sobota, 25 czerwca 2022

[Madera] o sześciorgu takich, co przegrali trzy bez atu

Kolejna brydżowa historia bez happy endu, czyli mikstowe drużynowe Mistrzostwa Europy. Gramy w narodowym teamie z Kasią Dufrat, Ewą Sobolewską, Krzyśkiem Burasem i Piotrkiem Lutostańskim. Skład zacny, apetyty duże, szczególnie że na początku idziemy jak burza. Niestety po każdej burzy wychodzi słońce, a tego na Maderze dużo... Gra przestaje się układać, przegrywamy więcej meczów, a jak już wygrywamy to niewystarczająco wysoko i w efekcie kończymy zmagania na szóstym miejscu. Wprawdzie premiowanym kwalifikacją do przyszłorocznych Mistrzostw Świata, ale jednak pozostawiającym spory niedosyt, do tego (słodko-gorzko) najgorszym z polskich reprezentacji! Panie i seniorzy wygrali swoje konkurencje, Open skończyło na piątym.

kiery, piki i rowery
wersja cywilno-brydżowa
gramy w kasynie
a mieszkamy wszyscy razem w gigantycznym pięknie urządzonym mieszkaniu
kilka minut pieszo do kasyna (ale niekoniecznie "od kasyna", bo jednak
apartament jest sporo wyżej od sali gry, więc szybciej idzie się na mecz niż po
meczu wraca)
 mieszkanie jest dwupoziomowe, z tarasem, który ja wykorzystuję tak
fota poglądowa z okna naszej (jednej z czterech) sypialni
przed grą, a może już po albo pomiędzy?
chwilkę przed grą
tu również
i w czasie gry, zdjęcia z profilu Eurobridge
nie wchodząc w brydżowe szczegóły fotograf z Eurobridge'a uwiecznił
jedno z moich najlepszych rozdań
(co wcale nie oznacza, że było to dobre rozdanie...)
i jeszcze jedno okiem Eurobridge'a
a tak wygląda przestrzeń do gry, kiedy jest ona (gra, nie przestrzeń)
transmitowana do internetu

poniedziałek, 13 czerwca 2022

[Madera] retorna to po portugalsku powrót

Powrót na Maderę łaskotał w serduszko jak powrót do domu. O, w tej piekarni kupowaliśmy bułeczki z batatami. Tutaj jadłam dobre risotto z krewetkami. Przy rondzie znów siedzi pan ze straganem bananów, uważaj, bo jak ostatnio powiedziałem, że pięć, to dostałem pięć kilo, a nie pięć sztuk. Na zakręcie w szkole nauki jazdy nadal stoi motocykl z wypchanym motocyklistą. We włoskiej knajpie telefon sam połączył mi się z zahasłowanym wifi. A lunch dnia ciągle kosztuje 6.80 euro. I tak dalej. Ziemia pachnie znajomo. Trawa i drzewa wyglądają znajomo. Klify są tak strome jak były. Tylko ulice wyremontowane, mniej dziur straszy moje cienkie opony. Z radości, że znowu, że tutaj, że Madera, wybaczyliśmy TAPowi (czyli portugalskiemu LOTowi) pewną niefrasobliwość, ale tak bywa jak leci się z międzylądowaniem (akurat w Lizbonie) i samolot z Warszawy wyleci z większym opóźnieniem niż ma się czasu na przesiadkę... W efekcie zostały nam przerezerwowane bilety na lot siedem godzin później i zamiast w niedzielny wieczór, lądujemy nad ranem w poniedziałek, a do apartamentu (pierwszego z serii) docieramy po trzeciej polskiego czasu (polskiego czyli tego, w którym wstaliśmy koło siódmej, by koło 10 opuścić nasze warszawskie mieszkanie).

Ribeira Brava - najlepsze w tej części świata brownie na swoim miejscu. Uff.
Funchal - miasto ciągle dobrze widać z punktu widokowego
Ribeira Brava - zjazd do miasta dalej stromy
Camara de Lobos - za motocyklistą na zakręcie, za restauracją z wystającą
z szyldu wiolonczelą, przed przystankiem, za którym jest krótki zjazd
(żeby potem dalej podjazd)
Cabo Girao - jeden z najwyższych europejskich klifów nie urósł nawet
o centymetr!
Piotrek - a ten pan jak się nie uśmiechał, tak się nie uśmiecha
szczyty wzniesień - jak były daleko i wysoko, tak nadal są
Sofia - najważniejsze! Wspaniali ludzie poznani zimą 2020/2021 z Madery
nie uciekli. Bo i dokąd?
Marcelo!
Piotrek!
z Sofią jedziemy sprawdzić dokąd da się najwyżej wjechać szosówką
ale nie popędzajcie z tym sprawdzaniem, trochę poodpoczywać też trzeba
i tamdadadam... najwyższy asfaltowy punkt na wyspie (tam przy tej białej kulce)
ma 1818 metrów. Czyli tak jak miał.
na dachu Madery

