Miami mnie nie rozczarowało! Jest tu dokładnie tak jak się spodziewałam, czyli… beznadziejnie. Środki masowego przekazu kreują w głowach ludzi pewien obraz Florydy, a Miami w szczególności. Zamykasz oczy, może widzisz palmy, czysty, żółty piasek, fale obijające się o brzeg, luksusowe wille z marmurami, basenem na podwórku i widokiem na ocean (Netfilx, “The Assassination of Gianni Versace: American Crime Story”). Takie zdjęcia da się tutaj zrobić owszem [odpowiednio wycięte z kontekstu atrakcyjnie może wyglądać wszystko, polecam], ale w przeważającej większości Miami jest takie, jak inne amerykańskie miasta, które odwiedziłam. Rozległe, poza ścisłym Downtown bardzo niskie (jedno-, dwu- piętrowe), co może wydawać się sexy, ale w praktyce oznacza, że wszędzie jest daleko - do knajpy, do szkoły, do sklepu po bułki (taki joke, jakby ktoś w Stanach chciał jeść ich pieczywo, nadaje się ono do czegokolwiek dopiero po podtostowaniu czy podgrillowaniu; zresztą zakupy robi się głównie hurtowo w gigantycznych hipermarketach). Ulice są szerokie, pasy również, bo samochody tutaj duże (to tak pewne, jak to, że mają automatyczną skrzynię biegów) i dużo ich - wszyscy poruszają się właśnie nimi, na piechotę chodzą chyba tylko przyjezdni Europejczycy, autobusami jeżdżą Latynosi, rowerami praktycznie nikt. Drogi trzypasmowe krzyżują się z czteropasmowymi, te w centrum zwykle są jednokierunkowe, a w obszarze zabudowanym domkami jednorodzinnymi każde skrzyżowanie to cztery stopy. Pod mostem można zobaczyć przepływające jachty z opalającymi się w bikini dziewczynami, powoli sączącymi szampana, ale częstszym widokiem jest kartonowo-materiałowy grajdołek licznych bezdomnych. W związku z pogubionymi częściami ich dobytku, porozrzucanymi papierowymi kubkami po kawie ze słodkim syropem i wysoką temperaturą sprzyjającą szybszemu rozkładowi, śmierdzi. Przed każdą knajpą parking. Knajpa - statystycznie meksykańska, przynajmniej te najtańsze, taki amerykański odpowiednik naszego kebaba. Napoje w styropianowych lub papierowych kubkach, bardzo ewentualnie plastikowych, szkła nie uświadczysz. Do każdej kawy (czy naleśników lub sernika) syrop i bita śmietana, do grillowanej ryby ciężki sos, mięso i ser smażone w głębokim tłuszczu, zamiast owoców owocowa frużelina. Aha, jeszcze do napoju, naczęściej lepkiego i słodkiego, obowiązkowy lód. Zresztą - o ironio! - w Stanach marznę zawsze. Bo może na dworzu bywać gorąco, ale już wszędzie indziej działa wściekle klima i jest po prostu naprawdę zimno! Europo, jak ja się stęskniłam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz