Odbieranie mamy z Brzeszcz wydłużamy do weekendu+ w Tychach. Wybieramy to miasto, bo jest blisko babci, ma jakąś ofertę noclegową (a my do pracy potrzebujemy świetnego internetu oraz dwóch oddzielonych drzwiami pomieszczeń), a poza tym mieszkają w nim Ania i Wojtek (których poznaliśmy na Maderze, a potem podtrzymaliśmy znajomość podczas everestingu) i liczymy, że wieczorami czy w dni wolne pokażą nam rowerową okolicę. Kiedy mamy już adres airbnb, sprawdzamy na Stravie, skąd nasi znajomi zaczynają swoje przejażdżki i okazuje się, że to jest to samo osiedle! A gdy jeszcze taszcząc walizki z auta widzimy w jednym z okien kota (Ania koty uwielbia), piszę smsa: "ulica XYZ nr ABC, piętro D?" Żałuję niezmiernie, że nie mogłam zobaczyć widoku ich twarzy...
Jak zawsze towarzyszy nam idealna pogoda:
... ale i tak udaje się trochę pojeździć. W czwartek Wojtek zabiera nas na lokalną ustawkę (znowu dostałam wycisk!), a w sobotę wraz z Anią do siedliska nutrii w Jaworznie, co nieźle się składa, bo akurat przypadkiem mamy w kieszonkach trochę zbędnych marchewek.
![]() |
nutrie mają słaby wzrok, ale bardzo dobry słuch - niezawodnie reagują na dźwięk marchewki wyciąganej z kieszonki kolarskiej koszulki |
![]() |
żarłok! Dziennie zjada około ćwiartkę własnej masy w roślinach i korzeniach. |
![]() |
przez ich apetyt same zmartwienia - ze względu na zjedzone korzenie rośliny trudniej odrastają, gleba się destabilizuje, wały powodziowe bywają niszczone (zjedzone ;-)) |
![]() |
ale uczta! |
![]() |
no jak takiego słodziaka nie nakarmić? |
![]() |
3.99 za kilogram |
![]() |
banany są passé |