czwartek, 9 czerwca 2022

[Kraków] a po turniejach jeździliśmy na kremówki

Nie umiemy usiedzieć w miejscu, no nie umiemy... Mieliśmy jeden "wolny" weekend między Nowym Sączem a Maderą, ale długo wolny nie pozostał... Nasi mikstowi współreprezentanci na ME na wspomnianej Maderze zaproponowali turniej w Krakowie i nie było jak się wykręcić. Zresztą: nie chcieliśmy. I myślę, że cieszymy się, że się nie wykręciliśmy, bo był to bardzo fajny weekend (chociaż brydżowo zdecydowanie nie ma się czym chwalić) i to taki przedłużony, więc starczyło czasu na wszystko. I na dzień pracy zdalnej, i na brydża, i na kilka przejażdżek rowerowych, i na odwiedzenie babci (a również zawiezienie mamy na dłuższy weekend i odebranie jej).

etap pierwszy: dostarczyć mamę do mamy mamy
"Ale banda!" - skomentował Franek
etap drugi: uciec z Brzeszcz, żeby nie trzeba było się ciągle tłumaczyć,
że trzeciej dokładki to ja na razie nie, a za pięć minut, ale potem wrócić,
żeby przekąsić kolację
etap trzeci: dojechać do Krakowa, w którym Piotrek czeka już w mieszkaniu
z naszymi przyjaciółmi
etap czwarty: uwiecznić przed pracą, że my naprawdę spędzamy weekend w Krk
etap piąty: grać w turnieju, zorganizowanym na... stadionie Wisły!
etap szósty: jechać, ciągle jechać w stronę słońca (chyba że akurat chmur)
etap szósty: dać się sfotografować z robotami w mieście Lema
etap siódmy: grać dalej w karty, a w przerwach integrować się z drużyną
przy akompaniamencie kremu pomidorowego i risotto
etap ósmy: jechać!
etap ósmy: dziwić się!
etap ósmy: podziwiać
etap ósmy: cieszyć się
etap dziewiąty: wracać, najpierw rowerem z Wadowic (serniczek!) do Krakowa,
potem autem przez Brzeszcze do Warszawy

niedziela, 5 czerwca 2022

[Nowy Sącz] z całym szacunkiem, ale nie umie pani w rowery

Nie lubię się skarżyć, na codzień nie marudzę, staram się mieć pozytywne nastawienie do życia. Zawsze. Obsłudze serwisu rowerowego Sprint-Rowery.pl udało się jednak wzbudzić we mnie irytację. Zaczęło się od popsucia się Mondzi, wszak od tego zaczyna się każda historia z serwisem rowerowym w tle. To po prostu takie inne "dawno, dawno temu, za siedmioma górami". Zawiozłam, oddałam, usłyszałam, że będzie gotowe za tydzień - dwa. To na styk, bo po dokładnie dwóch wyjeżdżaliśmy do Nowego Sącza, no ale w dzisiejszych czasach nawet nie szukałam dalej. Jest tak niesłychany popyt na usługi naprawcze w Warszawie, że od ręki nikt nic nie zrobi. Czyli siedem - czternaście dni, niech będzie. W drugim tygodniu zaczynam się denerwować, bo nikt się do mnie nie odzywa. Dzwonię, mówią, że zabiorą się jutro. Dzwonię znów, mówią, że za godzinę wchodzi na serwis i zadzwonią wieczorem. Dzwonię znów i znów, i tak jeszcze kilkanaście razy, ale tych połączeń już nikt nie odbiera. Podirytowana jadę do nich w piątek przed samym zamknięciem, bo mam dość i chciałabym się czegoś dowiedzieć. Co zabawne kiedy wjeżdżam na parking, ktoś wreszcie oddzwania (na te kilkanaście połączeń przez parę dni i kilka smsów), ale teraz to ja nie odbieram, za pięć minut będę w środku. Rower oczywiście niegotowy. Ba, niezaczęty. Mają zrobić jutro, od 11 i o 12 zadzwonią, czy będzie gotowy na 13 czy na 17. Patrzę panu w oczu i pewnie w moim spojrzeniu da się odczytać pewien sceptycyzm. Zastanawiam się, czy on wierzy w to, co mówi i okłamuje siebie czy mnie. Uzgadniam jeszcze tylko, czy jest możliwość ewentualnej wysyłki roweru kurierem, żeby uratować chociaż połowę mojego pobytu w Nowym Sączu i taka możliwość jest. Pewnie nie jest żadnym zaskoczeniem, że kontaktu w sobotę nie nawiązali, jak również w poniedziałek i przez większość wtorku, ale od wieczora zaczęli dzwonić regularnie pytać o głupoty (czy zmienić opony, czy na pewno nie zmienić opon, bo na tylnej już zupełnie nie widać wskaźnika zużycia i to bardzo niebezpieczne - obejrzeliśmy ją potem w domu, wygląda jak nówka, wskaźnik widać wyraźnie i bynajmniej nie jest zużyty), a na moje (jedyne istotne) pytanie, jak mam zapłacić skoro rower będzie wysyłany, a nie odbierany na miejscu zawsze odpowiadali, że to trzeba się skonsultować z szefem i dadzą znać. W środę roweru nadal nie nadali, bo "kurier zapomniał przyjechać" (a pies zjadł moją pracę domową), co jest trochę dziwne, bo w czwartek jeszcze odpowiadałam na pytanie jaką przesyłką wysłać tak ważną zawartość. Tym pytaniem pan zresztą wbił sobie gwóźdź do trumny najbardziej negatywnej opinii jaką kiedykolwiek wystawiłam w internecie, pytanie było sformułowane tak i jest to cytat słowo w słowo: z całym szacunkiem, ale jak tak patrzę, to pani nie umie w rowery, więc lepiej, żebyśmy wysłali [Mondzię] na palecie, to nie będzie musiała pani [jej] składać". Sprint-Rowery.pl, serwis, który nie umie w obsługę klienta. Nie polecam.

