podjechałam Maski, nie..., nie ..., nie...
 |
tak widzieliśmy - w dni z dobrą widocznością - ukochaną Teneryfę z Gomery. Nęciła, kusiła, zapraszała, skarżyła się, że wybraliśmy jej sąsiadkę, krygowała się i zasłaniała chmurami, a potem znowu uśmiechała się zachęcająco. Ja, ja, wybierz mnie! |
 |
Teneryfa! |
 |
Tene - Tene - Tene - Ryfa. Nie da się ukryć, że to tutaj. Mozolny podjazd. |
 |
okolice domu, mniej mozolny, ale też podjazd |
 |
chwila na lekturę nad morzem |
 |
chwila na szukanie tego jedynego serniczka |
 |
chwila na celebrowanie, że zmiana planszy zmianą planszy, ale niektórzy zmieniają też level |
 |
chwila gorszej mglistej pogody |
 |
chwila rewelacyjnej pogody |
 |
chwila jazdy solo, bo inni muszą pracować |
 |
inna chwila jazdy solo - tych jazd solo było sporo |
 |
ale nie wszystkie! |
 |
a dla równowagi tak wygląda Gomera z Teneryfy |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz