Sobota to dzień muzealny - z racji lokalnego minimum pogodowego (najwięcej opadów, najniższa temperatura) staraliśmy się jak mogliśmy chować pod dachem. Po śniadaniu pierwsza na liście do odwiedzenia była katedra, do której dotarliśmy na 12 - na krótki, dwudziestominutowy koncert organowy. Niestety, nie wolno było nagrywać filmików, nawet króciutkich, które mogłyby oddać nastrój. Było poważnie, kulturalnie, nostalgicznie.
Punkt drugi to jedno z lepszych, choć smutniejszych muzeów, które ostatnio odwiedzaliśmy - siedziba KGB, udostępniona do zwiedzania trzy lata temu. Znajduje się ona w pięknej kamienicy z początku XX wieku, która zanim pełniła niechlubną funkcję, była nazywana Flower House - od kwiaciarni, a także kwiatowych ornamentów. O 13.30 zaczynała się jedna z trzech oprowadzanych w soboty po angielsku wycieczek. Przewodnik pokazał nam głównie więzienie (parter i piwnica), dodając, że zwykli pracownicy biura KGB często nawet nie wiedzieli, co znajduje się na dole w ich budynku. Teraz można to obejrzeć, ale też poczuć i dotknąć - muzeum nie jest z gatunku "za szybką", nikt nie krzyczy, że dotknęło się mebli czy drzwi - wręcz przeciwnie, siadaliśmy na krzesłach w pokoju posłuchań, na pryczach w celach, dotykaliśmy czego chcieliśmy. Było strasznie, szczególnie że przewodnik obrazowo mówił i opowiadał historie pojedynczych ludzi. Pokazał nam pokój-recpecję, w której kazano nowo przybyłym opróżnić kieszenie, fotografowano ich, wstępnie przepytywano, a rzeźnickim nożem odcinano guziki, paski, sznurki, żeby uniemożliwić przyszłym więźniom samobójstwa. Salę przesłuchań z weneckim lustrem, w którym wymuszano zeznania - i to nie siłą, ale szantażem ("twoja żona już do nas jedzie", "twoje dzieci wyślemy do szkoły w głębi Rosji") albo metodą na dobrego i złego policjanta. Izolatki, w których ludzi zamykano na trzy dni bez jedzenia i picia. Cele z małym składanym łóżkiem, które zamykano o 6 rano, a w celi mieszkało 8 kobiet. Inną bardzo dużą celę, w której łóżka nie były składane, było ich cztery i dużo miejsca pomiędzy, ale więźniów było trzydziestu, całą dobę paliła się silna jarzeniowa żarówka, a strażnicy zabraniali zasłaniać ręką oczu ("muszę zawsze widzieć twoją twarz i dłonie"). Sztuczną celę, w której kończył się tunel, którym agenci KGB mogli dostać się potajemnie na złożenie raportów. Niewielki spacerniak, na który wychodzono na dziesięć minut raz na dwa tygodnie. Pokój, w którym w jednym roku rozstrzelano stu osiemdziesięciu sześciu najczęściej zupełnie niewinnych więźniów.
Punkt drugi to jedno z lepszych, choć smutniejszych muzeów, które ostatnio odwiedzaliśmy - siedziba KGB, udostępniona do zwiedzania trzy lata temu. Znajduje się ona w pięknej kamienicy z początku XX wieku, która zanim pełniła niechlubną funkcję, była nazywana Flower House - od kwiaciarni, a także kwiatowych ornamentów. O 13.30 zaczynała się jedna z trzech oprowadzanych w soboty po angielsku wycieczek. Przewodnik pokazał nam głównie więzienie (parter i piwnica), dodając, że zwykli pracownicy biura KGB często nawet nie wiedzieli, co znajduje się na dole w ich budynku. Teraz można to obejrzeć, ale też poczuć i dotknąć - muzeum nie jest z gatunku "za szybką", nikt nie krzyczy, że dotknęło się mebli czy drzwi - wręcz przeciwnie, siadaliśmy na krzesłach w pokoju posłuchań, na pryczach w celach, dotykaliśmy czego chcieliśmy. Było strasznie, szczególnie że przewodnik obrazowo mówił i opowiadał historie pojedynczych ludzi. Pokazał nam pokój-recpecję, w której kazano nowo przybyłym opróżnić kieszenie, fotografowano ich, wstępnie przepytywano, a rzeźnickim nożem odcinano guziki, paski, sznurki, żeby uniemożliwić przyszłym więźniom samobójstwa. Salę przesłuchań z weneckim lustrem, w którym wymuszano zeznania - i to nie siłą, ale szantażem ("twoja żona już do nas jedzie", "twoje dzieci wyślemy do szkoły w głębi Rosji") albo metodą na dobrego i złego policjanta. Izolatki, w których ludzi zamykano na trzy dni bez jedzenia i picia. Cele z małym składanym łóżkiem, które zamykano o 6 rano, a w celi mieszkało 8 kobiet. Inną bardzo dużą celę, w której łóżka nie były składane, było ich cztery i dużo miejsca pomiędzy, ale więźniów było trzydziestu, całą dobę paliła się silna jarzeniowa żarówka, a strażnicy zabraniali zasłaniać ręką oczu ("muszę zawsze widzieć twoją twarz i dłonie"). Sztuczną celę, w której kończył się tunel, którym agenci KGB mogli dostać się potajemnie na złożenie raportów. Niewielki spacerniak, na który wychodzono na dziesięć minut raz na dwa tygodnie. Pokój, w którym w jednym roku rozstrzelano stu osiemdziesięciu sześciu najczęściej zupełnie niewinnych więźniów.
rzędy cel |
cela, widać otwór do karmienia. Rano brudna woda aka kawa plus trochę chleba, na obiad zupa, wieczorem brudna kawa aka herbata i znowu trochę chleba. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz