Dzień na Teneryfie zaczyna się od wizyty u Pana Bagietki. To niecałe półtora kilometra prostą drogą z małą hopką pośrodku. Zazwyczaj (okej, niech będzie: zawsze) ten obowiązek ta przyjemność przypada Piotrkowi. Ja gotuję jajka, wyjmuję z lodówki hummus i otwieram awokado, a on jedzie po dwie bułki z ziarnami, por favor.
 |
Pan Bagietka jako żywy! |
Potem wciąga nas wir pracy. Niestety tymczasowe mieszkanie nie jest zbyt fotogeniczne, nie jest też zbyt rozświetlone (nad czym ogromnie ubolewam) - parter plus małe okna wychodzące na patio to pewnie dobre rozwiązanie na upalne lato, ale nie dla uciekających od śniegu i lodu kolarzy z Polski. Im by się marzył nasłoneczniony taras, okna do podłogi i zero zasłon! A, i jeszcze widok na ocean. Ewentualnie na wulkan. Dobra, pomarzyli, to do roboty! A robota to głównie wideokonferencje, maile, dokumenty...
 |
jedyne zdjęcie z naszego hiszpańskiego casa: sala konferencyjna "sypialnia" |
Nie po to jednak przyjechali na Teneryfę, żeby zaraz się dać temu wirowi tak całkowicie wciągnąć! Kiedy tylko obydwojgu uda się upchnąć spotkania w dwóch blokach, żeby pomiędzy zmieściło się chociaż półtorej godziny wolnego, ruszamy pod górę. Pod względem rowerowym mieszkamy w najidealniejszym miejscu na wyspie - nie dość, że zielono, że spokojniej niż na południu, że blisko morza stromo, więc wjeżdża się z widokiem na ocean, to przede wszystkim świetnych podjazdów mnóstwo. Nasz domyślny, kiedy czasu mało, a chęć przepalić nogę jest, zaczyna się dwa kilometry od domu, pięćset metrów za Panem Bagietką. Jedziemy, jedziemy, jedziemy aż skończy się czas lub ochota, wtedy zawrotka i w kilka czy kilkanaście minut jesteśmy w powrotem przed laptopem. Idylla!
 |
uśmiech |
 |
skupienie |
 |
Garachico |
 |
wąchanie kwiatków |
 |
patrzenie z nostalgią na ciastka w kawiarni |
Co jemy? Kulinarnie nasza wioska rajem nie jest - pizzeria otwiera się o 19 w piątki, soboty i niedzielę. Do tego jedna restauracja z hiszpańskim jedzeniem, bar z tapasami i dwie kawiarnie z kanapkami. Póki mieliśmy wypożyczony samochód zapakowaliśmy pod korek lodówkę gotowymi daniami - tortillą do odgrzania, sałatkami z kuskusem (do tego tuńczyk z puszki i voilà, jeden posiłek z głowy mniej), zupami krem. I jakoś to leci. Generalnie jemy dużo ziemniaków - tortillę ubóstwiam i jem na kilogramy, częstym dodatkiem skrobiowym są frytki (te ograniczam) lub ziemniaki w mundurkach (tych nie cierpię).
 |
tortilla z bananem (wait, whaaaat? Ziemniory z bananem?! Ano :) W barze były też z porem i jabłkiem...) |
 |
kanapki. Jemy ich tutaj dużo, bo i Hiszpanie lubią je jeść. Zawsze zdrowiej niż ciastko... A do tego kakao! |
 |
cafe leche leche, ulubiony napój Piotrka |
 |
papryczki padrón, ulubiona przekąska Piotrka |
Ale nie samym rowerem człowiek żyje - zeszłej zimy zrobiłam ten koszmarny błąd, że w planach tylko rower i rower, w kółko rower, a potem jak zaczął się sezon i długie dystanse, to okazało się, że nie ma mobilności, że nie ma mocnych pleców i mięśni brzucha, a zamiast tego były godziny skręcania się z bólu, nieprzespane noce i kolejne wizyty u kolejnych fizjo. W 2022 nauczona na własnych pomyłkach, rozciągam się prawie codziennie, a dwa razy w tygodniu wpada trening siłowy w siłowni z najpiękniejszym widokiem na świecie!
 |
absolutnie najlepszym widokiem. To moje ulubione miejsce na Teneryfie, a mata była pierwszym zakupem na wyspie. |
 |
do ćwiczeń specjalistyczny sprzęt potrzebny nie jest - tu Piotrek wymachuje sznurkiem do wiązania maty |
 |
ja w podróż ostatnio zawsze zabieram gumy rozporowe. Ważą tyle co nic, a pozwalają zrobić ćwiczenie z obciążeniem. |
 |
chociaż tu obciążenia pod dostatkiem (złośliwi powiedzieliby, że dobra ściema, wiadomo, że lawa nic nie waży, ale przecież wśród Czytelników złośliwców nie ma) |
 |
jedyny mankament tej siłowni to, że mamy do niej 4.5 kilometra. Niby blisko, ale ktoś matę musi zawieźć. |
 |
i tu w przeciwieństwie do Pana Bagietki tym obowiązkiem dzielimy się po równo (no, a przynajmniej: równiej) |