Od dzieciaka lubiłam zbierać - znaczki, pocztówki, monety, jokery, naklejki do albumów - na przykład te z Muminkami. Kupowało się w kiosku saszetki, w każdej pięć kolorowych prostokątów. Kiedy miało się szczęście, wylosowywał się nowy obrazek, który wklejało się w odpowiednio ponumerowaną ramkę w specjalnej książeczce. Zawsze zastanawiałam się, czy gdybym otworzyła moją paczuchę minutę wcześniej lub później, to czy zestaw obrazków byłby taki sam czy inny?
Teraz w wieku słuszniejszym zaczynam zbierać amerykańskie parki narodowe. Na pierwszy ogień idzie Zion. Park narodowy to taki świetnie funkcjonujący, dobrze przemyślany mechanizm. Najpierw budka z opłatami - w kraju tak samochodocentrycznym jak Stany podstawowa jednostka to bilet wstępu właśnie dla osobówki. Ważny siedem dni kosztuje 35 dolarów. W budce obowiązkowo uśmiechnięty leśniczy - co by złego nie mówić o USA, to jednak jego mieszkańcy są niezwykle sympatyczni i pomocni. W trzecim parku, do którego wjedziemy (uwaga, spoiler, podczas tych wakacji zaliczyliśmy trzy parki) strażnik namówi nas na roczny bilet wstępu (uprawniający do nieograniczonej liczby wjazdów do wszystkich parków, których jest ponad sześćdziesiąt) za 80 baksów, pozwalając nam zapłacić paragonami z poprzednich dwóch i dopłacić tylko dyszkę. Miło ze strony pana strażnika, dziękujemy! A roczna wejściówka? Kto wie, może się przyda? Na wjeździe dostaje się też mapkę. Potem parking, czyste łazienki, źródełko z wodą do bidonu i dużo tablic przypominających o piciu, kremie do opalania, zakazie śmiecenia i karmienia dzikich zwierząt. W Zionie drogi układają się w literę Y z bardzo krótką nóżką. Jedna odnoga pozwala komunikacyjnie przejechać przez cały teren, w drugiej wolno jeździć tylko busikami. Te kursują na okrągło i mają dziewięć przystanków - z każdego prowadzi kilka spacerów o różnej długości i intensywności. My wybieramy ten najbardziej wymagający - nie tylko kondycji czy techniki (będą łańcuchy!), ale i planowania, bo trzeba zawczasu załatwić sobie przepustkę, czyli tak zwany permit. Loteria to jest w ogóle częsty element scenografii parków - liczba permitów jest ograniczona i trzeba mieć trochę szczęścia albo jeździć na wakacje poza szczytem, żeby móc pójść tam, gdzie się chce (i kiedy się chce). Ale my szczęście mamy (a poza tym jednak jest już listopad)!
 |
początek wędrówki, a już widoki niczego sobie |
.jpg) |
idę, idę, czekaj! |
 |
brak uśmiechu? To koncentracja! Radość jest wielka! |
.jpg) |
na górze |
.jpg) |
widok z góry. Ujdzie. |
.jpg) |
widok z góry, już bez tej dużej żółtej zasłaniajki |
 |
i w drugą stronę |
.jpg) |
drugi - wieczorny (stąd też i inny ubiór) - spacer w Zionie, bo żeby jak najbardziej nacieszyć się przyrodą poszliśmy w schemat spacer - rower - spacer |
O busiku mogę jeszcze powiedzieć, że jedyne co jest gorsze od tego, że dogoni Cię autobus i musisz się zatrzymać jest to kiedy Ty dogonisz autobus i nie możesz go wyprzedzić. O ile jedziesz na rowerze rzecz jasna. Bo takie są zasady - jedzie busik, a Ty na rowerze? Zatrzymujesz się i ustępujesz pierwszeństwa - autobus nie wyprzedza i autobusu się nie wyprzedza.
.jpg) |
"rowery zatrzymują się i ustępują pierwszeństwa autobusom" |
Ale przydługo gadasz, nikt tego nie czyta, gdzie ten chlebek bananowy?! Dawaj no!