mało zostaje po pracy czasu wolnego, którego nie przeznaczamy na jazdę,
ale jak już się jakiś zapodzieje, to wykorzystujemy go na tarasie
ale większość czasu wolnego spędzamy jednak tak - póki nie przyjedzie
Mondzia, używam Złomka. Nie jest to rower marzeń, no chyba że
ktoś jest tak wygłodniały jazdy po górach jak ja - wtedy każdy jest.
i tak, to będzie oznaczało, że będziemy musieli na powrót zapakować trzy
rowery, ale spokojnie się zmieszczą. To znaczy w chwili robienia tego zdjęcia
zdecydowanie jeszcze nie wiem, czy spokojnie czy nie. Piotrek twierdzi, że
się zmieszczą, mnie się wydaje, że będzie to problematyczne, no ale w razie
czego ja i tak wracam autem. Najwyżej on pojedzie rowerem do Warszawy...
jak w takiej okolicy jazda na Złomku mogłaby się nie podobać?
no nie mogłaby!
tryb napawania się zielonością i soczystością wiosny
tryb przygody - etap pierwszy
tryb przygody - etap drugi, konieczny
tryb leśny
tryb fotograficzny
tryb towarzyski - w środy jeździ się w okolicy ustawki, a właściwie pseudo-
wyścigi; trasa jest trudna, tempo zabójcze (Piotrek imponuje lokalsom
dojeżdżając w pierwszej grupie), gubię się bardzo szybko, na pierwszej górce.
Jestem też na to przygotowana, mam wgraną trasę ze startu na metę, ale
dwukrotnie krótszą, więc na kresce jestem przed chłopakami.
tryb towarzyski - etap drugi. A po kresce wszyscy spotykają się pod sklepem
tryb odhaczania kolejnych dróg
i kolejnych podjazdów
i jeszcze innych dróg
Mondzia, Mondzia, Mondzia, ach to ty!
tęskniłam!
kolejna środa, kolejna szansa na zgubienie się. Gubię się trochę później i razem
ze mną gubi się dwóch chłopaków - poznaję Piotrka i Miro i razem, zmieniając
się na prowadzeniu dojeżdżamy do mety, zmęczeni, przetyrani, ale z nową
(słuszną) porcją endorfin!
zawarte znajomości wykorzystujemy w weekend, kiedy chłopaki oprowadzają
nas po okolicznych małych miłych asfaltowych dróżkach
w towarzystwie życzliwych ludzi najlepiej!
i wreszcie mamy też wspólną fotę!
rozważny (Pan Ridek) i romantyczna (Mondzia)
tryb zdążyć przed zmrokiem
na dzień pożegnania dajemy się wyciągnąć na podjazd pod Przehybę, jeden
z trudniejszych podjazdów w Polsce - wbrew zdjęciu wcale nie wjechaliśmy
na szczyt razem, Piotrek czekał na mnie z pół godziny ;-)
tryb pożegnalny
tryb ostatniego kilometra - i do auta, zapakować się i do domu
tryb wysokościowy