Nie umiemy usiedzieć w miejscu, no nie umiemy... Mieliśmy jeden "wolny" weekend między Nowym Sączem a Maderą, ale długo wolny nie pozostał... Nasi mikstowi współreprezentanci na ME na wspomnianej Maderze zaproponowali turniej w Krakowie i nie było jak się wykręcić. Zresztą: nie chcieliśmy. I myślę, że cieszymy się, że się nie wykręciliśmy, bo był to bardzo fajny weekend (chociaż brydżowo zdecydowanie nie ma się czym chwalić) i to taki przedłużony, więc starczyło czasu na wszystko. I na dzień pracy zdalnej, i na brydża, i na kilka przejażdżek rowerowych, i na odwiedzenie babci (a również zawiezienie mamy na dłuższy weekend i odebranie jej).
 |
etap pierwszy: dostarczyć mamę do mamy mamy "Ale banda!" - skomentował Franek |
 |
etap drugi: uciec z Brzeszcz, żeby nie trzeba było się ciągle tłumaczyć, że trzeciej dokładki to ja na razie nie, a za pięć minut, ale potem wrócić, żeby przekąsić kolację |
 |
etap trzeci: dojechać do Krakowa, w którym Piotrek czeka już w mieszkaniu z naszymi przyjaciółmi |
 |
etap czwarty: uwiecznić przed pracą, że my naprawdę spędzamy weekend w Krk |
 |
etap piąty: grać w turnieju, zorganizowanym na... stadionie Wisły! |
 |
etap szósty: jechać, ciągle jechać w stronę słońca (chyba że akurat chmur)
|
 |
etap szósty: dać się sfotografować z robotami w mieście Lema |
 |
etap siódmy: grać dalej w karty, a w przerwach integrować się z drużyną przy akompaniamencie kremu pomidorowego i risotto |
 |
etap ósmy: jechać! |
 |
etap ósmy: dziwić się! |
 |
etap ósmy: podziwiać |
 |
etap ósmy: cieszyć się |
 |
etap dziewiąty: wracać, najpierw rowerem z Wadowic (serniczek!) do Krakowa, potem autem przez Brzeszcze do Warszawy |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz